Hajto twierdzi, że stracimy gola, Super Express podlicza zarobki Fornalika

redakcja

Autor:redakcja

26 marca 2013, 08:44 • 10 min czytania

Kilka tytułów cytuje dziś te same przedmeczowe słowa selekcjonera Fornalika. Hajto prognozuje przełom San Marino w postaci zdobytej bramki. Majewski tłumaczy się z pierwszego występu po powrocie do reprezentacji.

Hajto twierdzi, że stracimy gola, Super Express podlicza zarobki Fornalika
Reklama

FAKT

Tomasz Hajto twierdzi, że stracimy gola z San Marino.

Reklama

– Twierdzę tak nie tylko po tym co zobaczyłem w meczu z Ukrainą, ale po ostatnich spotkaniach reprezentacji pod wodzą Waldemara Fornalika. Nasza gra defensywna jest podobna do szwajcarskiego sera, same w niej dziury – twierdzi Hajto. Według byłego obrońcy wynika to z braku zgrania zespołu i zbyt wielu słabych ogniw. – Oni w ogóle nie potrafią ze sobą współpracować. Poza tym kilku zawodników jest zupełnie bez formy. Z niektórymi trzeba się pożegnać i to natychmiast – uważa Hajto. Kogo już w kadrze nie powinniśmy oglądać? – Przede wszystkim Sebastiana Boenischa. Popełnia wiele błędów i dziwi mnie, że po tym co pokazuje w Bundeslidze wciąż otrzymuje powołania. Marcin Wasilewski to fajny chłopak, ale w kadrze chyba powinien być już wyłącznie zmiennikiem. Wasyl jest odpowiedni do tworzenia dobrej atmosfery, ale nie zapominajmy, że w swoim klubie rzadko pojawia się na boisku. Pora postawić na innych. Chciałbym, żeby z San Marino zagrał Salamon. Jestem ciekaw jak wypadłby na środku defensywy w duecie z Glikiem – kończy Hajto.

Strzelił gola ręką, teraz radzi naszym piłkarzom

Jan Furtok (51 l.) zagrał 36 meczach reprezentacji Polski, w których strzelił 10 goli. Zdobywał też wspaniałe bramki w Bundeslidze w barwach Hamburger SV czy Eintrachtu Frankfurt. Wielu kibiców zapamiętało go jednak z trafienia ręką w meczu z Polska – San Marino dwadzieścia lat temu. Kibice na wypełnionym po brzegi stadionie Widzewa فódź denerwowali się co niemiara. O skromnym zwycięstwie 1:0 przesądziła akcja Romana Koseckiego w 70 minucie i… siatkarskie zbicie w wykonaniu Jana Furtoka. Arbiter nie dopatrzył się ewidentnego zagrania ręką naszego napastnika i bramka została uznana.
– Przed meczem prasa trąbiła o tym i zastanawiała się ile wygramy, czy będzie to siedem czy osiem do zera. Nam jednak nie szło i strasznie się męczyliśmy. W końcu udało mi się zdobyć gola. A że ręką? No cóż, zadziałał instynkt – opowiada Furtok. Nasz były reprezentacyjny napastnik ma nadzieję, że dziś w Warszawie będzie lepiej niż przed laty. – Mamy na tylu dobrych piłkarzy, którzy wiedzą jak trafić do siatki rywala i to niekoniecznie ręką – mówi z uśmiechem.

RZECZPOSPOLITA

Kilka pytań do Waldemara Fornalika.

Nie wolałby pan teraz grać z silniejszym przeciwnikiem, żeby przekonać się o prawdziwych możliwościach pana drużyny?
– To wróżenie z fusów. Jestem przekonany, że wygramy z San Marino i wiem, że idealnie po takim meczu jak z Ukrainą byłoby pokonać mocną reprezentację i poprawić sobie humor. Ale nawet teraz nie stać nas na rozluźnienie. Nie widzę zresztą, żeby któryś z moich zawodników podchodził do wtorkowego spotkania ulgowo.

