Mimo że z ośmiu drużyn grających w ćwierćfinałach Ligi Europy aż trzy pochodziły z Anglii, to w półfinale zagra tylko Chelsea. Londyńczycy, którzy awansowali eliminując Rubin Kazań, choć i oni dzisiaj nie wygrali swojego meczu. Nic nie zapowiadało emocji na Łużnikach. Kiedy w piątej minucie Lampard zagrał genialną piłkę do Torresa, a ten nie kopnął się w czołu, jak to ostatnio nieraz miewał w zwyczaju, tylko przelobował bramkarza, wydawało się, że jest po wszystkim.
3:1 i 1:0, co to jeszcze mogło się wydarzyć? Niewiele. Szczególnie, że taki wynik utrzymywał się do końca pierwszej połowy. A jednak Rubin wyrównał. Petr Cech trochę w starym dobrym stylu „Przyrosia” odprowadził piłkę wzrokiem i było 1:1. Oczywiście, awans Chelsea nie był poważnie zagrożony ani przez chwilę, tym bardziej, że do siatki trafił w międzyczasie Victor Moses, ale Rubin walczył do końca i dał kibicom jeszcze trochę radości. Rosjanie przede wszystkim rządzili w powietrzu. Wygrywali pojedynki, w ten sposób strzelali gole i zagrażali bramce Chelsea. Odpadli, jednak zrobili to z honorem, uzyskując dobry wynik. Ale, ale… co tam Rubin.
Bohaterami wieczoru zdecydowanie piłkarze FC Basel!
Piękna, dramatyczna historia sukcesu rozegrała się dziś na naszych oczach. Jeszcze na początku gry w Bazylei mogło się wydawać, że ciężki, remisowy bój Tottenhamu w pierwszym meczu był wypadkiem przy pracy. Szczególnie kiedy Demsey dostał świetne, prostopadłe podanie i było 1:0. Ale nie – lider szwajcarskiej ligi, zespół prowadzony przez Murata Yakina (Ryszard Komorniki mówił kiedyś o nim, że zrujnował finansowo Lucernę, bo „miał w klubie bankomat bez limitu wypłat) pogonił londyńczyków po boisku przez pełne 120 minut i na koniec odesłał do domu. – Potrzebujemy dobrej organizacji gry – podkreślał przed meczem Villas-Boas i trochę się przeliczył, bo choćby pierwszy gol dla Bazylei to była raczej jedna, wielka dezorganizacja.
Tottenham przez całą drugą połowę musiał gonić za króliczkiem. Przegrywał 1:2, a kiedy już wyrównał – stracił Vertonghena wyrzuconego przez czerwoną kartkę. Jeszcze w dogrywce piłkę meczową na nodze miał Alexandar Frei. Oczywiście, można gdybać co by było, gdyby w bramce „Kogutów” stał Lloris a nie Friedel, ale fakty są takie, że Szwajcarzy wykonywali karne perfekcyjnie, mieli między słupkami Sommer, a Tottenham Adebayora, który nawet nie trafił w światło bramki. Półfinał Ligi Europy stał się faktem. Duża sprawa dla szwajcarskiej piłki.
Skład półfinalistów uzupełniły zespoły Fenerbahce i Benfiki, które w dwumeczu ani razu nie dały się pokonać kolejno Lazio i Newcastle. Anglicy mogli mieć znakomity rok na boiskach Ligi Europy. Pewnie wielu nawet się zastanawiało czy nie czeka nas wewnętrzny, wyspiarski finał, a tymczasem dziś mają już tylko Chelsea. Rzeczywistość obeszła się z nimi brutalnie.