W dzisiejszej prasie polecamy wywiad z Jackiem Bednarzem w „DP”, tekst o Czesławie Michniewiczu w „PS” i o upadu Wojciecha Szczęsnego w „Fakcie”.
FAKT
Rozmówka z Robertem Demjanem.
Był pan już kiedyś w swojej karierze królem strzelców?
– Jeszcze nie. Nawet kiedy grałem w trampkarzach czy trochę później, to występowałem w pomocy, więc nie zdobywałem aż tylu bramek. Dopiero później przekwalifikowano mnie na napastnika.
Jest jakiś piłkarz, na którym w przeszłości się pan wzorował?
– Raczej nie, nie miałem idola. Za to teraz mam na co patrzeć. Po meczu z Koroną trener Michniewicz dał mi płytkę z golami, jakie zdobywał Thierry Henry. Po spotkaniu z Ruchem dostałem z kolei płytkę z golami Robina van Persie. Ciekawy jestem, jaką dostanę teraz po meczu z Górnikiem Zabrze. (śmiech)
Upadek Wojciecha Szczęsnego.
W Anglii panuje opinia, że Szczęsny stracił miejsce w bramce wcale nie z powodu słabszej formy. Zdaniem dziennikarzy zawinił tylko przy dwóch bramkach. Powodem mają być kwestie psychiczne, zbytnia pewność siebie Polaka i słabsze wyniki klubu, za które kogoś trzeba było kogoś obwinić.
– Nie rozumiem tego. Jak był potrzebny, to Wenger go widział, a teraz to odstawienie musi świadczyć o jakimś konflikcie. Mój dobry kolega David Seaman powiedział ostatnio, że Wojtek się niepotrzebnie boczy. W takiej sytuacji Szczęsny powinien odejść – mówi „Faktowi” Jan Tomaszewski (65 l.). Były reprezentacyjny bramkarz uważa, że w nowym klubie Polak miałby podwójną motywację, by stać się bramkarzem światowej klasy.
SUPER EXPRESS
Tekst o Piotrze Zielińskim.
Występ był znakomity. – Zaliczyłem asystę, miałem udział przy kolejnym trafieniu. Ł»ałuję tylko, że sam nie zdobyłem bramki, chociaż była okazja. Po spotkaniu trener mnie pochwalił. Ale nie popadam w euforię. Najważniejsze, że poczułem smak Serie A, jak się gra we Włoszech. Najbardziej odczuła to… moja łydka – śmieje się.
Do końca sezonu Serie A zostało jeszcze sześć kolejek. – Dobrze byłoby tyle razy zagrać – rozmarza się Zieliński. – Muszę tylko przekonać szkoleniowca, że zasługuję na kolejne szanse. Chyba przynoszę… szczęście drużynie, bo ze mną trzy razy wygraliśmy i odczarowaliśmy stadion Parmy, gdzie nie potrafiliśmy zwyciężyć od sześciu czy siedmiu lat – zauważa Zieliński, który po meczu po raz pierwszy odpowiadał na pytania dziennikarzy po włosku.
I rozmówka z Sebastianem Jarzębakiem.
Jak pan mógł nie widzieć, że Artur Jędrzejczyk wyciągnął piłkę zza boiska, skoro stał pan metr od zdarzenia?
– Do zdarzenia doszło w strefie, która była martwym punktem, jak widok w bocznym lusterku w samochodzie w czasie zmiany pasa ruchu. Jest taki moment, w którym kierowca nie widzi auta jadącego obok niego. Gdybym stał na linii końcowej boiska, pewnie bym to wychwycił. Niestety, musiałem się cofnąć, by nie staranował mnie piłkarz. Wtedy na chwilę straciłem kontrolę nad piłką i… wystarczyło. Na wideo widać, że futbolówka przekroczyła linię o około 20 cm. Zabrakło mi praktyki sędziego asystenta, wyczulonego na to, czy piłka opuściła plac gry. Z braku doświadczenia wynikła jakaś blokada. Nie mogłem pokazać, że piłka wyszła za boisko, bo tego nie widziałem, a tylko czułem. Pech chciał, że po tej akcji padł gol. Gdyby nie to, nikt dziś by o tym nie mówił.
RZECZPOSPOLITA
Tekst o uciekającej młodzieży.
Zieliński to symbol nowych czasów: do głosu dochodzi pierwsze pokolenie piłkarzy wychowanych w Polsce na dobrze przygotowanych boiskach i pod opieką równie dobrze przygotowanych trenerów. Legia Warszawa i Zagłębie Lubin mają najlepsze akademie piłkarskie, obie drużyny korzystają z wychowanków i w pierwszych zespołach coraz częściej debiutują nastolatki. Skończyły się też czasy, kiedy młodzi byli kiepsko opłacani i nie potrafili zadbać o własne interesy. Legia za 100 tysięcy euro podkupiła Lechowi Poznań Bartosza Bereszyńskiego. Młody zawodnik nie mógł doczekać się w Poznaniu na propozycję dobrego kontraktu, więc po prostu zmienił klub. Okazuje się, że juniora warto nie tylko wychować, ale także zadbać o jego przyszłość.
Zieliński pochodzi z Ząbkowic Śląskich i w tamtejszym Orle zaczynał grać w piłkę, bardzo szybko przeniósł się jednak do Lubina. W dorosłej drużynie Zagłębia nie zagrał ani jednego meczu w ekstraklasie, ale w sparingach występował już jako 15-latek. Ówczesny trener Zagłębia, Franciszek Smuda, po uzgodnieniu z rodzicami piłkarza, raz w tygodniu zabierał go na trening z pierwszym zespołem. Zieliński po jednym sezonie w Młodej Ekstraklasie kupiony został przez Udinese za 100 tysięcy euro. Nikt nie robił mu problemów z odejściem, miał wtedy 17 lat.
DZIENNIK POLSKI
Wywiad z Jackiem Bednarzem.
– Nie boi się Pan, że ktoś za chwilę zapyta: A co się stanie, jeśli sędzia pomyli się na korzyść Wisły? Wtedy też trafi dowaszej „Galerii Sędziowskich Sław”?
– Też, bo powtórzę jeszcze raz – chcemy sędziowania profesjonalnego i obiektywnego. Chcemy, żeby losy meczu rozstrzygały się w uczciwej walce na boisku. Nam nie chodzi w tym momencie o kluby, które w meczach z nami skorzystały na pomyłkach sędziów. Czy my mieliśmy jesienią pretensje do Pogoni Szczecin, po tym jak wygrała z nami po błędach pana Lyczmańskiego? Nie. Byliśmy natomiast wściekli, bo ten człowiek jeszcze bezczelnie potrafił opowiadać, że błędów nie popełnił, mimo iż wszyscy dokładnie widzieli, co wyprawiał na boisku. Nie mamy też pretensji do Legii, bo nawet przez myśl nie przeszło mi, że warszawianie mają coś wspólnego z tym, co się działo w sobotę. Oczywiście dobrze, że tym razem przynajmniej sędzia Siejewicz wyszedł i przeprosił. Tylko co nam z tego? A do tego dochodzą jeszcze haniebne słowa Zbigniewa Bońka. Jestem wstrząśnięty tym, co powiedział.
– Właśnie, jak Pan zareagował na słowa prezesa PZPN, który stwierdził, żeby Pan zajął się nie sędziami, a Wisłą i piłkarzami, którzy „kopią się w czoło”?
– Po pierwsze – ze zdziwieniem, a po drugie – z oburzeniem. Jako byli piłkarze, zarówno ja, jak i prezes Boniek, chyba w taki sam sposób rozumiemy sformułowanie „kopać się w czoło”. Jeśli teraz prezes twierdzi, że piłkarze w sobotę kopali się w czoła, to chyba nie oglądał tego meczu i nie wie, że problemem w tym spotkaniu nie była słaba gra zawodników, ale sędziowie, za których odpowiada m.in. zarządzany przez niego PZPN. Poza tym pan Boniek zapomina chyba, że jako prezes powinien szanować wszystkich członków PZPN, a są nimi zarówno Wisła Kraków, jak i jej piłkarze i prezes. Dla mnie skandalem jest, że człowiek, który stoi na czele futbolu w Polsce, lekceważy publicznie nasz klub, piłkarzy i mnie. Chcę przypomnieć panu prezesowi, że jest taki dokument, który nazywa się regulamin dyscypliny PZPN. Jest w nim zapisane, że żaden członek związku nie może naruszać dóbr osobistych innego, bo zostanie za to pociągnięty do odpowiedzialności dyscyplinarnej. Prezes Boniek wiele mówił w kampanii wyborczej o szacunku dla wszystkich członków związku. Jak widać, bardzo szybko zapomniał o swoich deklaracjach.
GAZETA WYBORCZA
Tekst o eksperymencie z pięcioma sędziami.
– Na pewno nie mylili się celowo. Prewencyjnie, by takie rzeczy się więcej nie zdarzały, wycofujemy się z pomysłu prowadzenia spotkań przez sześciu sędziów. Przekonał mnie do tego prezes PZPN Zbigniew Boniek, z którym spotkałem się w poniedziałek – mówi „Gazecie” Przesmycki i tłumaczy, że dodatkowi asystenci nie są jeszcze przygotowani do swojej roli. Związek, chcąc zminimalizować ryzyko, zaprzestaje eksperymentów. Nie zamierza też ponosić dodatkowych kosztów i wysyłać sędziów na szkolenia.
Sześciu arbitrów miało prowadzić wszystkie mecze ekstraklasy od nowego sezonu. Funkcji tzw. zabramkowych nie pełnili jednak przeszkoleni do tego sędziowie, ale główni. W sobotę w Krakowie byli nimi Jarzębak i Robert Małek. Na boisku panował duży bałagan, w niektórych sytuacjach sędziowie patrzyli na siebie, konsultowali się długo przez mikrofony i niepewnie podejmowali decyzję. W kluczowej akcji Jarzębak nie zareagował, kiedy piłka wyszła poza boisko. Najprawdopodobniej liczył na to, że zrobi to asystent liniowy Radosław Siejka. Ten jednak nie pobiegł do końca za akcją, bo widział stojącego blisko akcji Jarzębaka. Koło się zamknęło, nikt nie podjął decyzji, padła nieprawidłowa bramka, która wpłynęła na losy spotkania.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Tekst o Michale Listkiewiczu, który… ocenia mecze swojego syna.
Teraz najwyraźniej już mu to nie przeszkadza. – No trochę jednak przeszkadza, nie chciałem być obserwatorem w meczach z udziałem syna, zgłosiłem to nawet szefowi sędziów, ale usłyszałem, że teraz są już inne czasy, więc nie ma żadnych przeciwwskazań, bym jeździł na takie mecze. Tym bardziej że jako działacz FIFA mam wręcz obowiązek oceniać międzynarodowych arbitrów, a do tego grona należy mój syn – tłumaczy były prezes PZPN.
Dlatego już bez żadnych oporów w meczach we Wrocławiu i Gdańsku wystawiał swojemu synowi oceny, omawiał jego występy przy całym zespole sędziowskim, a potem wpisywał wszystkie swoje uwagi do specjalnego protokołu. – Ale oceniłem go surowo, wytknąłem mu takie błędy, że as sam był zdziwiony. A do Warszawy wracaliśmy razem, bo Tomek zaoferował mi swoje usługi transportowe. Fajnie, że nie kazał mi się dorzucać do paliwa – obraca sprawę w żart Listkiewicz-senior.
Tekst o Michniewiczu.
– Wchodzi do szatni pewny siebie, elegancko ubrany, jak szef korporacji. Czujesz, że to figura, ktoś ważny, facet z wyższej półki. To działa – komplementuje Michniewicza jeden z piłkarzy. Nie będzie podawał nazwiska, bo jego opinia za bardzo ocieka lukrem.
Pewność siebie to jego cecha. Trudno powiedzieć, czy Michniewicz miał ją zawsze, ale być może nauczył się jej od swojego mentora Grzegorza Polakowa, który w tej dziedzinie nie ma równych sobie. Polakow, były trener Lechii i wykładowca na gdańskiej AWF, nie tylko pokazał swoim studentom, że trener nigdy publicznie się nie waha, ale też kazał wybranym, takim jak Michniewicz, zapisywać co ciekawsze powiedzonka w myśl zasady, że najlepsza improwizacja to ta starannie opracowana, a błyskotliwa riposta to ta wyuczona na pamięć. Od Polakowa dzieli go jednak podejście do ludzi. Jego nauczyciel był apodyktycznym dyktatorem, który miał rację nawet wtedy jeśli jej nie miał, Michniewicz zaś jest otwarty na dyskusję człowiekiem.
– Przede wszystkim ma dobre podejście do ludzi. Już na pierwszym treningu zna imię każdego zawodnika, wie o nim sporo, gdzie grał, jak gra. Widać, że jest świetnie przygotowany. Na nas wywarło to spore wrażenie. Jest mistrzem, jeśli chodzi o pierwsze wrażenie – dodaje Wojciech Szymanek, który nigdy nie krył, że Michniewicz to jego ulubiony trener. W składzie wystawiał go mimo wyraźnego polecenia zarządu, żeby odstawić piłkarza do rezerwy. Ta sytuacja pomogła mu zbudować autorytet w zespole.