Dwa remisy, przeraźliwie nudne 1:1 i emocjonujące, trzymające w napięciu oraz kontrowersyjne 0:0. Superpuchar Hiszpanii wędruje do Katalonii, ale ogólne wrażenia po dwumeczu między Barceloną i Atletico to przede wszystkim zawód i niepewność. Zawód – bo od grających od pierwszej minuty Messiego i Neymara oczekujemy czarów, magii i błysku, a nie milionów podań. Niepewność – bo z taką grą – jednych i drugich – losy La Liga mogą się rozstrzygnąć nieco później, niż w ubiegłym sezonie.
Nie taka ta Barcelona straszna – chciałoby się napisać, oglądając kolejne bezradne ataki pozycyjne, które z łatwością neutralizowali podopieczni Diego Simeone. Nie taka straszna – gdy jej dupę raz jeszcze musiał ratować Victor Valdes. Nie taka straszna – gdy nawet Leo Messi pudłuje z karnego, stając się jednocześnie dopiero drugim zawodnikiem w historii superpucharu, mającym w CV takie „osiągnięcie”. To właśnie będzie temat numer jeden po końcowym gwizdku w hiszpańskiej prasie, gwarantujemy – czy to może być zapowiedź kryzysu? Barcelona wygrała, świętuje, Xavi ma w kolekcji 25. trofeum, „Tata” Martino swoje pierwsze, wszyscy śmieją się zza tablicy „Campeones”, ale czy to jest Barcelona, którą chce oglądać świat?
Hiszpańscy dziennikarze byli zgodni – komentując na żywo podkreślali słabszą grę Xaviego i brak Iniesty, nie wspominając już o Alexisie Sanchezie, który od dawna ma – tak wśród tamtejszych ekspertów, jak i rodzimych fanów Barcelony – dość kiepskie notowania. Neymar? Może to złe buty, ale częściej leżał, niż stał. Sanchez? Kasmirski (gdyby nie czerwona kartka – MVP) przykrył go czapką jakoś na początku spotkania i zdjął ją z niego dopiero, gdy Chilijczyk schodził z boiska. Słabszy był prawdopodobnie jedynie sędzia. „Mistrz, który nie był super” – idealnie podsumowała dzisiejszy występ „Marca”. Nic więcej do dodania nie mamy.