Zbigniew Boniek chyba miał taki plan, żeby być prezydentem prezesem wszystkich Polaków. Chciał więc wybory wygrać, a później współpracować nawet z tymi, którzy ewidentnie nie są z jego bajki. Ostatni zjazd PZPN pokazał, że to niemożliwe, pewni ludzie się nie zmieniają, a podawanie ręki na zgodę to tylko strata czasu. Nie ma sensu tracić energii na uśmiechanie się w kierunku osób, które swoją skrzywioną mordą żadnego uśmiechu nie odwzajemnią. Coś nam się zdaje, że koncyliacyjny „Zibi” właśnie przechodzi do historii i kto chce wejść w otwarty konflikt, ten będzie miał ku temu okazję. „Łączy nas piłka, ale dzieli jeszcze więcej”.
Walne zgromadzenie PZPN przypomniało wszystkim, że beton piłkarski nie został jeszcze całkiem skruszony i że są związki – takie jak np. małopolski – gdzie wiatr odnowy wciąż nie zawiał. Głosowanie nad nowym statutem przerosiło się w kabaret, publikę zabawiał przede wszystkim Ryszard Niemiec, chociaż mężnie wsparły go tak kryształowe postaci jak np. Janusz Hańderek. Do przyjęcia nowego statutu nie wystarczy – jak w przypadku wybierania prezesa związku – połowa głosów, potrzebne jest 2/3. A niestety, ponad 1/3 piłkarskich działaczy to wciąż ci, którzy najlepiej czuli się w głębokiej komunie. Elektorat pułkownika Potoka.
Obecny statut pełny jest idiotycznych zapisów, nie mających nic wspólnego ze sprawnym zarządzaniem taką firmą, w jaką przekształca się PZPN. Jednak Niemiec i spółka woleli urządzić przedstawienie, zamiast zapoznać się z proponowanymi zmianami. Ł»enujące było, kiedy protestowali w kwestii punktów, przy których nikt nie mieszał i które sami kilka lat temu do statutu wpisali. Wówczas im nie przeszkadzały. Groteską zajechało, gdy domagano się, by decyzje komisji ds. nagłych musiał zatwierdzać zarząd PZPN – bo przecież gdyby decyzje miał zatwierdzać zarząd, to po co komisja ds. nagłych? Zarząd sam mógłby na swoim posiedzeniu coś uchwalić i przyklepać. Widać było gołym okiem, że betonowcom nie chodzi o merytoryczną dyskusję, lecz o drakę i prywatę. Niemiec chciał pokazać, że stary człowiek jeszcze może, z kolei Jerzy Engel domagał się większej liczby głosów dla bezrobotnych trenerów (twierdził, że w Polsce jest 15 000 trenerów – no dobrze, ale ilu jest zarejestrowanych w „jego” stowarzyszeniu?), było śmieszno i straszno.
Największym błąd za swojej kadencji Zbigniew Boniek popełnił minutę po wygraniu wyborów – w chwili gdy zlitował się nad Romanem Koseckim i powierzył mu funkcję wiceprezesa. To był strzał w stopę, co raz jeszcze wyszło na jaw w czasie zjazdu, gdy „Kosa” – wiceprezes – znienacka wystąpił przeciwko pomysłom zarządu, w którym sam zasiada. Nie zgłaszał swoich obiekcji podczas wewnętrznych posiedzeń, teatrzyk zrobił dopiero przy otwartej kurtynie.
Podczas zjazdu, podsumowywano dotychczasową działalność nowych władz. Najpierw zaprezentowano filmik „czym jest PZPN”, a później Zbigniew Boniek skonfrontował swoje zapowiedzi przedwyborcze z tym, co zostało przez siedem miesięcy zrobione.
Warto zwrócić uwagę, że pod głosowanie podano wniosek, by zakpić z procesu licencyjnego i by nad losem „pokrzywdzonych” klubów pochylił się zarząd PZPN. Z jednej strony to dobrze, że tylko 11 osób poparło opcję „prawo to my, olać komisję licencyją”, z drugiej strony źle, że 11 osób wciąż nie rozumie, czym są podstawowe zasady.