Zapraszamy na środowy przegląd prasy, w którym przejrzeliśmy siedem tytułów w poszukiwaniu ciekawych newsów, wywiadów i innych materiałów.
FAKT
Sebastian Mila: – Czasem czuję się, jak zbity pies, ale taki jest sport.
Czujesz powoli ten moment, gdy dobra seria Śląska w końcu się zakończy? Gdy medal trzeba będzie zamienić na miejsce w środku tabeli?
– Czuję coś zupełnie odwrotnego, o czym nie chcę głośno mówić. To jeszcze nie jest koniec…
Nowa jakość?
– Tak. Poza tym w ostatnich latach doszło do sporych roszad w drużynie. Na przestrzeni paru lat, zespół diametralnie się zmienił. Dzięki temu zachowaliśmy świeżość. To powoduje, że ta drużyna nadal chce osiągać sukces. Są także ludzie, którzy grają tu od dłuższego czasu, ale nie ma mowy o wypaleniu. Wciąż są głodni sukcesów.
Z drużyny, która awansowała do ekstraklasy ostałeś się tylko ty. No i po dłuższej przerwie wrócił Krzysztof Ostrowski.
– Pięć lat temu miałem pierwszą prezentację w Śląsku. Także przy Magnolii. Strasznie wtedy lało, strasznie! Po prezentacji wszyscy dziennikarze pytali mnie dlaczego przyszedłem grać do nieznanego beniaminka, w którym grają anonimowi piłkarze. Odpowiedizałem, że w tym zespole będzie kilku reprezentantów kraju. Do dziś im to wypominam i się z tego śmiejemy. Koło się znowu zatoczyło, a ja jestem przesądny. Wróciliśmy na prezentację do Magnolii, pogoda też nie była najpiękniejsza. I po pięciu latach znów to samo pytanie: dlaczego podpisałem kontrakt ze Śląskiem. Znów powiedziałem, że drużyna ma potencjał, świetnego trenera, nie jest konfliktowa i chce ciężko pracować. Nikt nikomu nie zarzuci, że w tym zespole panuje jakaś rozpierducha. Ł»e ktoś gra przeciwko trenerowi, nigdy tego nie będzie i nie było. Na szczęscie jesteśmy dobrze dobierani i to jest kluczem do sukcesu. Dlatego tutaj zostałem.
Piast dostanie wyższą premię.
Za wyeliminowanie w drugiej rundzie eliminacji Ligi Europy Karabachu Agdam zawodnicy Piasta mogą otrzymać do podziału nawet 0,5 mln złotych. Przed starciem z azerskim Karabachem Agdam piłkarze mieli obiecane, że za awans do kolejnej rundy rozgrywek Ligi Europy dostaną 200 tys. złotych. W Gliwicach wiedzą, jak motywować swoich zawodników. Pokazał to już zeszły sezon. W śląskim klubie piłkarze nie mają może najwyższych kontraktów, ale za to są do wywalczenia spore premie. Za 16 punktów zdobytych jesienią zeszłego roku futboliści dostali do podziału pół miliona. Utrzymanie dało im kolejny milion, a niespodziewane czwarte miejsce w ekstraklasie 800 tys. złotych. – U nas pieniądze leżą na boisku. Trzeba je wybiegać – mówił w niedawnej rozmowie z Faktem prezes Piasta Jarosław Kołodziejczyk (50 l.). Po pierwszym meczu i porażce w Baku 1:2 ta kwota ma wzrosnąć. Mówi się, że zawodnicy dostaną do podziału nawet 0,5 mln złotych. Wszystko po to, żeby zapewnić sobie awans. Jeśli to się uda, to w III rundzie eliminacji Ligi Europy rywalem Piasta będzie najprawdopodobniej Anorthosis Famagusta. W pierwszym meczu Cypryjczycy pewnie pokonali u siebie szwedzki Gefle IF 3:0.
Mamy też małą historyjkę o tym jak to Grzegorz Krychowiak kupił sobie furę za 300 tysięcy.
RZECZPOSPOLITA
Cztery mecze od podróży w kosmos.
Jeśli Legii udałoby się awansować do fazy grupowej, między nią a resztą ekstraklasy powstałaby finansowa przepaść. W poprzednim sezonie Legia ogłosiła, że jest samowystarczalna. Z wpływów za bilety, transferów piłkarzy i pieniędzy z kontraktów telewizyjnych jest w stanie utrzymać się bez kolejnych pożyczek. Przed obecnym sezonem ogłoszono, że budżet warszawskiego klubu wzrósł do 100 milionów złotych. Lech, który ma się ścigać z Legią o mistrzostwo Polski, ma dwa razy mniejsze możliwości finansowe. Ten rok może być przełomowy. Prezes Bogusław Leśnodorski nie zapowiada budowy nowego Bayernu Monachium, ale chciałby zrobić z zarządzanego przez siebie klubu markę rozpoznawalną w Europie. Nikt Legii z Europą nie będzie jednak kojarzył, jeśli nie uda jej się awansować do fazy grupowej któregoś z europejskich pucharów. Gdyby piłkarzom Jana Urbana udało się dostać do Ligi Mistrzów, finansowa przepaść między Legią a innymi klubami mogłaby się jeszcze pogłębić. Budowę europejskiej marki najlepiej zacząć od stworzenia potęgi na skalę lokalną. – Awans do fazy grupowej Ligi Europejskiej to dla nas plan minimum. Wszystko zależy od losowania, ale nie stoimy na straconej pozycji, także jeśli chodzi o Ligę Mistrzów. Ewentualne wpływy z tych rozgrywek oczywiście nie są uwzględnione w budżecie, dlatego po awansie obudzilibyśmy się w innej, dużo lepszej rzeczywistości – mówi „Rz” trener Jan Urban.
GAZETA WYBORCZA
Rozmowa z Dominikiem Furmanem.
Trener Jan Urban mówi, że będziesz największą gwiazdą ekstraklasy.
– Słowa trenera mogą cieszyć i dodać pewności siebie, ale wszystko zweryfikuje boisko. Moja wiara w to, że mogę grać jeszcze lepiej, jest duża. Najważniejsze jest zdrowie, bo forma jest ustabilizowana, choć można jeszcze ją poprawić. Co muszę zrobić, żeby zostać największą gwiazdą ekstraklasy? Po prostu dobrze grać, ale też odgrywać większą rolę w zespole, strzelać gole i więcej asystować. Nie wiem, dlaczego trener akurat mnie wskazał. Może dlatego, że jestem już długo w Legii i znam specyfikę klubu? Wiem, jak mentalnie podchodzić do pewnych spraw.
W poprzednim sezonie miałeś więcej zdań defensywnych. Teraz masz większy wpływ na atak.
– Tego wymaga ode mnie trener. Dzisiaj defensywny pomocnik musi nie tylko odbierać piłki i przerywać ataki, ale też kreować grę. Po pierwszych meczach wydaje mi się, że realizuję założenia, z mojej strony jest więcej gry do przodu. Z drugiej strony – w drużynie jest wielu piłkarzy, którzy mogą wziąć na siebie odpowiedzialność. Nie wydaje mi się, że gra Legii zależy tylko ode mnie. W porównaniu z zeszłym sezonem chcę po prostu, żeby moja forma była bardziej stabilna, a koncentracja na wyższym poziomie.
Trener Urban zapowiedział rotacje w składzie, ale zaznaczył, że to od zawodników będzie zależało, jak wykorzystają szansę. Tobie ławka rezerwowych w najbliższych meczach chyba nie grozi.
– Nie czuję się pewniakiem, dlatego nie wiem, czy w kolejnym meczu będę grał w pierwszym składzie. Jeśli nie zagram, to nie odbiorę tego jako złośliwość trenera.
Marek Koźmiński o Polakach na włoskim rynku.
Włoscy agenci przekonali się, że w Polsce można znaleźć młode talenty po atrakcyjnej cenie. Fiorentina zapłaciła zimą 3 mln euro za Rafała Wolskiego z nadzieją, że kupuje potencjalną gwiazdę i inwestycja się zwróci. Roma wzięła latem za 800 tys. euro bramkarza Łukasza Skorupskiego z Górnika. Mają doświadczonych, starszych bramkarzy – De Sanctisa oraz Lobonta, a Łukasz musi walczyć o miejsce na ławce i za rok albo dwa wejść między słupki. Pawłowi Wszołkowi może być ciężko wskoczyć do składu. W Polsce miał problemy, niech trenuje, uczy się języka, wzmocni fizycznie i poczeka na szansę. Do Sampdorii z Milanu trafił Bartosz Salamon. To rozsądny ruch. Mam nadzieję, że będzie grał. Milan oddał połowę praw do niego. Definitywnie nie zrezygnował, poczeka, jak 20-latek się rozwinie. Liczę, że więcej będzie grał Piotr Zieliński w Udinese. W poprzednim sezonie 19-latek błysnął w kilku spotkaniach, wybierano go nawet do jedenastki kolejki. Ł»eby mówić o postępie, powinien wystąpić w 20-25 meczach. Okazji będzie sporo, Udinese gra w Lidze Europejskiej. Oby znalazł się wśród 13-15 zawodników, z których trener Guidolin będzie wybierał podstawowy skład.
Lebedyński nie zagra w Pogoni.
Na pewno nie w rundzie jesiennej sezonu 2013/14. Nie pomogła mu bramka strzelona w sparingu z izraelskim zespołem Hapoel Beer Szawa. Zaległości w przygotowaniu i ocena umiejętności sprawiły, że trenerzy Pogoni po wtorkowym sparingu podjęli decyzję o tym, że nie chcą Lebedyńskiego w zespole. Tym samym Pogoń pozostaje z dwójką napastników – Tomaszem Chałasem i Donaldem Djousse. Klub szuka jednak piłkarza już ukształtowanego, który od razu będzie wzmocnieniem drużyny.
DZIENNIK POLSKI
Smuda i piłkarze Wisły o powrocie Pawła Brożka.
– Paweł będzie musiał przerobić to, co reszta drużyny wykonała przez 4,5 tygodnia przygotowań – nie pozostawia złudzeń „Franz”. Szkoleniowiec Wisły nie kryje jednak, że mocno liczy na dobrą i skuteczną grę Pawła Brożka. Zapytany przy tym o współpracę w reprezentacji, w której Smuda stawiał na Brożka mimo jego problemów z grą w klubie, mówi: – W naszej sytuacji każdy napastnik jest na wagę złota. W reprezentacji rzeczywiście stawiałem na Pawła i myślę, że ma wobec mnie dług wdzięczności. Oby zaczął go spłacać, gdy tutaj trafi. Zadowoleni z faktu, że Paweł Brożek wraca do Wisły są również piłkarze. Szczególnie ci, którzy już mieli okazję wspólnie grać z dwukrotnym królem strzelców polskiej ektraklasy. – Spodziewaliśmy się od kilku dni, że Paweł może wrócić – przyznaje Arkadiusz Głowacki. – Na pewno Paweł dużo wniesie do naszego ataku, ale też trzeba pamiętać, że miał dość długą przerwę, więc trzeba mu dać trochę czasu, wyrozumiałości i cierpliwości. Przynajmniej na początku. Kapitan Wisły zapytany, czy doświadczony zawodnik, jakim jest Brożek, pomoże również w szatni, mówi natomiast: – W szatni w tym momencie nie ma nic do roboty. Wszyscy pracują jak należy. Staramy się być codziennie lepsi. Mamy wspólny cel, żeby być jedną drużyną na boisku i mam nadzieję, że będzie nam to coraz lepiej wychodziło.
POLSKA THE TIMES
Dariusz Dziekanowski: Smuda nie zbawi Wisły Kraków.
Nowy sezon, nowa formuła rozgrywek – czy Pana zdaniem T-Mobile Ekstraklasa zyska w ten sposób na atrakcyjności?
– Większa liczba rozgrywanych spotkań to dobry pomysł. Od lat słyszeliśmy narzekania trenerów, że przerwy pomiędzy rudami są zbyt długie… Tak więc mają w końcu to, czego chcieli. Dla mnie jednak również ważne – może nawet ważniejsze – są zmiany wymuszające na klubach wypłacalność i przejrzystość finansową. Widać już tego pierwsze efekty, bo niektórzy pozbywają się doświadczonych piłkarzy i przepłacanych zawodników zza granicy. To jasno pokazuje, że wcześniej w tych klubach działacze nie za bardzo myśleli o przyszłości. Teraz się to zmienia, z konieczności sięgają po młodych i tańszych graczy, a to – moim zdaniem – może w dalszej perspektywie wyjść ekstraklasie na dobre. Nawet jeśli jej poziom obecnie trochę spadnie.
Jak te wszystkie zmiany mogą wpłynąć na układ sił w ekstraklasie?
– Układ sił, moim zdaniem, znacząco się nie zmieni. Na górze będzie tak jak w poprzednim sezonie – to znaczy ligę zdominują Legia Warszawa i Lech Poznań.
Nikt im nie zagrozi?
– Będzie jeszcze 4-5 klubów, które powalczą o wysokie miejsce. Reszta raczej skazana jest na walkę o utrzymanie.
Jaka reszta?
– Już po pierwszej kolejce widać, że te zespoły, które posiłkowały się starszymi i doświadczonymi piłkarzami, mają problem. Nie mam tu na myśli wszystkich starszych graczy, tylko takich, którzy nie mogli znaleźć sobie wcześniej miejsca nawet w słabszych zespołach ekstraklasy i z konieczności szukali pracy w niższych ligach.
SUPER EXPRESS
Tekst o Daisuke Matsuim.
Kiedy Lechia sprowadzała reprezentanta Japonii, wątpliwości było dużo. Owszem, jego CV jest imponujące, ale w ostatnich latach Matsui niczego nie pokazał, błąkając się po opłotkach bułgarskiej ligi. Tymczasem w Lechii wystrzelił od pierwszego meczu. – Trochę się obawiałem o kondycję, brakowało mi sił w niektórych momentach spotkania, ale z drugiej strony nie mogło być aż tak źle, bo wcześniej trenowałem w Japonii, więc aż takich zaległości nie mam – uspokaja Japończyk, który ma szansę zastąpić uwielbianego w Gdańsku Razacka Traore. Niektórzy mają też nadzieję, że Matsui będzie błyszczał nie tylko na boisku, ale i poza nim. Piłkarz w ojczyźnie jest celebrytą ze względu na małżeństwo z Rosą Kato, znaną modelką i aktorką. – Od początku mówiłem, że nie interesuje mnie taka popularność – zaznacza jednak Matsui. – Chcę, aby w Polsce przemawiały głównie moje… stopy, na boisku. Fajnie byłoby natomiast spopularyzować Gdańsk w Japonii. To dodatkowa motywacja. Może, jeśli utrzymam formę, to rzeczywiście zjawi się tu więcej Japończyków – uśmiecha się piłkarz, którego we wtorek czeka starcie z wielką Barceloną. Tyle że sam Matsui specjalnie się tym nie podnieca.
Mirosław Hajdo: gdybym był chamem, starłbym go na miazgę.
Panie trenerze, jak to możliwe, że dał się pan znokautować zawodnikowi?
– To nie był żaden nokaut. Trudno, żebym witając się z piłkarzami w szatni, przypuszczał, że któryś z nich może mnie zaatakować. Cios został wyprowadzony znienacka, co mnie totalnie zaskoczyło. Ale może to i dobrze, bo w przeciwnym razie złe emocje mogłyby wziąć górę i nie wiadomo, jakby to wszystko się skończyło. Gdybym był chamem, to starłbym go na miazgę, ale na szczęście szybko się opanowałem, a tego człowieka inni zawodnicy wyrzucili z szatni.
Za jaką karą w stosunku do Nowaka optował pan na posiedzeniu zarządu klubu?
– Jestem w stanie wiele wybaczyć zawodnikom, ale dla takiej demonstracji chamstwa, prostactwa i agresji nie może być przebaczenia. I nie chodzi tu o mój przypadek. Przez surowe kary nie wolno dopuścić, by coś takiego powtórzyło się w jakimkolwiek klubie.
Nie boi się pan, że przez ten incydent straci pan u piłkarzy szacunek, że będą o panu mówić za plecami: to ten trener, którego pobił piłkarz?
– Nie mam żadnych obaw. Za ocenę mojej osoby mają służyć wyniki drużyny, którą prowadzę i rzetelna praca, a nie bandycki napad, na który przecież nie miałem żadnego wpływu. Dążę do tego, by media interesowały się Sandecją w związku z naszą dobrą grą w lidze, a nie z powodu tej całej awantury.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Kosecki do Bońka: „Oczekuję szacunku”.
Piłka łączy?
– Łączy.
A prezesa i wiceprezesa PZPN łączy?
– No właśnie łączy i dlatego nie rozumiem kolejnych wypowiedzi prezesa Bońka pod moim adresem. Zbyszku, o co ci chodzi? Na ostatnim zarządzie porozmawialiśmy sobie szczerze. Ustaliliśmy, że przestajemy komunikować się poprzez prasę, tylko nasze problemy załatwiamy w gabinecie. Tymczasem czytam pana poniedziałkowy wywiad ze Zbyszkiem, w którym znów mówi on o Romanie Koseckim. Czy nie ma ważniejszych problemów? Ja nie atakuję Zbyszka, tylko odpowiadam wtedy, gdy muszę. Nie mogę siedzieć cicho i nie ustosunkować się do pewnych określeń.
Jest chemia między panem a prezesem?
– W głównych sprawach tak. Dużo udało się zrobić: reforma reprezentacji młodzieżowych, unifikacja szkolenia dzieci i rozgrywek dzieci i młodzieży, zmiana zarządzania piłką kobiecą, futsalem i piłką plażową, ostatnio powstał dokument zespołu ds. reprezentacji, który analizuje systemy gry wszystkich reprezentacji młodzieżowych. Ciężko pracuję.
Peszko trenuje w Płocku, bo nie chce obniżki w Köln.
Dlaczego Sławomir Peszko trenuje z pierwszoligową Wisłą Płock?
Andrzej Grajewski: – Czeka na wynik naszych rozmów z Köln.
W czym tkwi problem?
Sławek ma kontrakt na poziomie 1. Bundesligi, a klub gra teraz szczebel niżej, więc jego szefowie chcieliby zmienić sposób finansowania umowy. Na żadną obniżkę się nie zgadzamy. Mamy inne opcje – z Włoch i Rosji. Do zakończenia okna transferowego został ponad miesiąc i sondujemy rynek.
To coś długo sondujecie. O tym, że Peszko wraca z wypożyczenia z Wolverhampton do Köln, wiedzieliście już w maju.
Proszę pana, reprezentuję interesy Sławka i nie zgodzę się, żeby stracił na powrocie do Kolonii. Co będzie dalej, nie wiem. Na pewno dobrze będzie. Trzeba być ostrożnym, bo jeden już miał obiecane 8 milionów euro w Monachium, a musiał zostać w Dortmundzie.
Dlaczego Peszko nie mógł przygotowywać się do sezonu z Köln, z którym ma jeszcze roczny kontrakt?
Jego umowa jest tak skonstruowana, że gdyby zaczął z nimi trenować, to godziłby się na obniżkę. Wiem, dziwnie brzmi, ale tak to właśnie wygląda.
Sprawa Kowalczyka trafiła do FIFA.
Menedżer Mariusz Piekarski postanowił nie czekać na rozstrzygnięcie przez PZPN sporu o ważność kontraktu Marcina Kowalczyka ze Śląskiem Wrocław. – Oddaliśmy sprawę do FIFA. Tak będzie szybciej – mówi „Piekario”. Teoretycznie Izba ds. Rozwiązywania Sporów Sportowych miała zająć się spornym kontraktem wczoraj. – Z uwagi na to, że jedna ze stron oddała sprawę do FIFA, postępowanie w obrębie naszej federacji zostało zawieszone – informuje rzecznik PZPN Jakub Kwiatkowski. Kowalczyk przebywa obecnie w Rosji i trenuje z Wołgą Niżny Nowogród. Rosjanie podpisali z nim kontrakt, przekonani, że piłkarz po 30 czerwca będzie za darmo. Śląsk utrzymuje jednak, że prawidłowo przedłużył umowę z tym obrońcą i chce za niego pieniędzy. Jeśli FIFA uzna, że wrocławianie mają rację, będzie mogła nakazać Rosjanom zapłacenie nawet 400 tys. euro, bo taka klauzula wykupu widnieje w kontrakcie, który Śląsk uznaje za ważny.