Po pierwszym meczu, mimo wysokiego wyniku – chwaleni. W drugim – zmasakrowani i upokorzeni. Piłkarze Sevilli nie grali ze Śląskiem, tylko się nad nim znęcali, w dodatku chyba nie męcząc się przy tym jakoś nadzwyczajnie. Smutno się patrzyło na wrocławskich zawodników, którym odebrano nie tylko jakiekolwiek argumenty sportowe, ale też chęci i siły. Przez ostatnie piętnaście minut piłkarze Śląska słaniali się na nogach, marzyli jedynie o tym, by sędzia litościwie odgwizdał koniec. Sędzia faktycznie się zlitował i przedłużył mecz o marną minutkę, zamiast o mniej więcej cztery, a jak wszyscy widzieli – to mogłyby być bardzo długie i bolesne cztery minuty.
Śląsk z pucharów nie odpada, tylko zostaje z nich wyrzucony jak bej z eleganckiej restauracji.
Argument o osłabieniach personalnych wrocławian jest o tyle słaby, że gdyby wymienić, bez ilu zawodników zagrała Sevilla (albo, co gorsza, dodać jeszcze tych, których sprzedała po poprzednim sezonie), to ten artykuł zamieniłby się w coś na kształt książki telefonicznej. Tak naprawdę Śląsk został dziś opędzlowany przez drugi garnitur hiszpańskiego klubu, a jeśli ktoś się upiera, że przez pierwszy: no to taki pierwszy mocno obdarty. Najkrócej cały ten mecz rewanżowy należałoby spuentować w internetowym, żałobnym stylu…
[*]
5:0 to najniższy możliwy wymiar kary, rezultat wynikający tylko i wyłącznie z niechlujstwa Sevilli w ofensywie. Gdyby oni naprawdę musieli zdobyć jeszcze kilka goli – to by je zdobyli. Pięć goli wbić ot tak, bez specjalnej spinki, bez stuprocentowego zaangażowania: to pokazuje przepaść pomiędzy zespołami.
Tej przepaści w sumie się można było spodziewać już po losowaniu (pierwszy mecz trochę zamazał obraz), ale nie owa przepaść jest najsmutniejsza, tylko coś zupełnie innego: to, że piłkarze Śląska na tym boisku niemal umarli, podczas gdy ich przeciwnicy mogli zaraz zagrać jeszcze raz. Jeśli jesteś gorzej wyszkolony, to musisz swoje braki niwelować przygotowaniem czysto fizycznym. Natomiast tutaj była tak kolosalna dysproporcja, jakby zawodowcy spotkali się z jakąś drużynką parafialną. Kaźmierczak już tylko dreptał w tempie jeden kilometr na godzinę, Ostrowski nie wiedział, co się dzieje, Pawelec ofiarny, ale wyglądający jakby go z krzyża zdjęli. I tak dalej… Ci wszyscy zawodnicy sprawiali wrażenie takich, którzy już za moment po prostu się przewrócą jak kłody i nie wstaną przez kolejne dwie godziny. Tak jak popularne bywały „przerwy na uzupełnienie płynów”, tak tutaj powinno się zarządzić „przerwę na tlen”.
Kiedyś, w dawnych czasach, polscy piłkarze mogli być troszkę nieociosani, ale biegać mogli godzinami. Później jednak nastała moda na wychwalanie w gazetach „treningów z piłką”. „O, świetny trener, wszystkie zajęcia z piłkami”, „trener nowoczesny, nie biegamy bez sensu bez piłki”. No, dzisiaj biegali bez sensu bez piłki – ale powoli i krótko. Piłkarskie bezstresowe wychowanie skutkuje tym, że nasi zawodnicy jak nie mieli, tak nie mają argumentów technicznych, ale też nie mają żadnych argumentów fizycznych.
1:9. Tak skończył się dwumecz z Sevillą. Rok temu z Hannoverem: 4:10. Europa marzy, by jutro to Śląsk został dolosowany do którejś z grup LE.