Rada kandydatem na trenera Wisły, straszyli Stępińskiego, Król ma czas do godziny 16.

redakcja

Autor:redakcja

24 maja 2013, 08:21 • 13 min czytania

Zapraszamy na piątkowy przegląd prasy. Polecamy dziś przede wszystkim trzy tytuły: Przegląd Sportowy, Fakt i Super Express. Właśnie w takiej kolejności.

Rada kandydatem na trenera Wisły, straszyli Stępińskiego, Król ma czas do godziny 16.
Reklama

FAKT

Lucien Favre dla Faktu: Piszczek jest najlepszy na świecie

Reklama

Dziękujemy za zmianę pozycji فukaszowi Piszczkowi. Skąd takie wyczucie?
– Przyszło to bardzo naturalnie. Pamiętam doskonale moment, kiedy to wszystko się stało. Graliśmy sparing i postanowiłem, że spróbuję postawić Łukasza na prawej obronie. Po pięciu minutach wiedziałem, że to jest pozycja dla niego. Od początku spisywał się tak, jakby grał tam od lat. To wydawało się dla niego takie łatwe. Cieszę się, że mogłem mu pomóc.

Ma pan rękę do wychowywania wielkich zawodników. Marco Reus podkreśla, że rozwinął się w błyskawicznym tempie dzięki panu…
– To miłe. Nie wiem, czy rzeczywiście tak jest. Ja moge powiedzieć, że trafiałem na zawodników z wielkim talentem. W przypadku فukasza wystarczyła delikatna korekta. Zauważyłem, że z jego cechami motorycznymi może spisać się jako prawy obrońca lub skrzydłowy. Gra lepiej, kiedy widzi więcej. Moim zdaniem to jego optymalna pozycja.

Uważa pan go za jednego z najlepszych defensorów?
– Nie jest to żadna kurtuazja. فukasz w tym momencie jest moim zdaniem w ścisłej czołówce najlepszych prawych obrońców świata. Stale robi postępy. Może grać w każdym klubie. Nie ważne, czy jest to Chelsea Londyn, czy Real Madryt. فukasz ma wszystko: szybkość, technikę, podanie, dobrze gra głową.

Marek Krzywicki – on uratował karierę Lewandowskiego

Marek Krzywicki (38 l.) był pierwszym trenerem Roberta Lewandowskiego (25 l.). W najtrudniejszym momencie kariery Lewego to właśnie szkoleniowiec Varsovii zachował zimną krew. Dzięki jego pomocy Robert jest dzisiaj na topie. Z Krzywickim spotkaliśmy się na obiektach Varsovii. Dzisiaj trener pełni rolę dyrektora tego klubu. Na pytanie o Lewandowskiego szeroko się uśmiecha. – Satysfakcję mam ogromną. Nie często zdarza się wychować zawodnika takiego formatu. To właśnie w Varsovii zdobywał wszystkie szlify. Przeszedł u nas całą ścieżkę w piłce juniorskiej. Cały czas mam kontakt z Robertem i jego mamą. Odwiedza nas w miarę możliwości. Przyjeżdża, organizujemy wtedy spotkania z dziećmi. Opowiada im, co trzeba zrobić, żeby dojść na szczyt. Zawsze pamięta, że stąd wyszedł w wielki świat – mówi Faktowi Krzywicki. Nie zawsze było jednak tak różowo. Po odejściu z Varsovii Lewandowski grał w Delcie Warszawa, a następnie przeszedł do Legii. Przy فazienkowskiej szybko się z nim pożegnano. To właśnie wtedy Robert zwrócił się z prośbą o pomoc do trenera Krzywickiego. – Pamiętam ten moment doskonale. Sposób, w jaki się rozstali, jest wszystkim znany. Robert zuł się zagubiony. Przyszedł do klubu, w którym się wychował i staraliśmy się pokierować jego karierą. Chcieliśmy mu pomóc. Rozważaliśmy różne opcje. Był po kontuzji, mało grał. Wspólnie doszliśmy do wniosku, że najlepszym rozwiązaniem będzie Znicz Pruszków. Mieli młodą, dobrą drużynę z ambicjami. To był przełomowy moment w jego karierze – uważa Krzywicki.

RZECZPOSPOLITA

Tekst pod tytułem… Dortmund gola, Polska gola

Wystarczy porównać dwa stadiony, by powiedzieć o tych drużynach więcej. Wybudowana przed mundialem w 2006 roku Allianz Arena stoi przy wylotowej autostradzie w Monachium, żeby można było szybko się z niej wydostać po zakończonym meczu. Stadion przykryty jest szkłem, które podświetla się na różne kolory, szatnie wyposażone są jak dobre salony spa, trybuny mają miękkie fotele. W Dortmundzie na mecz można dojechać tramwajem, trybuna za bramką na meczach ligowych nie ma krzeseł, a szatnie wyglądają tak, żeby piłkarze nawet przez chwilę nie zapomnieli, dla kogo grają. Nie ma luksusów. Tunel prowadzący na boisko jest ciemny i wąski, od tych w kopalniach różni się tym, że nie trzeba się schylać. Borussia nie jest biedna, ale z ostatniego bankructwa wyszła mądrzejsza i już wie, że nie istnieje coś takiego jak sukces za wszelką cenę. Bayern z wielkimi pieniędzmi przyjaźni się od lat, nie korzysta z kredytów, ale wie, że może żyć na bogato, z szerokim gestem. Pytany o to, czy niemiecki finał Ligi Mistrzów jest uznaniem dla rosnącej siły Bundesligi, Klopp odpowiada: – To, że Borussia dotarła do finału, jest zaskoczeniem, ale niczego nie zmieni w rozgrywkach krajowych. Bayern dochodził do decydującego meczu o panowanie w Europie dwa razy w ostatnich latach, więc w takiej sytuacji czuje się swobodnie.

GAZETA WYBORCZA

Hapal świetnie zna Juppa Heynckesa, a Levy Jurgena Kloppa

Obaj Czesi są w pewnym sensie związani emocjonalnie z finalistami Ligi Mistrzów, którzy w sobotę o godz. 20.45 zmierzą się na Wembley. Trener Śląska będzie kibicował Borussii Dortmund, a trener Zagłębia – monachijczykom. Nasi szkoleniowcy będą mogli również po spotkaniu pogratulować któremuś ze zwycięzców, bowiem mają do Kloppa i Heynckesa ich prywatne telefony komórkowe. – Chce pan numer? – uśmiecha się Stanislav Levy, gdy pytam go o znajomość z opiekunem dortmundczyków. – Jürgen to bardzo porządny facet, znamy się jeszcze z meczów drugiej Bundesligi, kiedy ja byłem obrońcą Tennis Borussii Berlin, a on FSV Mainz. Klopp grał bardzo twardo, a w ofensywie szczególnie przydawał się przy stałych fragmentach gry – wspomina trener Śląska. Po zakończeniu kariery Stanislav Levy również miał styczność z obecnym szkoleniowcem Roberta Lewandowskiego, Kuby Błaszczykowskiego i Łukasza Piszczka. – Jürgen dzwonił do mnie, kiedy Dortmund chciał sprowadzić czeskiego obrońcę Michala Kadleca i prosił o charakterystykę tego zawodnika. Ostatecznie Kadlec wylądował jednak w Bayerze Leverkusen. Kiedy pracowałem w Niemczech, takich telefonów miałem zresztą więcej. Gdy jakiś klub poszukiwał zawodnika w Czechach, to często proszono mnie o jakąś konsultację – mówi Levy, który z Kloppem ma także kilku wspólnych znajomych.

Ireneusz Król jednak walczy o licencję.

Prezes Polonii Warszawa Ireneusz Król przystąpił do działań, które mają pomóc klubowi w otrzymaniu licencji na występy w ekstraklasie. Rozmawia z piłkarzami, próbuje się porozumieć z urzędnikami, obiecał również spłatę długu licencyjnego. Z jakiego źródła i czy rzeczywiście do kasy Polonii miałyby wpłynąć środki, które zasypałyby dziurę budżetową, tego nie wie nikt. Ale Król znalazł się pod ścianą. Brak licencji oznacza praktycznie bankructwo spółki, być może również konsekwencje prawne dla jej faktycznego właściciela (prawnym jest spółka z grupy Ideon, WoodinterKom), w każdym razie same kłopoty. Prezes zaczął działać. Możliwe, że z czysto biznesowych pobudek. Jeżeli prawdą jest, że dług niezbędny do tego, by otrzymać certyfikat, wynosi około 5 milionów złotych, to biorąc pod uwagę, że od przyszłego sezonu Polonia w ekstraklasie z tytułu praw do transmisji – w związku z reformą ligi – otrzymałaby dwa razy większą kwotę, opłacalne jest wzięcie pożyczki pod zastaw przyszłych przychodów. A kredyt umożliwiłby spłatę zaległych pensji zawodnikom i pracownikom klubu, długu wobec urzędu skarbowego, ZUS-u.

