„Szanujmy się, a może któregoś dnia nas też zaczną szanować w poważnym piłkarskim świecie.”

redakcja

Autor:redakcja

29 sierpnia 2013, 17:46 • 4 min czytania

Dzisiaj kilka słów o klasie. Nie takiej, o jakiej wszyscy teraz myślicie. Nie o tej, którą wszyscy skończyliśmy, choćby jedną. Taką mam przynajmniej nadzieję, że wam również się udało… Chodzi mi o klasę człowieka. Coś, co odróżnia chamów od ludzi na poziomie. A konkretnej: o klasie w polskiej piłce. A właściwie jej braku.
Posłużę się tutaj jako przykładem naszym narodowym towarem eksportowym, Robertem Lewandowskim. Ileż to razy słyszeliśmy w Polsce podobną historię… Zawodnikowi kończy się kontrakt w polskim klubie. Ma lepsze oferty, znudziło mu się miasto, czy żona nie ma gdzie kupić torebki Burberry. Nieważne. Zawodnik nie chce przedłużyć kontraktu. Ma takie prawo. Standardem w takich okolicznościach jest zesłanie go do rezerw, wstrzymywanie pensji, lub co gorsza zorganizowane zajęcia ze specjalnym „wykwalifikowanym coachem” w tzw. Klubie Kokosa. Polska specjalność. Piłkarz taki ma do wyboru:

„Szanujmy się, a może któregoś dnia nas też zaczną szanować w poważnym piłkarskim świecie.”
Reklama

– odejść dobrowolnie, zrzekając się należnego wynagrodzenia.
– kiblować w Klubie Kokosa przez minimum kolejne pół roku.

Jedni pękają, inni jak np. nieoceniony w takich wypadkach Przemek Kulig (choć on akurat był w Klubie Kokosa z innych względów) potrafią odnaleźć się w takiej sytuacji całkiem dobrze. W większości przypadków kluby osiągają jednak zamierzony cel: pozbywają się zawodnika.

Reklama

Jakże jest to odmienne od tego, co ma miejsce u naszych zachodnich sąsiadów. Nasz Robert. Za rok kończy mu się kontrakt. Zapowiedział już dawno, że go nie przedłuży, po drodze przejeżdżając się w prasie po prezesach Borussii. I co? Nie dość, że nikt nie zesłał go do rezerw, to jeszcze chłopak dostał solidna podwyżkę… Można?

W tym miejscu muszę jeszcze wspomnieć o Oreście Lenczyku.

Prawda, że nie jest łatwym człowiekiem. Prawda, że z wiekiem stawał się pewnie jeszcze trudniejszy. Ale to bardzo dobry człowiek, i jeden z nielicznych trenerów, który dawał gwarancje poprawy jakości zespołu, który obejmował. Bełchatów, Zagłębie, Śląsk. Nawet Cracovia, z którą nigdy nikomu się nie udaje, pod jego wodzą nie wyglądała tak źle. No właśnie. Bełchatow. Facet robi im wynik, o jakim nawet nie śnili. Ile milionów ton węgla wyjedzie z kopalni, zanim GKS znów zagra w pucharach?

A jak wyglądało rozstanie trenera z klubem? Sprawa sądowa o wypłatę zaległych pieniędzy i oskarżenia o… rasizm. Orest lubił czasem opieprzyć „Komora”, „Bogusia”, zdarzało się nawet, że mocno krzyknął na chłopaka o odmiennym kolorze skóry. Ale rasizm? Coś panowie z zarządu widać wymyślić musieli. Pamiętam, że Lenczykowi nie smakowały kotlety w klubowym barze. No, ale to nawet w PZPN-ie by chyba nie przeszło.

A więc rasizm. I tak kończyła się przygoda trenera Lenczyka z górniczym klubem.

A czy nie prościej, bardziej elegancko i z klasą byłoby podziękować, podać sobie ręce, dać dozgonny karnet na lożę VIP, a nawet pokusić się o drogi zegarek, jak to często ma miejsce w zachodnich ligach. Koniec końców i tak należny przelew do Krakowa dotarł, niczego tym zachowaniem działacze nie wygrali, a jedynie stracili – dobre imię.

Oczywiście są chlubne wyjątki. Choć, co dziwne, zachowaniami z klasą cechują się głownie te największe kluby, które teoretycznie mogłyby patrzeć z góry na resztę stawki. Legia, Lech dają przykład, w jaka stronę powinniśmy iść. Jasne, że kluby te nie są idealne, ale widać, że zrozumiały, iż na dłuższa metę „klasa” równa się „kasa”.

Szacunek do drugiego człowieka: bezcenne. Człowiekowi, który coś dla klubu zrobił, należy się jak psu zupa. Klasy nie da się kupić za żadne pieniądze. Często ludzie pytają mnie czym różni się gra na zachodzie od naszej ligi. OK, boiska, pieniądze, zaplecze. Tak. Ale największa różnica tkwi w podejściu do zawodnika. Szacunku – czegoś, za co nie trzeba płacić i na co teoretycznie przynajmniej powinno być nas stać.

Panowie prezesi. Szanujmy się nawzajem, a może któregoś dnia nas również zaczną szanować w poważnym piłkarskim świecie.

***

Na koniec jeszcze kilka słów o żywej legendzie Realu: Casillasie. Czytam tu i ówdzie, że grzeje ławę. Publicyści wszelkiej maści wylewają żale, zadają setki pytań: dlaczego…

A ja pytam: dlaczego nie? Jaki powód miałby Ancelotti, żeby sadzać go na ławie, oprócz tego, że po prostu w tej chwili Lopez jest lepszy? Z pewnością trener „Królewskich” nie cierpi na brak euro i nie działkuje się z zawodnikami. Znamy przecież takie przypadki.

Po drugie, Lopez nie jest ani bardziej przystojny od Casillasa (jego fryzura ma ubytki jak murawa naszych klubów na początku każdej rundy wiosennej), ani z pewnością nie jest więcej wart marketingowo. Założę się, że w dalszym ciągu to koszulki Casillasa sprzedają się lepiej. Może gdyby chociaż Lopez miał partnerkę/żonę na miarę Cheryl Cole… Ale nie. Więc co może kierować trenerem, że nie wystawia ukochanego dziecka Madrytu? Moim zdaniem nic niezwykłego. Casillas to wielki piłkarz. Wielki bramkarz. Ale nawet tacy miewają gorszy czas. Nie dajmy się więc zwariować. Z pewnością jeszcze nieraz zobaczymy Ikera fruwającego miedzy słupkami, a Diego na wygodnych fotelach madryckiej ławki rezerwowych. Tymczasem przygotujmy się, bo podobno lada moment ma dojechać Bale. Gareth Bale.

Dzisiaj było na poważnie. Czasem też tak trzeba.

RADOSفAW MATUSIAK

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama