Mityczna „Druga Anglia”, gdzie kibice są spokojni, ułożeni, wysoce świadomi piłkarsko, wierni, bogaci, chętnie zostawiający pieniądze nie tylko w kasie biletowej, ale też w punktach gastronomicznych i sklepach z gadżetami. Zero chuligaństwa, zero barbarzyńskich śpiewów, zero obrażania, sport bez nienawiści, kompletna idylla, brakuje jedynie uśmiechniętych jednorożców fruwających nad stadionem, zostawiając tęczowe smugi na niebie. Tak mniej więcej przedstawiano rzeczywistość na trybunach, którą Polska może osiągnąć poprzez skopiowanie rozwiązań z Anglii, która „już sobie z tym problemem poradziła”.
Zawsze powtarzaliśmy, że te bajki o ułożonych dżentelmenach w cylindrach to pobożne życzenia redakcji, które londyńskie derby widziały jedynie w telewizji. Rzadko jednak mieliśmy taką okazję jak dziś, by ostatecznie rozprawić się z mitem angielskich trybun, z których koniecznie musimy brać przykład. Przykłady z ostatniego weekendu, z trzech ostatnich dni. Na pierwszy ogień: Millwall, Puchar Anglii. Przyczyny? Nie wiadomo, ponoć jacyś zabłąkani ludzie kibicujący Crystal Palace oraz West Ham United.
Sporo krwi, starcie kibiców z kibicami, potem ze stewardami i policjąâ€¦ Ledwo media zdążyły ochłonąć i odtrąbić, że to pojedynczy przypadek, a już musiały wysłać reporterów na Tyne-Wear Derby, czyli mecz Newcastle z Sunderlandem.
Można powiedzieć, że przepychanki na Bradford były już w tym wypadku jedynie deserem, bardzo dyskretnym dodatkiem do dwóch dań głównych.
Mało? Ach, zapomnieliśmy. W Anglii na trybunach nie ma tych wszystkich transparentów niezwiązanych z meczem, szkoda, że polscy kibice tego nie rozumieją i non-stop wywieszają jakieś prześcieradła o polityce czy jeszcze innych fanaberiach. No i oczywiście szacunek, tego też w Polsce brakuje, za to na Wyspach aż wylewa się z trybun.
Kochana Anglia. Kiedy takie obyczaje zagoszczą i na naszych obiektach?

