Zapraszamy na sobotni przegląd prasy, w którym zaglądamy do sześciu tytułów.
FAKT
Milik doceniony w Bundeslidze.
Arkadiusz Milik (19 l.) został wybrany przez magazyn Focus jednym z najlepiej zapowiadających się młodych piłkarzy w Bundeslidze. Dziennikarze brali pod uwagę tylko zawodników poniżej 21 roku życia. Milik został sklasyfikowany na 16. pozycji. Ranking wygrał Julian Draxler (19 l.) z Schalke 04. Młody Niemiec jest wyceniany na 22 miliony euro. Polak został sklasyfikowany na szesnastym miejscu, a jego wartość oszacowano na 2,5 miliona euro. – W zimie Bayer Leverkusen kupił polskiego napastnika jako człowieka na przyszłość. Milik ma ważny kontrakt do 2018 roku, ale czeka go ciężka rywalizacja z królem strzelców Bundesligi, Stefanem Kiesslingiem oraz nowym nabytkiem – Heung-Min Sonem, pozyskanym po dobrym sezonie w barwach HSV – tak scharakteryzowali byłego zawodnika Górnika dziennikarze Focusa.
W Bielsku nie umieli pożegnać króla.
Władze Górali przez pewien czas nie mieli zamiaru podziękować Robertowi Demjanowi (31 l.). Bielszczanie mają żal do króla strzelców, który zdecydował się odejść do belgijskiego Beveren. Na szczęście po nagłośnieniu sprawy zmienili decyzję. Kilka dni temu Michal Holescak, słowacki menedżer Roberta Demjana, na naszych łamach przekazał podziękowania od piłkarza. – Proszę przekazać w imieniu Roberta wszystkim kibicom, prezesom, trenerom i piłkarzom Podbeskidzia wyrazy wdzięczności i podziękowania za wspólnie spędzony okres – mówił Faktowi agent. Okazuje się, że działacze Górali nie potrafili zachować się z równie dużą klasą. Na stronie internetowej przez kilka dni nie pojawiła się żadna wzmianka o transferze króla strzelców do Belgii, o oficjalnych podziękowaniach nie wspominając. Dopiero po nagłośnieniu sprawy na stronie klubu pojawiła się relacja i zdjęcia z pożegnalnej wizyty zawodnika w Bielsku-Białej.
RZECZPOSPOLITA
Australia, Iran i Japonia – egzotyczni pozytywiści.
Trudno znaleźć cechy wspólne tych trzech krajów. Różnią się ustrojami politycznymi, kulturą, poziomem życia. Leżą o tysiące kilometrów od siebie. Ale w kwestiach futbolowych wybrały podobną drogę. Australia jest ostatnim kontynentem niepodbitym przez piłkę i jedynym, który nie organizował jeszcze mistrzostw świata. Japonia ma to już za sobą, a jej liga, choć nie jest już magnesem dla Brazylijczyków i Europejczyków jak pod koniec XX wieku, nadal pozostaje atrakcyjna. Iran bardziej kojarzy się z fundamentalistami islamskimi niż z piłką nożną, ale jego przypadek mówi o wielkich możliwościach kraju także w tej dziedzinie. W Australii futbol dopiero goni rugby i krykiet. Daleko mu do popularności tych sportów. Ale kiedy 38-letni Alessandro Del Piero uznał jesienią ubiegłego roku, że po wspaniałej karierze w Juventusie warto na starość wygrzać kości w Australii, na lotnisku w Sydney witało go około tysiąca kibiców i dziennikarzy. Z gażą w wysokości 2 mln dolarów rocznie stał się najlepiej zarabiającym piłkarzem w krótkiej historii A-League. Wszyscy zawodnicy australijscy, którzy mają nadzieje na wyższe zarobki, przenoszą się do Europy.Powstała w roku 2004 Hyundai A-League nie stoi na wysokim poziomie, ale przygotowuje zawodników do dalszych karier. Na wyobraźnię działają tacy piłkarze jak zwycięzca Ligi Mistrzów Dwight Yorke, który pojawił się w barwach FC Sydney w pierwszym sezonie istnienia ligi, czy była gwiazda Liverpoolu Emile Heskey (Newcastle Utd Jets). Del Piero ich przebija. W 24 meczach strzelił 14 bramek (w jednym z pierwszych zdobył cztery dla FC Sydney, w wygranym 7:1 z Wellington Phoenix).