Podobno prezes PZPN myśli o zmianie selekcjonera. Na pewno dotarły do pana te wiadomości.
– Nie będę odpowiadał na to pytanie. Jestem trenerem, odpowiadam za grę reprezentacji, a teraz czeka nas mecz w kwalifikacjach mundialu.

Z poważnym przeciwnikiem – Czarnogórą, zagramy dopiero we wrześniu. To może być bardzo nerwowe wyczekiwanie?
– Nie wiem czy będzie nerwowe. Chcemy do tego czasu mieć sześć punktów więcej, bo poza meczem z San Marino, w czerwcu czeka nas jeszcze trudny wyjazd do Mołdawii. Musimy gonić inne drużyny i nie stać nas na potknięcie. Eliminacje we wtorek wieczorem będą dopiero na półmetku, w tabeli może się wydarzyć jeszcze wiele rzeczy, faworyci będą grać między sobą. Na pewno wrześniowy mecz z Czarnogórą będzie meczem prawdy, bo ta drużyna już w poprzednich eliminacjach pokazała się ze świetnej strony i jej dyspozycja nie jest dla mnie zaskoczeniem.

GAZETA WYBORCZA

Michał Ł»ewłakow: Nie spowoduję migreny trenera Urbana

Zdecydowałeś już ostatecznie, że po sezonie kończysz karierę i zostajesz dyrektorem sportowym Legii?
– Na razie nie chcę podejmować definitywnej decyzji, bo nie wiem, co osiągniemy na koniec. Nie wiem też, czego mógłbym się spodziewać na nowym stanowisku. To nie jest czas i moment na takie rozmowy, na razie jeszcze jestem piłkarzem.

Jesteś w grupie zawodników, którym 30 czerwca kończy się kontrakt. Rozmów o nowym nie ma.
– Nie dostałem jakichkolwiek sygnałów, co z moją dalszą karierą w roli piłkarza. Wiadomo za to, że otrzymałem propozycję innej pracy. Na razie nie myślę o tym, nie chcę się dekoncentrować. Co prawda ostatnio nie miałem zbyt wielu okazji do gry, więc pewnie nie miałoby to wpływu na moją postawę na boisku. Wciąż jednak chcę myślę o meczach jak piłkarz, a nie osoba zajmująca się drużyną z zewnątrz. Pewnie niedługo spotkam się z prezesem, żeby dokładnie porozmawiać, czego ode mnie oczekuje i jakie obowiązki chciałby mi powierzyć.

Jak w ogóle dowiedziałeś się o tym, że prezes chce ci powierzyć nową funkcję? Porozmawiałeś z Bogusławem Leśnodorskim?
– Tak, prezes przedstawił mi propozycję. Spytał, jak widzę swoją przyszłość, i powiedział, że od lipca widzi mnie na nowym stanowisku. Mam 37 lat i w tym wieku nie robi się piłkarskich planów sięgających dalej niż rok. Dostałem możliwość pracy w futbolu, ale w innym charakterze niż piłkarza. Jeśli chodzi o konkrety, to nie jest odpowiedni moment na dogadywanie szczegółów Nie chcę rozmawiać, kiedy walczymy o mistrzostwo i Puchar Polski. Wolę spokojniejszą chwilę.

Cały Wrocław składa się na drużynę Śląska.

W sporze między władzami Wrocławia oraz Zygmuntem Solorzem pewne jest, że biznesmen nie przekaże już na Śląsk ani złotówki oraz uczyni wszystko, aby odzyskać miliony, jakie w klub zainwestował. Inwestycja Wrocławia oraz Zygmunta Solorza w piłkarski Śląsk przyniosła zaskakująco szybkie sukcesy sportowe, ale równocześnie spore straty finansowe. W efekcie mamy sytuację, w której obydwaj współwłaściciele atakują się, oskarżają i zaczynają wyciągać na siebie finansowe „kwity”. I co gorsze – spór z każdym dniem się zaostrza. Wzajemne rozliczenia, roszczenia finansowe współwłaścicieli zaczynają być tak skomplikowane, że przeciętny wrocławianin już dawno pogubił się we wszystkim. Ludzie widzą tylko, że przez ostatni rok miasto wpompowało w Śląsk 30 mln zł publicznych pieniędzy, i zadają sobie pytanie – dlaczego ratusz płaci, a Solorz nie?

Tekst pod tytułem: „San Marino ważne jak Anglia”.

Ważne nie dlatego, że wysokie zwycięstwo pozwoli awansować Polakom na trzecie miejsce w grupie. Biało-czerwoni muszą zbierać punkty, by awans do Euro 2016 nie zależał głównie od szczęścia. Takich drużyn jak San Marino już w Europie nie ma. Liechtenstein właśnie zremisował z Łotwą, w sierpniowym sparingu pokonał Andorę, a w eliminacjach Euro 2012 – Litwę. Luksemburg przeżywa serię meczów bez porażki – zremisował z Armenią i Azerbejdżanem. Zajmująca 204. miejsce w rankingu FIFA Andora rok temu zatrzymała Azerbejdżan w sparingu. San Marino jest w zestawieniu ostatnie, ex aequo z Turks i Caicos oraz Bhutanem. Gola nie strzeliło od czterech lat, ostatni raz nie przegrało dziewięć lat temu. Prowadzący reprezentację od 1998 r. Giampaolo Mazza mówi, że jego głównym celem jest ograniczenie liczby traconych bramek.

SPORT

Piast Gliwice uciekł przed zimą na Węgry.

Jarosław Kołodziejczyk, prezes Piasta przyznaje, że sztab szkoleniowy musiał się trochę natrudzić, by wywalczyć zgodę na wyjazd. – Trenerzy musieli mnie długo namawiać – mówi działacz. Dał się jednak przekonać. Wystarczyło, że wyjrzał przez okno… W sytuacji, kiedy mamy w kraju wręcz arktyczną pogodę, po prostu nie ma gdzie trenować – mówi Kołodziejczyk. – Ł»al mi po prostu nóg naszych zawodników, a skoro mamy passę dobrych wyników, to robimy wszystko, by ją przedłużyć – dodaje. Pewnym rozwiązaniem byłyby treningi na sztucznej murawie. W Gliwicach jednak nie mają z nią miłych wspomnień. To właśnie m.in. przez zajęcia na takiej nawierzchni Piast zmagał się – i zmaga nadal – z wieloma kontuzjami. A wyjazd wcale nie jest taki drogi!

POLSKA THE TIMES

Michniewicz w Podbeskidziu: Nowy trener, stary cel

Czyżby do pięciu razy sztuka? Sezon rozpoczął przecież Robert Kasperczyk, po nim w jednym meczu Górali prowadził jego asystent Andrzej Wyroba. W końcówce jesiennej rundy na ławce trenerskiej zasiadł Marcin Sasal. Nie pozwolono mu jednak dokończyć misji ratowania Podbeskidzia i sięgnięto po Kubickiego. Teraz jego następcą został Michniewicz. Nowy szkoleniowiec ma podpisać półtoraroczny kontrakt. Wcześniej prowadził m. in. Lecha Poznań, Widzew فódź, Jagiellonię Białystok, a ostatnio Polonię Warszawa. Wczoraj Michniewicz jedynie przywitał się ze swoimi zawodnikami przed popołudniowym treningiem na „Górce”. Potem, w towarzystwie prezesa Wojciecha Boreckiego i menedżera Grzegorza Więzika, przyglądał się zajęciom prowadzonym przez Tomasza Świderskiego i Ryszarda Kłuska. – Większość zawodników znam jedynie z transmisji telewizyjnych, ale jest też kilku z którymi miałem okazję pracować – tłumaczył często spoglądając w skład Górali. – Rewolucji w składzie na pewno nie planuję – dodał po chwili.

