Podczas sobotniego przeglądu prasy nie dokopaliśmy się do hitowych materiałów. Królują dwa tematy – wyniki losowania półfinałów Ligi Mistrzów oraz mecz Wisły z Legią.
FAKT
Dziennikarze „Faktu” śledzili losowanie 1/2 LM ze Zbigniewem Bońkiem.
Mam problem z kibicowaniem Borussii, bo jestem kibicem Realu. Dlaczego? Bo jak gra Real, to grają dwie drużyny. Real gra w pionie, idzie na szybkości do przodu, dużo ryzykuje i otwiera szanse dla innych – powiedział Faktowi Zbigniew Boniek (57 l.). Z prezesem PZPN obejrzeliśmy losowanie półfinałów Ligi Europy i Ligi Mistrzów. – Panowie, zanim porozmawiamy, musimy obejrzeć jak losują – „Zibi” podekscytowany patrzy na monitor. – O której to się dokładnie zacznie? Czekajcie, zresztą, zadzwonię – niecierpliwi się. Wybiera numer do prezydenta UEFA Michela Platiniego (58 l.). Wymieniają kilka zdań po włosku. – Gdzie jesteś? W Nowym Jorku? Tutto bene? – pyta. Kiedy znamy już pary półfinałowe, Boniek opowiada dalej: – Oczywiście życzę chłopakom z naszej kadry jak najlepiej. Dortmund w tej czwórce jest ekipą, która ma najmniej do stracenia. Dla Borussii to dobre losowanie, Z tych drużyn, które zostały, ma największe szanse na pokonanie Realu. Z Bayernem i Barceloną nie miałby szans.
Radović nie zagra w reprezentacji.
Wielkie zmiany w życiu Miroslava Radovicia (29 l.). Skrzydłowy Legii w najbliższych dniach otrzyma polskie obywatelstwo. Serb mieszka w Warszawie od siedmiu lat. – Wszystkie dokumenty zostały już złożone. Od razu powiem, że nie ma tematu gry w reprezentacji Polski – mówi Faktowi Rado. Ze swoimi umiejętnościami piłkarz Legii z pewnością mógłby walczyć o powołanie do naszej kadry, ale on sam nie jest tym zainteresowany. Radović cały czas liczy na debiut w reprezentacji Serbii. – Obecny selekcjoner, Sinisa Mihajlović, jest u nas w kraju mocno krytykowany za to, że mnie nie powołuje. On pewnie dokończy eliminacje do mistrzostw świata, ale co będzie później, nie wiadomo. Może ktoś mnie dostrzeże i da szansę – tłumaczy Radović.
Ruch idzie na wojnę z prezesem klubu.
Miarka się przebrała. Kilku piłkarzy Ruchu postanowiło pójść na wojnę z klubem. Chodzi o zaległości finansowe, które sięgają kilku miesięcy. Do akcji wkroczyła znana prawniczka Agata Wantuch, która także walczy o odzyskanie pieniędzy dla zawodników Polonii Warszawa. – Poszły wezwania do zapłaty. Poinformowaliśmy Komisję Licencyjną PZPN. Działamy – mówi Faktowi Wantuch, która reprezentuje interesy Gabora Straki (32 l.), Michala Peskovica (31 l.), Ł»eljko Dokica (31 l.), Mindaugasa Panki (29 l.) i Marcina Kikuta (30 l.). O swoje, z innym prawnikiem, walczy też Igor Lewczuk (28 l.). – W klubie nie ma nic – mówi nam jeden z zawodników. Zawodnicy pensji w tym roku jeszcze nie widzieli. Nie mówiąc o meczowych premiach czy tej za zdobycie wicemistrzostwa. Wszyscy mają dość tłumaczeń, że kasa jutro, że przelew utknął gdzieś w kopalni.
RZECZPOSPOLITA
Krótki felieton o sytuacji wokół kadry.
Waldemar Fornalik wciąż jest selekcjonerem piłkarskiej reprezentacji Polski. Ale przybywa sygnałów, że po porażce z Ukrainą stracił kontrolę nad tym, co dzieje się wokół kadry. W najbliższym czasie z radą drużyny spotka się wiceprezes PZPN Roman Kosecki, bo chce porozmawiać o zaangażowaniu i ambicji. O tym, że na pogadankę do kadrowiczów wpadł Zbigniew Boniek, wiedzą wszyscy. Prezes PZPN wytykał błędy każdemu bez wyjątku, nie owijając w bawełnę. Zebrała się także rada mędrców, wszystkich niemal byłych selekcjonerów (z wyjątkiem Jacka Gmocha, Wojciecha Łazarka i Leo Beenhakkera), by się zastanowić, jak Fornalikowi pomóc. Czy on takiej pomocy chce, nikt nie zapytał, ale postanowili pomagać i pomagają jak mogą – dobrym słowem, gestem. Mniej odpornemu już by mdło się zrobiło od tej pomocy.
GAZETA WYBORCZA
GW po raz 1548. zajmuje się Solorzem i jego inwestycją w Śląsk.
Słuchając dziś prezydenta Rafała Dutkiewicza, można odnieść wrażenie, że piłkarski Śląsk odbył prawdziwą podróż w czasie i cofnął się do 2006 r. Wtedy miasto szykowało się do przejęcia klubu, a ogłaszając rewolucyjny plan, władze Wrocławia mówiły o konieczności uzdrowienia sytuacji w klubie, wyprowadzenia go na prostą i sprzedania bogatemu prywatnemu inwestorowi. Minęło siedem lat. I znów prezydent Rafał Dutkiewicz powtarza te same zaklęcia, choć teoretycznie Śląsk takiego właściciela już ma. Jest nim jeden z najbogatszych Polaków, miliarder Zygmunt Solorz. Choć przez te lata klub zmienił się nie do poznania, z zadłużonego drugoligowca stał się mistrzem Polski, który gra na nowym 40-tysięcznym stadionie, problem w tym, że ani wielkie sukcesy, ani Solorz sytuacji miasta i Śląska wcale nie poprawili. Finansowo jest gorzej niż w 2006 r. Wrocław musi płacić na klub coraz więcej, nie sprawuje nad nim żadnej kontroli, a z Solorzem wymienia się oskarżeniami. Szczytem marzeń władz Wrocławia jest to, aby Śląsk wreszcie ktoś odkupił.
Mirosław Trzeciak o tegorocznych rozstrzygnięciach w Lidze Mistrzów.
Kto zagra w finale?
– Niektórym El Clásico już się znudziło, ale meczu Real – Barcelona w finale LM jeszcze nie było. Rok temu Hiszpanie wydawali się murowanymi faworytami półfinałów, ale przegrali z Bayernem i Chelsea. Teraz ich awans wydaje się mniej prawdopodobny. W londyńskim finale 25 maja stawiam jednak na opcję hiszpańską.
Który półfinał wydaje ci się najbardziej atrakcyjny?
– Awansowały drużyny grające najładniejszy futbol w Europie. To blask Champions League. Cieniem są skandaliczne pomyłki sędziów. Mówiąc językiem szachowym – w półfinałach jest trzech arcymistrzów i pretendent. Każdy chciał trafić na Borussię, bo nie ma piłkarzy, którzy grali o taką stawkę. Szczęście miał Real, ale niech to go nie uśpi. Drugi półfinał jest atrakcyjniejszy, bo Bayern i Barca od lat utrzymują się na szczycie.
Od lipca trenerem Bayernu będzie Pep Guardiola, były trener Barcelony, który wygrał z nią wszystko. Myślisz, że pracę w Bawarii rozpocznie już teraz?
– Szanujmy to, co zrobił Jupp Heynckess. Nikt nigdy nie wygrał Bundesligi tak szybko jak Bayern w tym sezonie [tytuł zapewnił sobie sześć kolejek przed końcem].
DZIENNIK POLSKI
Rozmowa z Jackiem Bednarzem, choć tylko o meczu z Legią.
Wiosną 1999 roku zagrał Pan w meczu, który dla Wisły był kolejnym krokiem w kierunku mistrzostwa Polski. Tym razem „Biała Gwiazda” ograła was 2:1.
– W tym meczu, choć bardzo się staraliśmy, sytuację kontrolowała Wisła i wygrała zasłużenie. Oczywiście w takich sytuacjach zawsze jest to policzek dla legionistów, gdy przegrywają na własnym stadionie i tak było również tego dnia.
W następnym sezonie po spotkaniu w Krakowie pewnie byliście zadowoleni, bo remis uratowaliście w samej końcówce.
– Marcin Mięciel strzelił bramkę na 1:1 i był to dla nas szczęśliwy remis. Wisła w czasie meczu była bliższa podwyższenia prowadzenia niż my wyrównania. Wiosną już przegraliśmy z Wisłą, a sezon był dla Legii fatalny, bo wylądowaliśmy poza podium.
Piłkarze Legii mecze z Wisłą traktują w specjalny sposób?
– W każdym klubie najważniejsze są derby. Zawsze jednak kolejnym, szczególnym meczem jest ten z potencjalnym mistrzem. Gdy grałem w Legii, Wisła była bardzo mocna i zasługiwała na specjalny szacunek. Wisła jest szczególna, bo jest z Krakowa. To jest klub z tej samej półki co Legia. To jest towarzystwo z ligi dżentelmenów. Oba kluby tworzyły osoby, które u zarania miały podejście do piłki nożnej jako sportu dla dżentelmenów właśnie. Dla osób z Wisły i Legii zawsze powinna to być rywalizacja klubów o podobnym sposobie myślenia, podejścia do własnej historii, tradycji.
SUPER EXPRESS
Kamil Kosowski przepytany pod kątem dzisiejszego meczu.
– Czy wciąż przed tym meczem mam dreszczyk emocji? Zdecydowanie tak – mówi Kosowski. – Dla mnie to bardzo prestiżowe spotkanie. Trochę tych meczów z Legią się rozegrało. Najbardziej pamiętam ten w Warszawie, gdy zapewniliśmy sobie na ich stadionie mistrzostwo Polski. Trener Nawałka dostał wtedy kamieniem w głowę i upadł na murawę. Dantejskie sceny się działy… – przypomina sobie „Kosa”, który, jak się okazuje, kilka lat temu mógł przejść do Legii. – Kiedy przymierzałem się do powrotu z Cypru, miałem propozycję z Legii. Nie byłbym jednak w stanie podpisać kontraktu z tym klubem. Nie po tylu latach gry i przeżyciach w Wiśle. Choć gdy byłem małym chłopakiem, to kibicowałem warszawianom. Najbardziej podziwiałem wtedy Maćka Szczęsnego – przyznaje „Kosa”, któremu ciężko pogodzić się z tym, co dzieje się z Wisłą.
Tekst o upadku Łódzkiego Klubu Sportowego.
Co dalej z ŁKS? – Jest kilka wyjść. Zespół może kolejny sezon zacząć od trzeciej ligi. Można też w oparciu o akademię piłkarską powołać do życia stowarzyszenie. Na pewno ŁKS nie przestanie istnieć. Nowi szefowie klubu mogą liczyć na moją pomoc i radę. Zaznaczam jednak, że żadnych pieniędzy na ŁKS już nie dam. Za dużo milionów poszło w błoto – kończy z goryczą w głosie Kenig. Trener zespołu Piotr Zajączkowski i piłkarze albo już rozwiązali umowy, albo są trakcie ich rozwiązywania. – Tylko co dalej?! My na bezrobociu, a w ŁKS spalona ziemia?! Szok i skandal, jak można było dopuścić do zniszczenia 105 lat tradycji. Nigdy tego nie pojmę – oburza się trener Zajączkowski. – Mnie się w głowie nie mieści, jak dwukrotni mistrzowie Polski, klub, który jeszcze w 1998 roku remisował u siebie z Manchesterem United, mógł ot tak, po prostu zniknąć z piłkarskiej mapy Polski.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Za kulisami trwają tarcia między klubami w sprawie reformy ligi.
Awantura, jaka wybuchła po przyjęciu projektu reformy ekstraklasy w ubiegłym tygodniu (rozciągnięcie rozgrywek do 37 kolejek, start ligi już 12 lipca), to dowód na to, że między kilkunastoma największymi klubami panuje ostry konflikt. Wielcy chcą zarabiać jeszcze więcej, średniaki i maluchy bronią się przed dodatkowymi kosztami. Przypomnijmy: reforma rozgrywek ligowych została przeprowadzona przez 7-osobową Radę Nadzorczą ekstraklasy, a nie głosami wszystkich klubów. Gdyby doszło do głosowania z udziałem całej ligi, zwolennicy reorganizacji musieliby przekonać na walnym zgromadzeniu co najmniej dziewięć klubów lub co najmniej osiem klubów plus PZPN (wynika to z podziału akcji: każdy z szesnastu uczestników ligi ma ich 5,8%, PZPN 7,2%). W radzie nadzorczej Ekstraklasy SA do wygrania głosowania wystarczyło mieć cztery szable (ostatecznie zwolennicy wariantu z siedmioma dodatkowymi kolejkami wygrali głosowanie 5:2). Projekt przeszedł, bo w RN mnóstwo do powiedzenia mają przedstawiciele największych klubów, głównie Lecha Poznań i Legii Warszawa. Kiedy ujawnili się potencjalni krytykanci reformy, głównie w postaci Dariusza Smagorowicza, prezesa Ruchu Chorzów (zasiada w RN Ekstraklasy SA, ale głosował przeciwko reformie) oraz Marka Bestrzyńskiego, szefa Zagłębia Lubin, władze ligi postanowiły nastraszyć niepokornych. Od czwartku po klubach ekstraklasy krąży pismo, zredagowane przez Macieja Wandzela, szefa Rady Nadzorczej Ekstraklasy SA.
Rozmowa z Arkadiuszem Głowackim. Oczywiście o meczu z Legią.
Pamięta pan swój pierwszy mecz przeciwko Legii?
– Oj, to było bardzo dawno temu, jeszcze w barwach Lecha wiosną 1997 roku. Miałem wtedy 18 lat. Spotkanie było rozgrywane przy pustych trybunach przy Łazienkowskiej, a nam – choć graliśmy w mocno okrojonym składzie – udało się zremisować 1:1. Ten wynik uznaliśmy za nasz duży sukces.
Mocno przeżywał pan ten występ, czy te puste trybuny zabiły efekt ważnego wydarzenia?
– Przeżywałem to ogromnie, bo był to mój prawdziwy debiut w ekstraklasie. Wtedy po raz pierwszy zagrałem od pierwszej do ostatniej minuty.
I kogo pan musiał wówczas zatrzymać?
– Już nawet nie pamiętam. Może byłem w takim szoku i dlatego? A, jednak coś tam zostało w głowie. Najgroźniejszy w Legii był wtedy Marcin Mięciel.
Z piłkarzy, którzy jeszcze biegają po boiskach ekstraklasy, pan chyba najczęściej grał przeciwko Legii. Które z tych spotkań najbardziej utkwiło w pamięci?
– Na pewno ten mecz w Warszawie z wiosny 2001 roku, gdy wygrywając 2:1 zapewniliśmy sobie tytuł mistrza Polski. Było gorąco, nasz trener Adam Nawałka oberwał kamieniem w głowę.