GAZETA WYBORCZA
Transfery w Cracovii? Trener i dyrektor sportowy pałają do siebie niechęcią.
Po powrocie do Cracovii Wojciech Stawowy przypominał menedżera w stylu angielskim. Kreślił własną wizję zespołu, odpowiadał za wzmocnienia i pomagał przy transferach. Z jego inicjatywy klub pozyskał kilku młodych graczy oraz Edgara Bernhardta, który okazał się najlepszym transferem w poprzednim sezonie. Chętnie wypowiadał się też na temat polityki transferowej. Przez kilka miesięcy w klubie funkcjonował jasny układ – pion sportowy realizował życzenia szkoleniowca. To Stawowy wskazywał kandydatów, często nawet namawiał ich do gry w Cracovii. Właśnie tak pozyskał Bernhardta, ale też Michała Zielińskiego, który stał się symbolem transferowej klapy. – Taki model, że trener jest menedżerem, istnieje tylko w klubach angielskich. W Bundeslidze czy Serie A szkoleniowiec nie będzie miał takich kompetencji jak np. dawniej Alex Ferguson w Manchesterze United. W Polsce utarło się, że trenerzy powinni szkolić piłkarzy – podkreśla Marek Chojnacki, ekspert Orange Sport.
Przygotowania Legii w formie alfabetu.
A jak atmosfera. Otwarte treningi, otwarci piłkarze, uśmiechnięci i wyluzowani trenerzy. Na pierwszy rzut oka to największa różnica w porównaniu do ostatniego zgrupowania – w Turcji – za kadencji Macieja Skorży.
B jak biała linia z panną młodą. Jedna z zabaw wymyślona przez trenera przygotowania fizycznego Cesara Sanjuana. Piłkarze biegali z piłkami, a gdy trener krzyknął, musieli jak najszybciej dobiec do jednej z białych linii boiska i stanąć na niej, trzymając na rękach któregoś z kolegów. Dossa Junior wskakujący na ręce Hélio Pinto – widok niezapomniany. Ostatnim, czyli za karę robiącym pompki, okazał się Michał Ł»yro.
C jak Cypr, z którego tego lata Legia sprowadziła niezłych piłkarzy. – Nie będę owijał w bawełnę, Cypr w kryzysie nie jest generalnie najlepszym miejscem do życia – stwierdził były pomocnik APOEL-u Hélio Pinto. Były stoper AEL Limassol i reprezentant Cypru Dossa Junior przyznał, że gdyby decydowały pieniądze, wybrałby inną ofertę, ale z Legią może zdobywać trofea. Warszawski klub staje się atrakcyjny?
SPORT
Patryk Dytko piłkarzem Piasta Gliwice.
Klub z Okrzei dopiął transfer Patryka Dytko z Borussi Dortmund do Piasta Gliwice. 19-latek podpisał z polskim klubem umową obowiązującą do 30 czerwca 2016 roku. Dytko trenuje z Piastem od połowy czerwca. Urodził się w Niemczech, ale jego rodzice są Polakami. Gra na pozycji skrzydłowego.
DZIENNIK POLSKI
Tekst o Jose Romo testowanym przez Wisłę.
Jak to się stało, że Wisła zainteresowała się młodym napastnikiem? Ponoć tym razem to nie zasługa ciekawego montażu osiągnięć piłkarza na DVD. – W czerwcu brałem udział w turnieju w Chorwacji, gdzie obserwował mnie jeden z przedstawicieli Wisły. To dlatego się ze mną skontaktowali – twierdzi Romo. Czy zdaje sobie sprawę, że w krakowskim klubie nie ma raczej co liczyć na długoterminową umowę? – Nie liczy się dla mnie długość kontraktu – zapewnia. Negocjacje z Wisłą w imieniu zawodnika prowadzi jego brat. Romo pochodzi zresztą z futbolowej rodziny. Ojciec był piłkarzem, a i dwaj pozostali bracia próbują swych sił w futbolu. Najlepiej wychodzi to 23-letniemu Rafaelowi, który w 2009 roku związał się z włoskim Udinese. W Serie A zagrał jednak tylko jeden mecz, potem był wypożyczany do mniejszych klubów. – Niebawem okaże się, czy w kolejnym sezonie będzie czekał na swoją szansę we Włoszech, czy znowu pójdzie na wypożyczenie. Z kolei mój młodszy brat przebywa w Hiszpanii, ale ma dopiero 12 lat, jest w szkółce piłkarskiej – opowiada Romo. Czy sam nie próbował wykorzystać znajomości brata i znaleźć sobie klubu we Włoszech? – Myślałem o tym, ale skoro nadeszła propozycja z Polski, chcę ją wykorzystać i pokazać się z jak najlepszej strony – deklaruje. Na razie w komunikacji z resztą zespołu pomaga Wenezuelczykowi były skaut Wisły Cleber. Pewnie Romo przedstawił się nowym kolegom jako „El Pollo”, czyli „Kurczak”. – Jak na prawie dwumetrowego mężczyznę to może dziwny przydomek – śmieje się. – Ale moja matka nazywała mnie tak, gdy byłem małym chłopcem i już tak zostało. Tak na mnie mówią w ojczyźnie.
