Wpadka Treli, niepodyktowany karny dla gospodarzy, w końcu jedenastka dla Zawiszy i odkupione winy Treli. Do meczu Piasta z Zawiszą podchodziliśmy dzisiaj z małym dystansem, ale trzeba przyznać, że trochę się w nim działo. Pluć w brodę mogą sobie wyłącznie piłkarza Tarasiewicza, którzy ładowali na bramkę jak popadnie, dochodzili do sytuacji, a na koniec pojawił się Paweł Abbott i… wszystko spieprzył.
Dawno nie widzieliśmy tak słabej drużyny Piasta. Drużyny, w której brakowało dziś liderów, która bezbarwnie wyglądała nawet w drugiej połowie, gdzie dotąd potrafiła odwracać losy meczu. Niewidoczny od początku do końca Podgórski, próbujący irytujących strzałów z dystansu Izvolt, słabiej też prezentował się Jurado, chociaż karny po wślizgu Skrzyńskiego był ewidentny, za co zganić należy sędziego Raczkowskiego.
Piłkarze Brosza nie mają jednak prawa narzekać. Zawisza stworzył dzisiaj z dwadzieścia sytuacji – to z dystansu uderzył Petasz, a to prawą stroną przedarł się aktywny Lewczuk. Świetnie grał Goulon, który przyzwyczaił już do tego, że na boisku nie podejmuje złych decyzji, a do tego dołożył dzisiaj kilka prostopadłych podań. Po jednym z nich poszła akcja bramkowa, zakończona wpadką Treli i golem Vasconcelosa.
Portugalczyk nie był jakoś super aktywny. On i Geworgian – jakby to powiedział Igor Sypniewski – na boisku wyglądali mało ekskluzywnie, ale swoje zrobili. Dobrym pomysłem było wystawienie na dziesiątce Masłowskiego, którego w studio Canal+ trochę od czapki porównano do Meliksona, ale akcja w, której zrobił karnego trochę wyglądała jak popisy Izraelczyka. Zawisza grał płynnie, potrafił wykorzystać skrzydłowych i aż szkoda, że nie wygrał. Tak słabego Piasta po prostu trzeba było dobić.
