Oprawa na poziomie Europy, tylko drużyny jeszcze nie te i sędziowie nie dojechali

redakcja

Autor:redakcja

14 kwietnia 2013, 12:45 • 3 min czytania

Co działo się za kulisami meczu Wisły z Legią? Jakże mogłoby być inaczej – wszystko jak zwykle kręciło się wokół „pracy” sędziów. Witamy w Polsce! Jędrzejczyk w strefie wywiadów zarzekał się, że nie widział czy wygarnął piłkę już zza linii. Siejewicz, jako najważniejszy z trójki… no, tym razem szóstki arbitrów, przepraszał Wisłę za pomyłkę i zarzekał się, że zagranie piłkarza Legii ręką w polu karnym z końcówki meczu nie miało prawa zostać odgwizdane. Z kolei Kulawik dziwił się na konferencji, że „nawet u siebie” sędziowie zabierają punkty jego zespołowi. Tak jakby zabieranie ich na wyjeździe bardziej mieściło się w przyjętych normach niż skręcenie przez pana z gwizdkiem na własnym terenie.
Urban też zadowolony był tylko z wyniku. Z gry już niekoniecznie.

Oprawa na poziomie Europy, tylko drużyny jeszcze nie te i sędziowie nie dojechali
Reklama

Kosecki, który po starciu z Pareiką w ostatnich minutach musiał kończyć mecz na blokadzie przeciwbólowej, mówił: – Każdy mecz jest ciężki, ale kiedy gra się ze słabym przeciwnikiem, który kopie i stara się grać ponad swoje możliwości, jest podwójnie trudno – podkreślając przy tym, że kibice, których z Warszawy przyjechało dwa tysiące, zaprezentowali się fantastycznie. Frekwencja przy Reymonta, która na meczach ze słabszymi rywalami kształtowała się ostatnio na poziomie 10 – 11 tysięcy widzów, wczoraj po raz pierwszy od niepamiętnych czasów przekroczyła 24 tysiące. Była jednocześnie najwyższa w całej Ekstraklasie od listopadowego spotkania Lecha z Legią w Poznaniu.

Reklama

Atmosfera na pięć z plusem. Godna piłki na dużym poziomie. Wyższym niż ta, którą zobaczyliśmy. Można się dzisiaj czepiać, że legioniści zadymili stadion pirotechniką, co na pewno skończy się karami finansowymi. Można – i w tym wypadku całkiem słusznie przypominać – że Kuciak prawie został trafiony petardą hukową lecącą z sektora Wisły… Po meczu mówił: – Jedna z nich była naprawdę blisko. Poczułem ją, kiedy schylałem się po butelkę z wodą. Całe szczęście, że we mnie nie trafiła.

Ale z drugiej strony – jeśli ktoś przyszedł na mecz Ekstraklasy po raz pierwszy i szukał argumentów, czy warto przyjść ponownie, to wczoraj cała otoczka mogła do niego przemówić. Pierwszy raz od dawna. Ktoś się może bulwersować, że bluzgi, że zabronione race… Dajmy spokój, jak na ciężar gatunkowy meczu Wisły z Legią, przez 80% procent czasu trybuny zachowywały się wzorowo. Ciężko byłoby się przyczepić.

Bardzo dobrze zaprezentowali się kibice Legii, ubrani w jednolite barwy, którzy w liczbie dwóch tysięcy ludzi nieraz przekrzykiwali cały stadion, a na wstępie zaprezentowali efektowną, potrójną oprawę z kartonów. W odstępie kilkudziesięciu sekund…

W tym czasie swoją, równie dobrą, prezentowali kibice Wisły.

Tak jak telewizja swoją otoczką nieraz sprawia, że ta liga wydaje się bardziej zjadliwa niż jest w rzeczywistości, tak wczoraj te samą robotę wykonały trybuny. Trudno było wyczuć, że lider przyjechał na teren 12. drużyny ligi, plasującej się w tabeli – gdyby ktoś zapomniał – między Ruchem a Widzewem. Najgorsze, że na koniec i tak trzeba wrócić do punktu wyjścia i dyskutować o ślepocie sędziów. Co gorsza, tych uznawanych przecież za czołowych, którzy nawet w poszerzonym składzie, rozstawieni gęsto jak na narciarskiej skoczni wzdłuż zeskoku, nie potrafi zobaczyć, że piłka wyszła za boisko o kilkadziesiąt centymetrów. Tak daleko, że można by obok niej zmieścić jeszcze drugą. Niepojęte.

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama