Andrzej Kałwa o walce o Ligę Mistrzów: nie długi drwiący rechot, nie irytacja – wzruszenie ramion, pstryk pilotem i dobranoc państwu.

redakcja

Autor:redakcja

28 sierpnia 2013, 21:45 • 5 min czytania

Dawno, dawno temu, gdy polskie drużyny lały Barcelonę jak chciały, a Legia walczyła o utrzymanie z Cracovią, Jerzy Jurandot napisał wiersz „Sak”, opowiadający o przepięknym płaszczu i obywatelu telepiącym się ze strachu, że ktoś mu ten płaszcz ukradnie. Spać ów obywatel nie mógł, jeść nie mógł, łypał tylko za plecy na wieszak i zastanawiał się: „Jest ten sak, czy już go ni ma?” Wiersz kończył się pointą idealnie pasującą do wczorajszego meczu: „I ulga. Już. Ukradli sak”. Ulga. Już. Odpadliśmy z rozgrywek Ligi Mistrzów. Znowu.
Teoretycznie – było blisko. Może nie tak blisko, jak w pojedynku Wisły z Panathinaikosem, ale na pewno bliżej niż w dwumeczu Wisły z APOEL-em. W mediach puchł balon nadziei, już wydawano zarobione w LM pieniądze… „Historia!” – mówili, „Nadejszła wiekopomna chwila!” – mówili…

Andrzej Kałwa o walce o Ligę Mistrzów: nie długi drwiący rechot, nie irytacja – wzruszenie ramion, pstryk pilotem i dobranoc państwu.
Reklama

Wiekopomna chwila nadeszła, rozejrzała się, wzruszyła ramionami i poszła sobie w ciężką cholerę. Jak zwykle. A mnie po raz pierwszy od nastu lat nie obeszło to ani ciut.

O, spec się znalazł, co już przed meczem wiedział!

Reklama

Nie, nie wiedziałem. Powiem więcej – miałem nadzieję i to sporą. Ale od samego rana nie umiałem z siebie wykrzesać ani grama entuzjazmu, ani grama emocji. No, dobra – mecz. Takie zasady, skoro był jeden mecz, to musi być rewanż. No, dobra – grają. O, atakująâ€¦ Dobra, atakują to atakują, na tym chyba sport polega, prawda? O, dostali dzwona. I co w tym dziwnego? Grają jak korniszony, to dostali dzwona – taka jest piłka. O, dostali drugiego. Cóż, trudno żeby nie dostali, skoro puszczają kontrę trzech na dwóch i jeszcze ta dwójka przeszkadza sobie wzajemnie. O, strzelili kontaktową. No to strzelili, mecyje… I tak przez cały mecz. Nawet kiedy Rzeźniczak strzelił gola wyrównującego pikawa mi nie drgnęła – zbyt wyraźnie było widać, że Rumunom nie chciało się gonić warszawskiego obrońcy i zbyt wyraźnie było widać, że gdyby im się chciało, to on za chińskiego boga nie byłby w stanie dogonić ich.

Ł»adnego „فojezuatakujżegowyjdźtamstrzelajprędzejstrzelaj!”, żadnego „Bóg wam powierzył honor Polaków!”, żadnego „Do boju, orły, sokoły, jaszczompy!”, w lodowce nie chłodziło się piwo, bo nie przyszło mi do głowy, żeby kupić… Jakbym oglądał sparing TKKF Bąbelki z reprezentacją sieradzkich strażaków.

Wczoraj i dziś wyliczaniem błędów zajmowali się ludzie, którzy na piłce znają się o wiele lepiej ode mnie. Jedni wskazywali na błędy trenera, drudzy na błędy klubu, inni na wtopy poszczególnych zawodników (urocza postawa obrońców przy pierwszej bramce – dwóch ich było i obaj zrobili wszystko, by zasłonić Kuciakowi widok), jeszcze inni na spietranie zawodników, którzy rzeczywiście w tunelu wyglądali jakby im ulubiony chomik kopnął w kalendarz… Internauci zwracali uwagę na nietrafione transfery, na spadek formy tych, którzy zostali, ktoś chciał dymisji Jana Urbana, ktoś zgłaszał tradycyjne „Do kamieniołomów darmozjadów!”, ktoś rwał wirtualne włosy z wirtualnej głowy i zwalał winę na sędziów… „A ja nic – zimna krew”.

Nawet śród- i po-meczowe wypowiedzi piłkarzy nie były mnie wstanie wyrwać z obojętności. „Nasza dominacja” – mówił Jacek Magiera po pierwszej połowie. W normalnych okolicznościach przyrody jedynym nadającym się do druku słowem w długim (oj, bardzo długim) komentarzu byłoby „Tyyyy…”. Teraz uniosła mi się tylko brew. Jedna i niewysoko.

Zrobiliśmy dużo – mówi po meczu Radović.

Dużo? – mruknąłem, zamiast zionąć ogniem oburzenia – New Saints nawet nie poprawnie, Molde nędznie i Steaua… jak widać. To ma być dużo? A zresztąâ€¦ może i w waszym przypadku to rzeczywiście było dużo.

Mieliśmy przewagę – upierał się Dominik Furman.

Wzdech. Krótki. Nie długi drwiący rechot, nie irytacja – wzruszenie ramion, pstryk pilotem i dobranoc państwu.

Facet, ty po prostu nie wiesz, co to sport i emocje!

E, tam. Byle meczydełko w ekstraklasie potrafi zatelepać mną przed ekranem, w czasie ostatniego pojedynku Wisły z Lechem podskoczyłem parę razy, gdy Akahoshi kręcił obrońcami Jagiellonii piszczałem z zachwytu, a gdy Cracovia w dwie minuty dobijała Ruch, syczałem do arbitra „Turku, nie kończ tego meczu, bo się dopiero rozpędzają!”, po niektórych meczach siatkarskiej PlusLigi siatkarzy „klaskaniem mam obrzękłe prawice”, a gardło zdarte… Kurczę, nawet przy snookerze zdarzało mi się zrobić marcinkiewiczowskie „Yes! Yes! Yes!” (Higgins wygrał wtedy mistrzostwo z Trumpem 18-15), a szczytem było głośne „Dajesz! Dajesz!”, gdy z piękną kontrą ruszał Kubań Krasnodar… w meczu sparingowym z jakimiś Tajami czy innymi Majami (trafiłem przypadkiem o poranku i już nie przełączałem). A tu Liga Mistrzów, polska drużyna, polski dziedzic Wawrzyniec Pruski, przepasany biało czerwoną-szarfą, kibice z konarów prasłowiańskiej trybuny odszczekujący się prześladowcom z UEFA i… I nic. Wyszli, zagrali, dostali w czajnik, odfajkowane, do zobaczenia za rok.

Słowacja już miała swoją drużynę w Lidze Mistrzów, Białoruś miała, o Rumunii nawet wstyd wspominać, za chwilę do grona czempionów dołączy Kazachstan albo Albania, a my tradycyjnie: plany, nadzieje, pompowanie balona, szpila i „pupa niezmiernych rozmiarów nad wierzchołkami drzew. Dziecięca pupa nad światem. I pupa. I nic, tylko pupa. Tam oni przewalający się w kupie, a tu pupa. Listki na krzakach drżące pod lekkim powiewem. I pupa.”

Nie żal mi Ligi Mistrzów – od siedemnastu lat nie możemy się tam dostać, był czas przywyknąć. Ł»al mi emocji związanych z walką o nią, żal mi nocy po kolejnej porażkach, spędzanych na dyskusjach, powtórkach, analizach i „ech-gdyby-tylko”. Ktoś mi je odebrał czy same wyparowały?

Za rok kolejna szansa, kolejny mistrz Polski powalczy o Ligę Mistrzów.

Mecz, teatr czy ryby?

Ene due like fake, torba borba usme smake…

Ryby.

ANDRZEJ KAفWA

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama