Z zespołów, które jeszcze mogą powalczyć z Legią o mistrzostwo, w grze został już tylko Lech Poznań. Wielkanocna sobota okazała się dniem końca jakichkolwiek marzeń dla Polonii i Ślaska, chociaż od dawna może było raczej mówić o tzw. marzeniach ściętej głowy. „Czarne Koszule” przegrały bez najmniejszego wstydu (niech się wstydzi Ireneusz Król, a nie zawodnicy i trenerzy), ale już wrocławianie skompromitowali się doszczętnie. To był mecz, po którym nawet przeprosiny nie wystarczają. Bardziej na miejscu byłoby jakieś spektakularne, zbiorowe samobójstwo. Jak to się mówi: przedwojenny oficer strzeliłby sobie w łeb.
W teorii: jesteś mistrzem kraju, patrzysz w terminarz. Przed tobą dwa mecze, z ostatnim i z przedostatnim zespołem (oba już praktycznie zdegradowane). Na co się nastawiasz? Wiadomo – na sześć punktów. Tymczasem Śląsk Wrocław z rywalizacji z Podbeskidziem i Bełchatowem wyciągnął punkcik jeden, a i ten jeden fartem, rzutem na taśmę, po strzale w doliczonym czasie gry w spotkaniu z bielszczanami. Nie wiemy dokładnie, co się dzieje w tej drużynie, ale obawiamy się, że tego nie wie już nikt, nawet trener Stanislav Levy. Jest tam np. taki piłkarz człowiek, co się nazywa Stevanović. Dzisiaj – po ponad roku gry w ekstraklasie – wreszcie zaliczył pierwszą asystę. Niestety, była to asysta przy bramce (karnym) dla Bełchatowa. Co ten parodysta ciągle robi w pierwszym składzie, dlaczego wcześniej z jedenastki wypadł Kaźmierczak i dlaczego trener ściągnął Milę – tego nie jesteśmy w stanie pojąć. Piotr Stokowiec zapytałby Levy’ego: – Przeprasza, a ten Stevanović to jakaś rodzina?
Drużyna, w której jest miejsce dla Stevanovicia pod żadnym pozorem nie może być poważna. Napisalibyśmy, że ten facet nadaje się do pchania karuzeli, ale to przecież nieprawda – na takiej karuzeli każde dziecko usnęłoby z nudów. Widzą to wszyscy komentatorzy, chyba też wszyscy kibice, natomiast nie widzi szkoleniowiec. Czy ktoś potrafi to racjonalnie wytłumaczyć? Czyżby Levy na siłę chciał udowodnić, że nie myli się on, lecz wszyscy wokół? Na złość babci odmrozi sobie uszy?
Skupiliśmy się na Stevanoviciu, bo po prostu trzeba wbijać wszystkim do głów: to śmieszna imitacja pomocnika. Trzeba wbijać, aby polska ekstraklasa nabierała powagi. Wiadomo, że w Śląsku jest wielu nędznych zawodników – np. Gikiewiczowi poświęciliśmy miejsce po poprzedniej kolejce – ale wyczyny Stevanovicia nie mogąmu uchodzić płazem. Odsunięto już Diaza – o dobre osiem miesięcy za późno – teraz czas na dalszą część świątecznych porządków.
Bełchatów po raz kolejny nie stracił gola, Zubas w ogóle jeszcze nie dał się pokonać na polskich boiskach. Dzisiaj żeby wpuścić piłkę do siatki, musiałby sam ją sobie wrzucić albo odsunąć się, kiedy akurat walili prosto w niego. Karnego na wagę trzech punktów wypracował Dawid Nowak, czyli jedyny napastnik w Bełchatowie i okolicach. Kiedy już GKS spadnie (a spadnie) będzie to wina bystrych działaczy, którzy uznali, że korzystnie byłoby przeczołgać Nowaka i zmusić… W sumie nie wiadomo, do czego. Po prostu – przeczołgać. A że i tak trzeba było czołganemu płacić? Kto by się przejmował? Ł»e w tym czasie nie miał kto grać w ataku? Szczegół. Ł»e drużyna goli nie zdobywała? E tam. Ważne, że mogli pokazać, jacy są ważni i jak daleko sięga ich władza. A sięga daleko – w przyszłym sezonie sięgać będzie do Legnicy, Ząbek i Nowego Sącza.
Wydarzeniem kolejki były derby Warszawy. Legia zrobiła to, co pretendent do tytułu musi robić z zespołem, z którego odeszli najważniejsi piłkarze (i który nie ma bramkarza). Wprawdzie rzutem na taśmę, ale jednak zasłużenie zespół Jana Urbana zwyciężył po bramce w samej końcówce. Legioniści niczego nadzwyczajnego nie pokazywali – bo oni generalnie niczego nadzwyczajnego nie pokazują – ale przeważali od pierwszej minuty, a trzy punkty mogły im się wymknąć tylko przez chwilę, kiedy arbiter niesłusznie uznał gola Polonii. Dla nas to ciągle dziwne, że drużyna klecona za naprawdę duże pieniądze, spokojnie i z rozwagą, mająca wszystko podane na tacy, męczy się z taką zbieraniną jaką dysponuje KSP, ale taki urok polskiej ligi: tu się każdy męczy z każdym. Czepiać się zwycięzców nie zamierzamy, zwłaszcza, że powoli mogą oni przymierzać się do korony. Fajnym obrazkiem była ekspresyjna radość Dominika Furmana i biegnącego za nim Jakuba Koseckiego – było widać po tych chłopakach, że właśnie realizują swoje marzenia.
Trudno powiedzieć, jak ten mecz by się potoczył, gdyby nie Sebastian Przyrowski. „Przyroś” to łatwy cel, można byłoby na jego temat wydać książeczkę z dowcipami, ale – jak w przypadku Stevanovicia – nie pojmujemy, iż można bardzo wygodnie żyć z „grania” w piłkę na takim poziomie. Facet ma 32 lata, więc pewnie jeszcze będą znajdowali się amatorzy kwaśnych jabłek i ktoś go zatrudni. Ale nawet jeśli nie – to on ma blisko 200 meczów w ekstraklasie i… dziewięć występów w reprezentacji Polski. Niesamowity dorobek jak na kogoś, kto nie umie złapać piłki.
Dość ciekawie było w Gliwicach. Jagiellonia do przerwy oddała tylko jeden celny strzał, ale to wystarczyło, żeby trafić do siatki – cóż, w końcu strzelał Frankowski. Lepszy był jednak Piast. W końcu korzystnie wyglądał Cicman, czego się po nim nie spodziewaliśmy – w poprzednich kolejkach nie dało się na niego patrzeć, a teraz okazało się, że facet ma jakieś zalążki pokrętła w nodze (i coś na kształt małego młoteczka). Później mieliśmy roller-coaster: najpierw gospodarze w dziesiątkę, po ratunkowym faulu Treli. Później dziesięciu na dziesięciu i piłka meczowa u Robaka, ale ten marnuje karnego, dobitkę zresztą też. Na koniec jeszcze świetna sytuacja Zbozienia, ale chłopak zamiast zrobić krzywdę Jagiellonii, to zrobił tylko sobie. Widać, że lewa noga do tramwaju, a i prawa raczej nie od wiązania krawatów. W ten oto sposób baniaminek Piast po 2/3 sezonu jest ledwie dwa punkty za mistrzem kraju, a gdyby Robak karnego wykorzystał – punktów te drużyny miałyby dokładnie tyle samo.
Następne mecze w poniedziałek. Ł»yczymy wesołych, spokojnych świąt. W niedzielę nie spodziewajcie się specjalnych atrakcji na Weszło.
Piast Gliwice – Jagiellonia Białystok 1:1
(Tomas Docekal 30 – Tomasz Frankowski 38)
Piast: Dariusz Trela 3 – Damian Zbozień 4, Adrian Klepczyński 5, Jan Polak 3, Paweł Oleksy 4 – Pavol Cicman 6, Artis Lazdins 5 (80. Mariusz Zganiacz), Mateusz Matras 4, Ruben Jurado 4 (66. Jakub Szmatuła 4), Tomasz Podgórski 5 – Tomas Docekal 3 (62. Marcin Robak 1).
Jagiellonia: Jakub Słowik 8 – Filip Modelski 2, Adam Dźwigała 5, Michał Pazdan 4, Alexis Norambuena 1 (32. Lubos Hanzel 4) – Tomasz Kupisz 7, Rafał Grzyb 4, Maciej Gajos 3, Kim Min-kyun 2 (59. Euzebiusz Smolarek 1), Dani Quintana 5 – Tomasz Frankowski 5 (86. Tomasz Bandrowski).
GKS Bełchatów – Śląsk Wrocław 1:0
(Łukasz Madej 58 k.)
GKS: Emilijus Zubas 6 – Adrian Basta 6, Seweryn Michalski 7, Szymon Sawala 6, Rafał Kosznik 6 – Mateusz Mak 3 (46. Bartosz Ł»urek 3), Grzegorz Baran 6, Łukasz Grzeszczyk 3 (46. Dawid Nowak 6), Kamil Wacławczyk 5, Łukasz Madej 6 (90. Raul Gonzalez) – Mouhamadou Traore 3.
Śląsk: Marian Kelemen 3 – Krzysztof Ostrowski 4 (83. Eric Mouloungi), Marcin Kowalczyk 5, Adam Kokoszka 5, Mariusz Pawelec 4 – Waldemar Sobota 2, Dalibor Stevanović 2 (66. Mateusz Cetnarski 1), Rok Elsner 3, Sebastian Mila 2 (57. Rafał Gikiewicz 5), Piotr Ćwielong 3 – Łukasz Gikiewicz 1.
Polonia Warszawa – Legia Warszawa 1:2
(Łukasz Piątek 86 – Danijel Ljuboja 52, Dominik Furman 90)
Polonia: Sebastian Przyrowski 2 – Jakub Tosik 4 (85. Piotr Grzelczak), Aleksandar Todorovski 4, Igor Morozov 3, Martin Baran 4, Adam Pazio 4 (60. Daniel Gołębiewski 2) – Miłosz Przybecki 6, Tomasz Hołota 5, Łukasz Piątek 6, Jacek Kiełb 2 (68. Paweł Tarnowski 2) – Paweł Wszołek 3.
Legia: Dusan Kuciak 6 – Bartosz Bereszyński 6, Inaki Astiz 5, Tomasz Jodłowiec 5, Jakub Wawrzyniak 5 – Miroslav Radović 5, Ivica Vrdoljak 7, Daniel Łukasik 4 (64. Dominik Furman 6), Wladimer Dwaliszwili 3 (74. Marek Saganowski 4), Jakub Kosecki 7 – Danijel Ljuboja 6 (85. Janusz Gol).