SUPER EXPRESS
Piotr Koźmiński o sprawie sędziego Siejewicza: To szaleństwo!
Idzie bez żadnych oporów do bukmachera, obstawia, nie kryje się z tym… Sprawa praktycznie niewytłumaczalna, bo przecież Siejewicz dobrze wiedział, czym to grozi, dobrze wiedział, co jest w kontrakcie zawodowego sędziego, który podpisał… Zatem co? Nałóg? W najbliższą sobotę, w „Orange Sport” ósmy odcinek „Kontrataku”, programu gdzie co tydzień rozmawiamy o piłce, również o ciemnych jej aspektach. Tym razem padło właśnie na hazard, a w studiu gościliśmy najbardziej doświadczonych w tej dziedzinie – Andrzeja Iwana i Grzegorza Króla, którzy szczerze do bólu opowiadali o tym jak tego typu uzależnienie pustoszy portfel i rozum. Król, który stracił wszystko, ma nawet bardzo ciekawy pomysł: chce peregrynować po klubach i dawać… wykłady, w których ostrzegałby młodych piłkarzy przed zgubnym skutkiem hazardowego nałogu. „Królik” mówi tak: „Jeśli przemawiałbym do pięćdziesięciu piłkarzy, to statystycznie mogę założyć, że 7-8 ma hazardowe ciągotki. Jeśli uda się uchronić choćby 3-4, to warto”.
Grzegor Król o uzależnieniu od hazardu.
Jesteś jedynym znanym nam piłkarzem, który w kasynie przegrał nawet kontrakt z nowym klubemÂ…
– Tak było. Grałem wtedy w Szczakowiance Jaworzno. Tyle że gdy podpisywałem z nimi umowę, to byli w Ekstraklasie. A kilka tygodni później, ze względu na udział w aferze korupcyjnej, zostali zdegradowani do drugiej ligi. Nie uśmiechała mi się gra na takim poziomie, więc zastanawiałem się, co zrobić. I wtedy zadzwonił do mnie Czesław Michniewicz, trener Lecha. Zaproponował transfer, ale przepisy zabraniały zmiany klubu dwa razy w tej samej rundzie. Jedynym wyjściem było rozwiązanie umowy z winy klubu. Szczakowianka się zgodziła, ale zażądała za to 20 tysięcy złotych.
Miałeś wtedy taką kwotę?
– Michniewicz powiedział, że Lech daje 10 tysięcy, a ja miałem dołożyć drugie 10. Z Jerzym Frenkielem, działaczem Szczakowianki, umówiłem się na Dworcu Centralnym w Warszawie, na 12.00. Byłem na dworcu o 11.15, więc pomyślałem, że skoczę jeszcze do hotelu Polonia, niedaleko dworca, postawię kilka razy w kasynie i wrócę. Miałem te 20 tysięcy plus 3-4 tysiące dodatkowo. No i w tej Polonii utknąłem na dwa dni. Przegrałem wszystko i z transferu do Lecha były nici.
Wtedy byłeś już uzależniony od hazarduÂ….
– Bardzo mocno. U mnie wszystko zaczęło się od kart. My, piłkarze Lechii Gdańsk, na każdy wyjazd mieliśmy daleko, bywało, że kilkanaście godzin autokarem. Telewizorów w autobusach jeszcze nie było, ale były stoliki do gry w karty. Starsi grali, a my, młodzi, czekaliśmy, aż ktoś przegra, żeby wskoczyć na jego miejsce. Kasyno pojawiło się później, w Amice.
PRZEGLĄD SPORTOWY
W Legii wielka kasa za Ligę Mistrzów.
Za awans do fazy grupowej Ligi Mistrzów piłkarze Legii Warszawa dostaną do podziału 2 mln euro. To najwyższa premia w historii polskich klubów. Prezes Legii Bogusław Leśnodorski zadbał o mobilizację piłkarzy przed rozpoczęciem eliminacji Ligi Mistrzów. W czasie austriackiego zgrupowania w Bad Zell rada drużyny (Marek Saganowski, Jakub Wawrzyniak) negocjowała wysokość premii za awans. Stanęło na 2 mln euro. To prawie jedna czwarta kwoty, którą wypłaca UEFA za awans do fazy grupowej Champions League. Na konta graczy może trafić ponad 8 mln zł. Za mistrzostwo i Puchar Polski otrzymali 5 mln zł. Sam awans to jedno, bo przecież w przypadku występów w fazie grupowej legioniści będą mieli do rozegrania sześć spotkań. Każda wygrana jest warta dodatkowy milion euro, a remis połowę tej kwoty. Ustalono, że drużyna otrzyma 25 proc. tych pieniędzy, czyli odpowiednio: 250 tys. euro i 125 tys. euro. W przeciwieństwie do Ligi Europy w Lidze Mistrzów nie dostaje się pieniędzy za zajęcie 1. lub 2. miejsca w grupie, a także za awans do 1/16 finału. Kolejne rundy są warte odpowiednio: 3,5, 3,9, 4,9. Zwycięzca dostaje 10,5 mln euro, a przegrany z meczu finałowego 6,5 mln euro.
Napastnik Śląska lepszy od Dudu Bitona?
W Śląsku Wrocław wierzą, że w końcu mają napastnika, który może strzelić dwucyfrową liczbę goli w sezonie. Ma nim być Marco Paixao. Dziewięć, dziewięć, osiem, sześć, pięć – oto liczby goli strzelanych od momentu awansu Śląska do ekstraklasy przez najskuteczniejszego napastnika wrocławian w sezonie ligowym. Ta pierwsza to dorobek… Tomasza Szewczuka z sezonu 2008/09, kiedy Śląsk był beniaminkiem. Kolejne liczby to osiągnięcia strzeleckie Vuka Sotirovicia (09/10), Cristiana Diaza (10/11), Johana Voskampa (11/12), wreszcie Łukasza Gikiewicza (12/13). Statystyka nie kłamie: wrocławscy napastnicy z roku na rok byli coraz słabsi. Paixao ma pomóc w przełamaniu tendencji spadkowej. – Najlepiej się czuję jako typowy środkowy napastnik. Jeśli trener tak mnie ustawia, zwykle zdobywam wiele bramek. Tak było w niższych ligach w Hiszpanii i tak było w ostatnim sezonie na Cyprze. W Szkocji trafiałem rzadziej, bo trener widział mnie w roli prawoskrzydłowego. Nie miałem zbyt wielu okazji do wejścia w pole karne. Podobnie było w Iranie. Tam występowałem jako cofnięty napastnik albo boczny pomocnik. Persowie mają tendencję do dawania zagranicznym piłkarzom zadań w drugiej linii. Wychodzą z założenia, że to są ludzie, którzy grając w tej formacji, zrobią największą różnicę – mówi napastnik.
Dyrektor Sampdorii: Salamon do nas pasuje.
Czy w Sampdorii będzie grało dwóch Polaków?
Carlo Osti: Tego jeszcze nie wiem, ale jeden na pewno.
Ma pan na myśli Pawła Wszołka, który występował w Polonii Warszawa?
– Pawła Wszołka pozyskaliśmy, bo uznaliśmy, że to świetna okazja na zatrudnienie dobrego piłkarza. Natomiast co do Bartosza Salamona, to jesteśmy pełni nadziei, że uda nam się także tego zawodnika sprowadzić. Ale na razie wciąż trwają negocjacje z agentem piłkarza Mino Raiolą. Kolejna tura rozmów ma się odbyć w poniedziałek.
W czym problem? Przecież kluby podobno doszły już do porozumienia.
– To prawda. Teraz rozmawiamy o zarobkach Salamona. Nasza oferta wynosi 500 tysięcy euro za sezon i prawdopodobnie ta kwestia będzie poddana dyskusji podczas najbliższego spotkania z agentem. Ale mamy jeszcze sporo czasu, żeby omówić tę kwestię, bo przecież okienko transferowe jest otwarte do końca sierpnia. Choć nie ukrywam, że dobrze byłoby się jak najszybciej porozumieć, bowiem już za czetery dni rozpoczyna się pierwsze zgrupowanie zespołu po letniej przerwie.