SPORT

Marcin Malinowski: Sprawa jest postawiona na ostrzu noża

– Nie jestem od gadania, tylko od grania. Nie mam zdolności krasomówczych. Motywatorem owszem bywałem, ale – przyznaję – z różnym skutkiem – mówi Marcin Malinowski, kapitan Ruchu Chorzów. Doświadczony pomocnik, mimo że jest kapitanem, nie motywuje młodszych kolegów przed dzisiejszym arcyważnym spotkaniem z Wisłą. – Nie jestem od gadania, tylko od grania. Nie mam zdolności krasomówczych, motywatorem owszem bywałem, ale – przyznaję – z różnym skutkiem. Najbardziej pomogę drużynie prezentując wysoką formę na boisku i w ten sposób poprowadzę kolegów do lepszej gry. Ale nie jestem jedynym doświadczonym piłkarzem w Ruchu, więc nie uzurpuję sobie prawa do pouczania innych. Nie do mnie należy tzw. ostatnie słowo. Ale od gadaia nic samo się nie zrobi. Musimy zatem wyjść na boisko i zapieprzać ile wlezie, by oddalić od siebie widmo spadku – podkreśla. 38-latek twierdzi, że w zespole już dawno nie ma myśli o tym, że jest za mocny, aby spaść. – Nie będę ukrywał, że sprawa postawiona jest na ostrzu noża, żarty dawno się skończyły. Gdybyśmy nie posiali punktów w kilku meczach, trzy ostatnie kolejki gralibyśmy na luzie. Nie mamy jednak takiego komfortu i teraz w każdym meczu musimy zdobywać punkty – dodaje.

DZIENNIK POLSKI

Petr Rada kandydatem na trenera Wisły Kraków

Napisaliśmy, że kandydaci są dwaj – Franciszek Smuda i czeski trener, którego nazwisko jest tajemnicą. Teraz już nie jest, bo, jak udało nam się ustalić, Czechem będącym poważnym kandydatem do objęcia stanowiska szkoleniowca „Białej Gwiazdy”, jest Petr Rada. Nie jest to postać anonimowa w futbolu. Wprost przeciwnie. Jego CV prezentuje się bardzo solidnie. Rada pochodzi z Pragi, gdzie urodził się w 1958 roku, a jako piłkarz przez lata związany był z Duklą. Grał również m.in. w Niemczech, w Fortunie Duesseldorf, Rot Weiss Essen i… Jahnie Regensburg. Ten ostatni klub to punkt wspólny ze Smudą, który właśnie kończy swoją pracę w Ratyzbonie. Odpowiedź na pytanie, na kogo postawi Wisła, a dokładnie jej właściciel Bogusław Cupiał, poznamy w najbliższych dniach. Bez względu na to, kto zostanie trenerem „Białej Gwiazdy”, do dyspozycji nie będzie miał raczej Gordana Bunozy. Piłkarz w tym tygodniu przebywał na testach w Waasland-Beveren. Cena, jaką podyktowała Wisła za swojego zawodnika, jest dość atrakcyjna – 100 tysięcy euro. Przy ul. Reymonta chcą bowiem sprzedać Bunozę, żeby „zejść” z jego kontraktu. Ten nie jest mały, może osiągać ponad 200 tysięcy euro rocznie. Oczywiście, piłkarz tyle nie zarabia, bo w tę kwotę wliczone są zarówno tzw. wejściówki, jak również premie za sukcesy sportowe, a tych ostatnich w Wiśle ostatnio nie ma. W tej chwili trudno powiedzieć, czy Belgowie przyjmą warunki Wisły. Jeśli tak się stanie, to Bośniak opuści Kraków.

SUPER EXPRESS

Tomasz Hajto: Odchodzę z Jagiellonii Białystok

Odchodzi pan z Jagiellonii jako przegrany…
– Absolutnie tak się nie czuję! Zgodnie z oczekiwaniami zarządu wprowadziłem oszczędności, odchudziłem kadrę zespołu, postawiłem na młodych zawodników. Dwóch istotnych graczy – Thiago Cionek i Maciek Makuszewski zostało sprzedanych. Rozpocząłem przebudowę drużyny, a tego nie dokona się w pięć minut. Udało się nam wypracować swój styl, jest trzon zespołu, gramy atrakcyjny futbol.

