Imbecyl, bożyszcze, a może po prostu niezrozumiany artysta? Anelka wraca na Wyspy

redakcja

Autor:redakcja

08 lipca 2013, 11:06 • 4 min czytania

Do dziś niezidentyfikowany, do dziś niezrozumiany. Dla swojego byłego trenera – imbecyl. Dla nowego pracodawcy – bożyszcze. Dla kibiców i dziennikarzy – enfant-terrible znad Sekwany równający do Erica Cantony. Jednego dnia świeci 20-calowym sprzętem przed lustrem, innego dąsa w swoim starym najlepszym stylu. Na okładki trafiał w ostatnich latach częściej niż do siatki, choć w West Bromwich Albion liczą, że to drugie jeszcze potrafi. Nicolas Anelka znów w Premier League.
Ledwie wylądował na Wyspach i już nawija makaron. Ł»e będzie w formie, że wprowadzi West Bromwich do europejskich pucharów… Stary dobry Nic i stary naciągacz. Wiadomo, z klasą, drugi najdroższy piłkarz w historii piłki (łączna suma jego transferów opiewa na 130 baniek), choć jego gole to już tylko rozpikselowane archiwa Youtube’a. W West Brom dostanie rekordowe 2,6 miliona funtów za rok, choć w ostatnich dwóch latach przypominał się wyłącznie, kiedy nawalał. Trzy trafienia w 22 meczach w Chinach, przepychanka o zaległa kasę i chwilowy przystanek w Turynie. Ale w Juventusie w ostatnim półroczu trawę powąchał zaledwie trzy razy. Pomyśleć, że kiedyś mówiono, że dał ciała w Realu, choć wprowadził wtedy klub do finału Ligi Mistrzów i następnie go wygrał…

Imbecyl, bożyszcze, a może po prostu niezrozumiany artysta? Anelka wraca na Wyspy
Reklama

Od tego czasu zwiedził jednak 10 klubów, zraził do siebie dziesiątki ludzi, przestawał chodzić na treningi: – Prawdziwy mężczyzna powinien mieć wrogów – wypalił kiedyś w „Le Parisien”. Po drodze próbował się wyciszyć, przeszedł nawet na Islam w 2004 roku, ale dalej wszystkich doprowadzał do szału. Dokładnie jak we wczesnej młodości, kiedy został odsunięty na 49 dni od treningów z Realem za brak profesjonalizmu. Za wieczne narzekanie na brak podań, na słabych partnerów. – Przychodzę do klubu pełen nadziei, a młody Eto’o mówi mi, że Raul i Morientes nigdy nie zagrają mi piłki. Jak tu siedzieć cicho? – powtarzał. Vicente Del Bosque najpierw go trzymał z dala od pierwszego zespołu, ale wreszcie poszedł po rozum do głowy. I dał ostatnią szansę w myśl: – OK, cwaniaczku, wracasz i pokaż co potrafisz, bez usprawiedliwień.

Pokazał. Wygrał im dwumecz z Bayernem Monachium w półfinale Ligi Mistrzów i doczekał się buziaka w glacę od grafików dziennika „Marca”. A jeszcze parę tygodni wcześniej na okładce lądował jako negatywny bohater… Niedługo później już pakował walizki jako triumfator LM i wracał do ukochanego Paryża…

Reklama

A stolica Francji wiadomo – miejsce magiczne. Miejsce zwrotów akcji. Anelka wygrał tam Ligę Mistrzów, a chwilę później grał z powrotem w lokalnym klubie. A przede wszystkim przez następne lata wracał na Stade de France jako reprezentant „Trojkolorowych”. Współczesny wielki bohater i największy antybohater nowego millenium. Triumfator Euro 2000 i człowiek, który pogrzebał Francuzów na mundialu dziesięć lat później. Do dziś jednak utrzymuje, że wyrzucenie z kadry na mundialu w RPA w 2010 roku za Domenecha to sprawa wyolbrzymiona. – Kłóciłem się z trenerem, ale nie przeklinałem, nie używałem epitetów.

„L’Equipe” twierdziło inaczej. Rozprawa sądowa, wielu świadków i… porażka Anelki. Raymond Domenech zaczął się wtedy coraz szerzej uśmiechać pod nosem i przyśpieszył ze spisywaniem wspomnień do książki, w której nazywa najnowszy nabytek WBA „imbecylem”. A na to słowo od razu przypomina nam się wpadka piłkarza, kiedy zuploudował do Internetu swój sprzęt…

Mimo znakomitych warunków fizycznych widocznych na zdjęciu – w ostatnich latach jakby podupadał. Zdziadział, w wywiadach nawiązywał do swoich dni w stylu Piechniczka. A jak coś sobie naciągnął, mówił, że wszystkiemu winny Ramadan, który w końcu sobie odpuścił. Nie pomogło, dalej strzelał jak na lekarstwo – w 2010 przed przeprowadzką do Chin sezon skończył z sześcioma trafieniami w Premier League w barwach Chelsea. Dziś, trzy lata starszy i coraz bliżej emerytury ma zastąpić Romelu Lukaku, który dla odmiany walnął w poprzednim sezonie 17 bramek. Nawiązać do jego wyczynów to pewne mission impossible…

Jak tak zresztą na niego patrzymy – mamy wrażenie, że to taki trochę Małecki. Naturalnie bardziej elokwentny, normalnie ubrany, ale nadal butny, arogancki i wieczny kandydat do przeniesienia do rezerw. Ale mija kilka tygodni i gość musi wracać. Jest Anelka, jest impreza, parafrazując starą reklamę chipsów. Bo Francuza nie dość, że uwielbiają tabloidy, to i większość ludzi piłki lubi mu wbijać szpile. „Wychowany w nienawiści” (do Realu rzecz jasna) Christo Stoiczkow uwielbiał go potwornie wyszydzać. Kiedy Zidane trafiał na Bernabeu, Bułgar wykrzykiwał: – Ten transfer to największy błąd w życiu Florentino Pereza. Zizou skończy jak Anelka!

Skończył, ale tylko w reprezentacji. W klubie odnalazł spokój, którego Anelka nigdy nigdzie nie zaznał. Choć czasem otwarcie tęskni: – Real to był klub, któremu się nie odmawia i przez dalszą część kariery byłem pewien, że wróciłbym tam. Wystarczyłby jeden telefon, choć w 2000 roku wolałem normalne życie. Możliwość chodzenia po ulicy jak zwykły człowiek.

CV zdradza jednak, że z chodzeniem po ulicy problemy jeszcze trochę potrwały, konkretnie w kolejnych siedmiu klubach… Francuz rusza do West Bromwich w poszukiwaniu świętego spokoju, ale już jako weteran. I nadal jako creme de la creme, choć teraz już tylko pośród piłkarskich frustratów. Ale i tak dobrze widzieć go z powrotem na karuzeli.

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama