W tym tygodniu poza obszernym, wnikliwym i bardzo profesjonalnie przygotowanym raportem Deloitte ukazało się jeszcze jedno ciekawe zestawienie, tym razem dotyczące już stricte krajowej piłki, a konkretnie wszystkiego co dzieje się wokół piłki. Stadiony, trybuny, parkingi, kibice, bezpieczeństwo, komfort pracy dziennikarzy i takie pierdoły jak liczba ciepłych posiłków – to wszystko i sporo więcej znajdziemy w raporcie PZPN-u wykonanym przez Departament Organizacji Imprez, Bezpieczeństwa i Infrastruktury PZPN.
Jeśli chodzi o sam raport – złożony jest w dość infantylny sposób. Już na wstępie otrzymujemy wiadomość, że celowo pominięto kluby, które otrzymały najgorsze oceny w kolejnych kategoriach, skupiając się na tych, które radziły sobie w ubiegłym sezonie najlepiej. Może mamy nieco spaczone spojrzenie na polski futbol, ale wydawało nam się, że zarówno właściciele, jak i działacze, kierownicy ds. bezpieczeństwa i reszta osób pracujących w profesjonalnych klubach mają trzynaste urodziny już za sobą i można ich traktować w miarę poważnie. Zamiast tego otrzymujemy propozycję rodem z zebrania z rodzicami w klasie II C, gdzie nawet brak znajomości tabliczki mnożenia określa się „większym zamiłowaniem do przedmiotów humanistycznych i plastycznych”, a pałę z dyktanda „starannym, choć jeszcze nie do końca poprawnym stylem pisania”. Pozytywna motywacja – jasne, jesteśmy za! Ale gdy pomija się takie oczywistości, jak choćby skandaliczne wpuszczanie kibiców gości na Legii, zamiast tego chwaląc nielicznych gościnnych gospodarzy…
Zostawiając jednak kwestie techniczne, skupmy się na treści. Ta bowiem przynosi kilka ważnych wniosków. Pierwszy i bodaj najważniejszy, przede wszystkim dla postronnych kibiców, wszelakich – jak zwykło się ich sympatycznie nazywać – Januszów oraz Andrzejów. Na stadionach JEST bezpiecznie. Cokolwiek napiszą dziennikarze polityczni, czegokolwiek nie udowodnią wojewodowie z komendantami policji, liczby są bezlitosne.
546 rozegranych meczów. Zamieszki na stadionie? Sześć razy (pamiętamy może ze dwa). Wandalizm i destrukcja obiektu? Dziewięć razy (w tym – jak mniemamy – sześciokrotnie w przypadku zamieszek). Rasizm i antysemityzm? Cztery razy. Ataki na zawodników, sędziów czy oficjeli? Raz.
W sumie jakieś dziesięć, maksymalnie piętnaście meczów, na których doszło do incydentów, które powinno się karać z najwyższą surowością – to 2-3% wszystkich spotkań. Skąd więc w statystykach tak dużo meczów z „poważnymi incydentami” – jak określa się je w raporcie? Spójrzmy na Ekstraklasę, która wyjaśnia dobrze ogólnopolski trend.
Częściej niż zamieszki, czy wtargnięcia na murawę trafiały się „problemy z przetrzymywaniem kibiców” oraz „późne przybycie kibiców”. Pierwsze – często z winy nadpobudliwej ochrony, drugie – nadpobudliwej policji. Dwadzieścia dwa przypadki „rzucania przedmiotami” to też nie znane z lat dziewięćdziesiątych kamieniowanie sektora gości, ale przede wszystkim serpentyny oraz pirotechnika lądująca na bieżni wokół boiska. Swoją drogą, sama pirotechnika w Ekstraklasie to 41 „incydentów”. Nic dziwnego, że policyjne statystyki dotyczące „pseudokiboli” wciąż wyglądają tak jak wyglądają, skoro odpalenie racy jest równoznaczne z zadymami na murawie. Inna sprawa, że przekazanie dowodzenia policji (czyli najwyższy stopień „zagrożenia”, gdy to policja a nie klub decyduje o działaniach wobec kibiców i innych uczestników imprezy) miało miejsce 7 razy. Siedem w 546 meczach… Z zestawień jasno wynika również, że choć na stadionach jest bezpiecznie, to jest również wulgarnie. Podczas niemal dwustu spotkań odnotowano „wulgarne/wrogie okrzyki”. Stadion więc wciąż nie stał się teatrem.
Druga sprawa: PZPN wreszcie zrozumiał, że kibice gości to nie bydło, podobnie jak ultrasi to nie odłam terrorystów wysadzających na stadionach bomby. W raporcie poświęca się sporo miejsca nie tępieniu obu tych grup, ale… komfortowi, na jaki powinni liczyć w drodze na i z, oraz podczas meczu. Powołano specjalnego SLO (Supporters Liaison Officer) czyli koordynatora ds. kibiców. Z tego co wiemy różne kluby obrały różną taktykę wybierania SLO, ale większość z koordynatorów to kibice, którzy doskonale znają problemy wyjazdowiczów. To właśnie oni mają się pojawiać wszędzie tam, gdzie do tej pory fanatycy skazani byli wyłącznie na interwencję Niebios.
Zbyt wolne wpuszczanie na sektor, targowanie dotyczące wprowadzania elementów opraw, oflagowanie, przyjazd osób spoza „listy wyjazdowej”, kupowanie biletów na miejscu, zatrzymanie kibiców na trybunach – wszystkie prozaiczne problemy, których rozwiązanie powinno być naturalne i łatwe, a które w ostatnich latach stawały się problemem nie do przeskoczenia. SLO ma to wszystko ogarniać. W dodatku PZPN ma w kolejnych raportach uwzględniać ich opinie i ewentualnie karać tych, którzy nagminnie będą uciążliwi dla kibiców i samego koordynatora. Co prawda nie widzimy tego, by kilku kibiców pełniących funkcję SLO mogło zawnioskować o kilkudziesięciu-tysięczną karę dla Legii za powolne wpuszczanie gości, ale samo oddanie głosu ludziom „z wewnątrz” jest godne pochwały.
Skoro już jesteśmy przy gościach, tak wygląda statystyka przyjmowania. Niestety, wciąż sporo zer.
I ostatnia kwesta warta poruszenia – sam fakt powstania działów raportu dotyczących organizacji wpuszczania gości, jakości bufetu, stanu parkingów dla kibiców czy pracy stewardów. Znak czasów – traktowanie kibica gości jak klienta klubu, a w dalszej perspektywie nabywcy całego produktu zwanego „Ekstraklasą” czy ogólnie „polską piłką”. Po pierwsze – to nie bydlak, którego trzeba sponiewierać, żeby na drugi raz mu się odechciało wojaży za swoim klubem. Po drugie – to nie tak, że my „mamy związane ręce i nic nie możemy”. Nie, polski futbol to jednolity twór, więc od działaczy najwyższego szczebla po kierowników bezpieczeństwa w klubach drugoligowych wszyscy muszą zrobić co tylko mogą, by facet w autokarze wracający z wyjazdu nie mógł się już doczekać kolejnej eskapady.
Porażająca zmiana myślenia. Normalność? Na pewno duży krok w kierunku normalności. Tylko żeby jeszcze pisać jasno, prosto i szczerze: „tak, Pogoń Szczecin ma świetne kiełbasy, a w Gdańsku są do dupy i niedopieczone”, a nie „wyróżniamy najlepszych, nie wymieniamy najsłabszych”. Uwzględniając cotygodniowe meldunki SLO i dalszy rozwój całych struktur dotyczących bezpieczeństwa – mamy nadzieję, że raporty będą coraz bardziej optymistyczne.
***
Na koniec jeszcze ciekawe spostrzeżenie – kto ma kibiców, ten ma wyniki, czy odwrotnie, kto ma wyniki, ten ma kibiców? Hipoteza do weryfikacji na przykładzie frekwencji w Bełchatowie, Bielsku-Białej, Krakowie i Bydgoszczy.