Ale przez ostatnie dotkliwe porażki może pan mieć problem ze znalezieniem nowej pracy…
– Juergen Klopp po objęciu Borussii nie wygrał czternastu spotkań z rzędu, a czy ktoś dziś powie, że jest słabym trenerem?! Kiedy pokonaliśmy Legię w Warszawie czy Lecha w Poznaniu, a we Wrocławiu ze Śląskiem z 0:3 doprowadziliśmy do remisu 3:3, słyszałem, jak to my dobrze gramy. Hajto był cacy. A teraz co? Nagle stałem się słabym trenerem? Drużyna wpadła w dołek. To fakt, ale ja się nie zmieniłem. Miałem okazję współpracować z wieloma świetnymi szkoleniowcami, właściwie wszyscy w pewnym momencie mieli problemy. Teraz przytrafiło się to mnie, ale wyjdę z tego. Dam sobie rękę uciąć, że w trzech ostatnich meczach zawodnicy pokażą charakter i odkujemy się za ostatnie przegrane.

Media prześcigają się w wymienianiu nazwisk pana następców, działacze zapraszają na mecz z Legią Michała Probierza. Trwa nagonka na Tomasza Hajtę?
– Jeśli ktoś ma swoje zdanie, często idzie pod prąd, to gdy tylko ma słabszy okres, wielu chce mu pokazać miejsce w szeregu. Ale ja się nie przejmuję. Teraz najważniejsza jest dla mnie Jagiellonia, koncentruję się na wyprowadzeniu drużyny na prostą.

Młynarczyk przed finałem Ligi Mistrzów: Borussia może sprawić sensację

Jak tego dokonaliście?
– Kurs u bukmacherów wynosił 19:1 na triumf Bayernu. Porto sprowadzono do roli kopciuszka, który ma dostać porządne lanie. Piłkarze z Monachium byli pewni siebie i zapłacili za pychę.

Do przerwy Bayern prowadził 1:0. Co powiedział wam w przerwie trener Artur Jorge?
– W pierwszej połowie byliśmy wystraszeni, zagubieni. Wyglądało to tak, że czekamy tylko na wykonanie wyroku. Obudził nas trener Jorge, ale i my sami. „Co my gramy, przecież Bayern jest dziś do pokonania!” – powtarzaliśmy sobie, wychodząc na drugą połowę.

Co się stało po przerwie?
– To było pięć minut, które wstrząsnęło niemieckim klubem. Madjer w 77. minucie strzelił gola piętą! Tylko Algierczyk mógł sobie na to pozwolić, bo to był piłkarski artysta. Cztery minuty później kolejny błysk geniuszu Madjera i Juary trafił do siatki. Słynny belgijski bramkarz Jean-Marie Pfaff nie mógł nic zrobić. Gdy sędzia odgwizdał koniec meczu, nastąpiła metamorfoza graczy Bayernu. Już nie byli dumni, jak na początku.

PRZEGLĄD SPORTOWY

Rozmowa z Kubą Błaszczykowskim.

Z dzieciństwa lepiej pamięta pan mecze Ligi Mistrzów czy filmy o Indianach?
– Indianie byli wcześniej. Każdy młody chłopak ma jakieś zainteresowania. Moimi byli Indianie. Jestem z pokolenia Winnetou, wychowałem się na filmach o nim. Ale w sumie, jak się nad tym zastanawiam, to piłka ciągle się gdzieś przewijała, nawet między tymi Indianami. Jako kandydat na piłkarza nie mogłem doczekać się meczów Ligi Mistrzów. Pamiętam powroty z treningów w Częstochowie i wyczekiwanie na godzinę zero, czyli 20.45. Moje dni kręciły się od soboty, kiedy kończyła nasza ekstraklasa, do środy, kiedy zaczynała grać Liga Mistrzów.

Teraz jest czas, w którym piłka sprawia panu najwięcej radości? W sobotę zagra pan w meczu, który jest celem każdego piłkarza.
– To w sumie kolejna rzecz, którą udało się osiągnąć dzięki hartowi ducha, sercu czy charakterowi. To zapłata za te wszystkie lata poświęcone piłce, za treningi w błocie, za to, że w swoje marzenia mocno się wierzyło i do nich dążyło, a nie czekało z założonymi rękami.

Czeka was mecz stulecia, jak starcie Borussii z Bayernem zapowiadają niemieckie media.
– Nie da się ukryć, że dla mnie i kolegów z drużyny to najważniejszy mecz w karierze. To chyba też duże wydarzenie w polskiej piłce. Mało było spotkań o taką stawkę, w których uczestniczyłoby trzech Polaków. Większość ekspertów stawia na Bayern, nie mamy nic do stracenia. Już wcześniej pokazaliśmy, że lepiej czujemy się jako ci z cienia, w których mało kto wierzy. Tak było w półfinale z Realem. W finale czeka na nas Bayern, którego styl jest efektowny, ale w Bundeslidze od dawna nie może na nas znaleźć sposobu.

Czas Ireneusza Króla się kończy.

Milion złotych – taką łącznie sumę ma dziś do godziny 16 przelać na konta ośmiu piłkarzy: Jakuba Tosika, Dorde Cotry, Adama Kokoszki, Aleksandara Todorovskiego, Dimitrije Injaca, Sebastiana Przyrowskiego, فukasza Piątka i Marcina Baszczyńskiego. Wtedy zawodnicy najprawdopodobniej podpiszą porozumienia, niezbędne Królowi, by wywalczyć licencję. Reprezentująca tych zawodników mecenas Agata Wantuch pojawiła się wczoraj przy Konwiktorskiej i rozmawiała z przedstawicielem klubu. – Wszystkie decyzje moich klientów uzależnione są od tego, czy pieniądze pojawią się w piątek na koncie. Jeśli tak się nie stanie, to my na pewno nie będziemy rozmawiać o kolejnej szansie dla tego klubu – mówi prawniczka. Król dąży do spłaty zadłużenia za rok 2012 – taki wymóg musi spełnić, by Komisja Odwoławcza przyznała jego klubowi licencję (decyzja 28 maja). Swoim zawodnikom proponował najpierw spłatę 30 procent należnych pensji za ubiegły rok, a pozostałych 70 procent do końca tego roku. Nikt na jego propozycję się nie zgodził, zaczął więc oferować wyższe sumy. – My w te propozycje nawet się nie wczytujemy, bo dopóki nie pojawią się pieniądze, to nie ma sensu. Proponowanie czegokolwiek, nie dając pieniędzy przez rok, jest śmieszne – komentuje mecenas Wantuch i dodaje: – Jeśli pieniądze wpłyną na konto, to się zastanowimy, czy suma ma istotne znaczenie i czy warto tego pacjenta jeszcze reanimować.

Stępiński: Widzew go straszył, ale się nie ugiął

Klub żądał, by rodzice Mariusza Stępińskiego zapłacili 150 procent sumy kwot uzyskanych przez piłkarza od początku kontraktu, czyli od 29 maja 2011 roku (dostawał ok. 7 tys. miesięcznie). Władze Widzewa wycofały się jednak z pomysłu, bo przestraszyły się możliwości przegrania procesu. Stępiński w chwili ukończenia 18 lat, automatycznie nabył uprawnienia do samodzielnego podpisania kontraktu. Nie znaczy to jednak, że jego umowa z obecnym pracodawcą stała się nieważna. Teraz może po prostu związać się w dowolnej chwili z nowym klubem, bo z dniem 30 czerwca stanie się wolnym zawodnikiem. Do końca czerwca jest jednak pracownikiem Widzewa i klub musi mu zapewnić warunki do trenowania. – Zachowałem się fair. Nie podpisałem kontraktu, bo po prostu nie musiałem. Chcę wyjechać i dalej się rozwijać – kontynuuje Stępiński. – Nieoficjalnie wszyscy wiedzieli, że odejdę, bo po prostu każdy zrobiłaby na moim miejscu to samo. Wszystko sobie przemyślałem, a ostateczną decyzję podjąłem po meczu z Lechem – tłumaczy piłkarz. Jego dzień wygląda teraz jak za czasów juniorskich – idzie do szkoły, po południu trenuje z Młodą Ekstraklasą, później ma czas dla siebie. Ł»aden z kolegów się jednak od niego nie odwrócił. Na meczu z Lechią każdy serdecznie go powitał. Wyściskał, żartował i życzył powodzenia. – Chłopaki powiedzieli mi prosto w oczy, że postąpiliby tak samo. Każdy z nich chciałby być na moim miejscu i mieć szansę wyjazdu za granicę – mówi Stępiński.

Najnowsze

Hiszpania

Były piłkarz o pobycie w Barcelonie: „Nie chciałem z nikim rozmawiać”

Braian Wilma
0
Były piłkarz o pobycie w Barcelonie: „Nie chciałem z nikim rozmawiać”
Anglia

Antyrekord Wolverhampton. „Chcemy być zapamiętani jako tchórze?”

Braian Wilma
0
Antyrekord Wolverhampton. „Chcemy być zapamiętani jako tchórze?”
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama