Jeśli myślałeś, że saga z transferem Pawłowskiego nadaje się do zekranizowania na niezły komediodramat, to co dopiero powiedzieć o Brumie? Tam do prawnych przepychanek doszedł element rodem z filmów ze Stathamem – porwanie.
O Brumie mówi się, że Sporting Lizbona od czasu Cristiano Ronaldo nie wychował równie utalentowanego zawodnika. Kto miał okazję oglądać tego gracza podczas tegorocznego mundialu U-20, ten powiedziałby, że jego menedżer ma niezły bajer i tupet, by tak mówić. Potem jednak odchrząknąłby i przyznał, że był to wyróżniający się gracz imprezy, w końcu wicekról strzelców. To jak widać wystarczająco dużo, by już tego lata zainteresowały się nim kluby większe od Sportingu, w tym Chelsea. Jak sam gracz odnosi się do wyjazdu? Cóż, powiedzieć, że Bruma przebiera nogami byleby tylko opuścić klub, to nic nie powiedzieć. Siedzi na walizkach i z łzami patrzy na lotnisko – to już bardziej odpowiednie.
Wszystko byłoby w porządku gdyby nie fakt, że młody skrzydłowy na razie pokazał mimo wszystko za mało, by płacić za niego astronomiczne pieniądze, jakie chce za niego Sporting. Dlatego najpierw toczono wojnę prawną. Agent zawodnika przekonywał, że osiemnastolatek jest wolnym zawodnikiem, bo kontrakt z jakichś mglistych powodów jest nieważny. Sporting naturalnie był pewien, że to bzdura, umowa obowiązuje i potencjalni nabywcy niech lepiej grzecznie sięgają po sakwę z talarami. Bruma już nawet nie stawia się w klubie, a gdy został zaproszony na rozmowy z włodarzami wysłał tylko prawnika. Klub nie chce rozmawiać z prawnikiem, chce zawodnika, więc jest totalny pat. – Myśli Brumy w tym momencie nie są przy Sportingu – przekonuje agent gracza, produkując tym samym finezyjny eufemizm.
Przed kilkoma dniami jednak sytuacja nabrała hollywoodzkiego scenariusza. Skrajnie fanatyczna grupa kibiców Sportingu „Juve Leo” postanowiła gracza porwać. Wytropili, w którym hotelu zameldowany został zawodnik, a potem wtargnęła do pokoju i próbowała uprowadzić reprezentanta młodzieżówki. Catio Balde, agent piłkarza, komentował na łamach prasy: „Zgłosiliśmy wszystko na policję. To bardzo poważna sprawa, nie zamierzamy jej lekceważyć”. Całą historię Portugalia poznała natomiast z jego ust podczas audycji rozgłośni Antena 1.
Problem w tym, że całość nie trzyma się kupy. Co mieliby osiągnąć kibole porywając gracza? Namówić go na siłę, by pozostał w klubie? Czy naprawdę mogliby liczyć na to, że po takim wydarzeniu będzie chciał on zagrać dla nich choć jeden mecz? Otoczenie Brumy już ponoć zgłosiło sprawę nawet do FIFA o ostateczne zrzeczenie się praw kontraktowych przez Sporting, również powołując się na ową sytuację. Kwestia jednak, którą coraz więcej osób zaczyna tam podejrzewać, to że całość została sfingowana, że jest to wymyślona „broń” agentów gracza, byleby tylko zerwać swojego pupila z kontraktowego łańcucha.
Wydaje się, że łatwiej uwierzyć raczej w zaistnienie tych krętactw, niż w kiboli próbujących wsadzić piłkarza do worka i wywiezienia go vanem poza miasto. Wyobraźcie sobie kibiców Legii, próbujących w ten sposób zatrzymać Jędrzejczyka, albo Wiarę Lecha porywającą Rudnevsa. Kuleszę, pakującego Pawłowskiego do minivana, a którego potem spektakularnie przy użyciu kongijskich najemników odbija Cacek. Później pełen sukces w przekonaniu do swoich racji jak w banku, prawda? Piłkarska Portugalia specjalnie jednak nie narzeka, ma do czynienia z komediodramatem lepszym, niż cokolwiek co tego lata mogły dostarczyć sale kinowe. Jedyny minus – do porannych gazet z doniesieniami o „Brumagate” nie dają popcornu.