Miccoli utrzymywał kontakty z synem bossa mafii? Czy powinno nas to jeszcze dziwić?

redakcja

Autor:redakcja

04 lipca 2013, 10:35 • 5 min czytania

Rosarno, mała mieścina na południu Włoch. Niepozorna, a jednak istotna. To właśnie tu, ledwie trzy kilometry od zabudowań, znajduje się port kontenerowy Gioia Tauro. Centrum zaopatrzeniowe gangsterów kalabryjskiej 'Ndranghety, idealnie usytuowane w połowie drogi między Cieśniną Gibraltarską a Kanałem Sueskim. Wydział do spraw przestępczości zorganizowanej skonfiskował tu już w sumie dwie tony kokainy. Ile ton przypłynęło i odpłynęło niezauważone, tego nikt nie jest w stanie przewidzieć i zliczyć. Jednak Rosarno to nie tylko narkotyki. Mieści się tu też nieduży klubik piłkarski – Rosarnese. A właściwie mieścił, póki kontrolował go Francesco Pesce. Boss miejscowej mafii, której majątek szacuje się na ponad 200 milionów euro. Obecnie Pesce jest już w więzieniu, ale 'Ndrangheta wciąż działa prężnie.
Od wczoraj przez całą Europę przetacza się niespodziewane „wow!”. Media donoszą, że Fabrizio Miccoli, snajper Palermo, utrzymywał kontakty z synem bossa sycylijskiej Cosa Nostry – Mauro Lauricellą. Piłkarz przeprasza, twierdząc, że nie miał pojęcia o mafijnych powiązaniach tego człowieka. Innego zdania jest „La Repubblica”. Informuje, że Miccoli miał prosić Lauricellę o pomoc w ściągnięciu długu w jednym z klubów nocnych. W tym momencie pojawia się tylko pytanie: skąd to zdziwienie?

Miccoli utrzymywał kontakty z synem bossa mafii? Czy powinno nas to jeszcze dziwić?
Reklama

Skąd zdziwienie, przy takiej skali włoskiego problemu?

Eksperci szacują, że 'Ndrangheta, Cosa Nostra i Camorra wciąż notują roczne obroty przekraczające sto miliardów euro. STO MILIARDÓW EURO – to więcej niż miejscowy gigant petrochemiczno-gazowy, firma „Eni”. Jeśli włoskie ugrupowania mafijne w białych rękawiczkach wkraczają do życia publicznego i gospodarczego, to dlaczego miałoby nie kręcić się przy piłce? Nielegalne zakłady, ustawiane mecze, a nawet pranie brudnych pieniędzy poprzez sponsorowanie drużyn i imprez – nietrudno tu doszukać się sensu. Włoskie stowarzyszenie „Libera” wydało niedawno raport na temat związków mafii z futbolem, w którym wprost stwierdza, że włoski sport na każdym szczeblu jest ważnym źródłem dochodów lokalnych klanów.

Reklama

Ci ludzie – jak próbują tłumaczyć to dziś władze Palermo – są wszędzie. I chcą być wszędzie. Nie zawsze wiadomo, komu podaje się rękę. Dwa lata temu nawet Mario Balotelli musiał wyjaśniać, jak to się stało, że podczas wycieczki do Neapolu po dzielnicy Scampia oprowadzało go dwóch członków Camorry. Twierdził, że nic o tym nie wiedział i nie znał wystarczająco dobrze tych ludzi. Innym, dyżurnym przykładem dotyczącym włoskich związków mafii z futbolem od lat jest Gaetano D’Agostino, obecnie piłkarz Sieny, którego ojciec przez lata działał w strukturach przestępczych. Mówi się, że od najmłodszych lat obiecującym piłkarzem próbowali sterować – dla zysku – bracia Filippo i Giuseppe Gravano. Senior D’Agostino, gdy Gaetano miał dziesięć lat, dostał pierwszy wyrok za narkotyki. Ale później było już tylko gorzej, bo kiedy postawiono mu zarzuty udziału w dziesięciu morderstwach, zaczął sypać członków Cosa Nostry.

Giuseppe Sculli, wypożyczony obecnie z Lazio do Pescary, o swoim dziadku, Giuseppe Morabito, jednym z bossów mafii kalabryjskiej, opowiadał nawet w wywiadzie dla „Corriere Della Sera”. Roztaczał wizję niczym z „Ojca Chrzestnego” – o człowieku, który miał masę interesów z różnymi ludźmi, a jednocześnie był dumny, lojalny i troskliwy wobec członków własnej rodziny. – Mówił mi: noś zawszę głowę wysoko, bo nie masz się czego wstydzić – wspominał Sculli już po tym jak dziadek trafił za kratki. Przyznaje, że być może dobrze się stało, bo nie miał już siły i zdrowia, by dłużej uciekać i walczyć. Mógł skończyć jak jego siostrzeniec – zabity podczas ulicznej strzelaniny.

Włosi twierdzą, że mafijne macki sięgają bardzo wysoko. Zaczynają się w niższych ligach, a kończą na samym piłkarskim topie. Z jednej strony, do lutego 2011 w rękach szefów Camorry znajdował się nawet nieduży klubik z okolic Neapolu – La Nuova Quarto Calcio (bossowi Giuseppe Polverino postawiono zarzuty w sprawie kilkunastu morderstw w tym kilku ze szczególnym okrucieństwem – z użyciem „kąpieli” w kwasie). Z drugiej strony podejrzewano, że gangsterzy próbują dobrać się do największych gwiazd UD Napoli. W ciągu kilku miesięcy splądrowano dom Edinsona Cavaniego, a jego agent Claudio Angellucci został pobity. Zaraz po tym ciężarną żonę Marka Hamsika zmuszono przy użyciu broni do opuszczenia BMW, którego – rzecz jasna – nigdy więcej nie zobaczyła. Wkrótce w biały dzień okradziono partnerkę Ezequiela Lavezziego. Policja próbowała łączyć to z faktem, że wszyscy trzej piłkarze wymieniani byli w kontekście wielomilionowych transferów. Prezes Aurelio de Laurentis uspokajał, że to tylko zbieg okoliczności, choć nie potrafił zaprzeczyć faktom, że w minionych dziesięcioleciach Napoli było blisko związane z Camorrą. Ta nie tylko organizowała piłkarzom imprezy z prostytutkami, kontrolowała zakłady bukmacherskie czy dystrybucję biletów, ale próbowała ingerować nawet w sprawy transferów.

Argentyńczyk Matias Almeyda w swojej autobiografii opisuje historie z czasów gry w Parmie. Twierdzi, że kiedy tylko popadł w konflikt z prezesem Stefano Tanzim, wokół niego zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Niedługo po jednej z kłótni z garażu piłkarza zniknął nowy samochód, a nieznani sprawcy włamali się do jego mieszkania i zostawili jednoznaczną wiadomość na ścianie, wymalowaną jakąś tłustą mazią. Dokładnie to samo przydarzyło się podobnie skonfliktowanego z prezesem Savo Miloseviciowi.

Dyrektor sportowy Palermo – Rino Foschi – przed kilkoma laty przeżył historię jak wprost wyjętą z filmu, kiedy w Boże Narodzenie na wycieraczce przed domem znalazł głowę kozła. Nadawca tej dość nietypowej przesyłki oczywiście nie miał zamiaru się ujawnić, ale sprawę szybko połączono z działalnością klanu Lo Piccolo, próbującego ingerować w plany budowy nowego stadionu oraz galerii handlowej, by później czerpać z nich zyski. Sycylijska mafia miała w tym czasie bukować po sto biletów na każde spotkanie Palermo, a pośrednikami w jej „biznesach” z klubem byli rzekomo agent piłkarski Giovanni Pecoraro oraz współpracujący z nim Marcello Trapani, który niegdyś zajmował się w Palermo szkoleniem młodzieży.

Historia Miccoliego tym bardziej nie powinna dziś dziwić. We Włoszech wciąż nie brakuje ludzi, którzy nosem wyczuwają duże pieniądze. Aż nienaturalnym byłoby, gdyby trzymali się z dala od zarabiających ciężkie miliony klubów i ich piłkarzy.

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama