Trwa wojenka o prawo do reprezentowania Eduardsa Visnakovsa. O sprawie napisał dziś „Przegląd Sportowy”, więc tylko streszczając: Łotysz, który przebojem wdarł się do ekstraklasy (w pięciu meczach Widzewa strzelił sześć goli), do czerwca 2014 roku jest związany umową z rosyjskim menedżerem Michaiłem Lebiediewem. W międzyczasie podpisał jednak dokument, z którego wynika, że od 17 czerwca, czyli po wygaśnięciu tamtej umowy, ma go reprezentować Przemysław Pantak. Agent, który na polskim rynku robił już transfery Kriwca czy Piecha, a do Bundesligi wysłał Rudniewa, Milika i młodego Skrzecza. Z jednej strony – dla piłkarza to wystarczająco kuszący argument, by chcieć z nim współpracować. Z drugiej – całą sprawą mocno poirytowani są w Łodzi. Argumentują, że menedżer miesza w głowie zawodnikowi, a poza tym – i tu najważniejsze – nie miał prawa do podpisania umowy, dopóki Visnakovs jest związany na wyłączność z innym agentem.
Wszyscy, z którymi konsultowaliśmy temat, także są zdania, że Pantak nie miał prawa podpisać umowy z wyprzedzeniem. – To absolutne nieporozumienie. Nie ma możliwości podpisania takiej umowy – mówi nam jeden z liczących się agentów na rynku. Ale kulisy całej historii są na tyle ciekawe, że warto pociągnąć ją dalej. Wygląda na to, że w Łodzi trwa przede wszystkim ostra walka o to, by nad Visnakovsem nie stracić kontroli. Bo jak to w piłce – kiedy nie wiadomo o co chodzi, to zwykle chodzi o kasę. I to niemałą.
Ale po kolei…
Pantak nie widzi w swoim postępowaniu niczego niestosownego. Podkreśla, że umowa, którą z Visnakovsem podpisał, miałaby wejść w życie dopiero 17 czerwca przyszłego roku, żeby nie dublowała się z tą obowiązującą obecnie. Twierdzi, że konsultował się w tej kwestii w PZPN-ie. – To jest zwykła umowa o reprezentowanie. Nie zamierzam go w tej chwili nigdzie transferować, bo do tego nie miałbym żadnego umocowania prawnego. Ale zawodnik może powiedzieć: „chciałbym, żebyś reprezentował mnie za tydzień, za dwa albo za rok”– mówi w rozmowie z Weszło.
W Łodzi nie dają za wygraną i robią co mogą, żeby Pantaka odsunąć. W czwartek zadzwonił do niego nawet Radosław Mroczkowski. Chociaż zdecydowanie najaktywniejszy w tej sprawie jest sponsor, który opłaca w Widzewie kontrakt Łotysza – Grzegorz Waranecki. – Myślałem, że facet się opamięta, przyjedzie do mnie i podrze umowę. Tyle mam w tej sprawie do powiedzenia – mówi w „PS”.
A teraz wersja agenta.
– Dostałem informację, że pan Waranecki ogłasza, że mnie medialnie zniszczy, że on – cytuję – nie da się wydymać. Zadzwoniłem do niego i mówię: „Dobrze, czy mogę w poniedziałek przyjechać do Łodzi? Spokojnie porozmawiamy”. Na początku nie chciał, ale w końcu umówiliśmy się przy stadionie na godzinę 18. Przyjechałem, Waranecki otworzył drzwi własnym kluczem, zaprosił do środka… Chociaż nie chciał się nawet przywitać, a potem zaczął naciskać, żebym rozwiązał umowę.
Kiedy Pantak ani myślał odpuścić, Waranecki miał mu zasugerować, że w takim razie powinien… wpłacić darowiznę na rzecz klubu.
Pantak mówi dalej: – Pytam go: „o co tutaj chodzi? Dlaczego pan chce ode mnie jakieś pieniądze?” Gdybym w Niemczech poszedł do urzędu i zaproponował, że dobrowolnie wpłacę konkretną kwotę w zamian za załatwienie sprawy, na pewno nikt nie pomyślałby o darowiźnie. Odpowiedział tylko: „Widzę, że się nie dogadamy. Proszę wyjść, temat uważam za zamknięty”.
Ale Pantak idzie dalej. Twierdzi, że Waranecki zagroził, że zniszczy go w mediach, sprawa trafi do PZPN-u, a ponadto powiedział, że „jeśli zbliży się do Visnakovsa chociaż na kilometr, to on użyje przeciwko niemu swoich prywatnych kontaktów”. Na koniec Waranecki miał wysłać poniższą wiadomość:
500 tysięcy w ramach darowizny dla klubu? Pomijając już to, czy Pantak ma do piłkarza jakiekolwiek prawo, czy tego prawa nie ma – naprawdę ciekawa praktyka. Bardzo ciekawa…
Teraz w najgorszym położeniu jest sam Visnakovs, który zwyczajnie się boi. Z jednej strony chciałby, żeby reprezentował go agent, który jego rodakowi załatwił grę w Bundeslidze, a z drugiej nie wie, czy z tego powodu nie spotkają go konsekwencje. Czuje się od Waraneckiego zależny, bo to on płaci mu lwią część wynagrodzenia, a jednocześnie nie zamierza nad Łotyszem stracić kontroli. Doszło już nawet do tego, że Visnakovs nie chciał otwarcie spotykać się z Pantakiem z obawy, że dowie się o tym ktoś z klubu. Ponoć już odebrał sugestię, że jeśli się nie wycofa z umowy, to straci na tym i on, i jego brat – Aleksejs, który też ostatnio podpisał kontrakt z Widzewem.
Pytamy Pantaka, czy nie zamierza odpuścić: – Na razie chcę walczyć o swoje dobre imię, bo za dużo nieprawdy powiedziano już o mnie w tej sprawie. Mówią, że mieszam mu w głowie, ale widzę, że po podpisaniu ze mną umowy strzela bramki jak wcześniej, więc chyba boją się czegoś innego. Może tego, że nie zarobią na Visnakovsie tak, jak na Stępińskim i wolą mieć swoich ludzi, którzy będą to kontrolować? Najwyraźniej Warnecki ma swojego agenta, który jest mu z jakiegoś powodu bliższy.