SUPER EXPRESS

Michał Listkiewicz: Wszystko na opak

Dziś mecz z San Marino. Szkoda, że w kadrze nie ma Jana Furtoka, zdobywcy jedynego gola w meczu z tym rywalem wiele lat temu (inna sprawa, że strzelił ręką). Mam nadzieję, że dłoń Furtoka nie będzie potrzebna, rozgromimy amatorów, a humory kibiców nieco się poprawią. Angel Villar prezesuje hiszpańskiemu futbolowi od ćwierć wieku. W Polsce byłby już wywieziony na taczkach wiele razy. My, Polacy, kochamy zmiany dla samych zmian. Dowodem idiotyczna ustawa o sporcie, która ogranicza pracę prezesa związku sportowego do dwóch kadencji. Dlaczego nie dotyczy to posłów i senatorów? Trzeba odróżniać zmiany potrzebne od pozornych. Siatkarskie i koszykarskie hale pękają w szwach, a na piłkarskich stadionach pustawo. Minęło zauroczenie pięknymi arenami, ludzie oczekują widowiska. Kończą się czasy, gdy zwiezione na stadion dzieci piszczały na widok wyżelowanego piłkarzyka. Zaczynają go porównywać z Messim i Ronaldo, dziadostwa nie kupią.

Dziennik podlicza ile Waldemar Fornalik zarobił do tej pory na kadrze

Waldemar Fornalik (50 l.) zarabia jako selekcjoner około 160 tysięcy złotych miesięcznie. Od momentu przejęcia kadry wzbogacił się już prawie o 1,4 mln złotych. Co zaoferował za tak wielkie pieniądze? Zespół gra coraz gorzej, atmosfera jest kiepska, mamy na koncie tylko 5 punktów. Wniosek jest tylko jeden: ten człowiek nadaje się do zwolnienia. Za niego powinniśmy zatrudnić solidnego cudzoziemca, który spróbuje uratować te eliminacje i powalczy w następnych, o EURO 2016. Choć droga do Brazylii bardzo się nam wydłużyła, to wciąż można ją przejść. Przed nami kilka ważnych spotkań, również z zespołami, z którymi bijemy się o mundial, do wywalczenia jest sporo punktów. Nie ma jednak żadnych przesłanek, że Fornalik się obudzi, poprawi grę i atmosferę. Skoro NIC mu się nie udało przez dziewięć miesięcy, to dlaczego miałoby się nagle zacząć udawać?

PRZEGLĄD SPORTOWY

Radek Majewski o swoim powrocie do reprezentacji.

Jak się śpi po takich meczach jak ten z Ukrainą?
– Bierze się tabletkę nasenną i się śpi. Miałem w Anglii wzloty i upadki, to była nauka, że takie porażki się zdarzają i nie sposób ich racjonalnie wytłumaczyć. Ale jeszcze nigdy nie przegrywałem 0:2 po ośmiu minutach. Zanim straciliśmy pierwszego gola, zdążyłem dotknąć piłkę tylko raz – kiedy sędzia gwizdnął po raz pierwszy. Cóż mogę powiedzieć, jako zespół zagraliśmy po prostu źle w defensywie.

Gdyby udało się utrzymać wynik 1:2 do przerwy, byłoby łatwiej?
– Trudno teraz gdybać. Mieliśmy dobry fragment gry, kiedy strzeliliśmy gola, ale trzecia stracona bramka załamała nas kompletnie. Nie graliśmy tego, co sobie zakładaliśmy, rywal za to podszedł do meczu agresywnie i wygrał. Chcieliśmy, ale nam nie wychodziło. Ja byłem mocno „naładowany”, bo czekałem na taki mecz długo – w końcu dwa lata nie było mnie w reprezentacji. Ale żadnego stresu, tylko pełna koncentracja i pewność siebie. I naprawdę czułem, że pokonamy Ukrainę. Niestety, po tych dwóch ciosach na początku trudno było się już podnieść.

Kiedy dowiedział się pan, że zagra?
– Trener poinformował mnie o tym oficjalnie dwie, trzy godziny przed meczem. Owszem, po ustawieniach na treningu mogłem się tego spodziewać, ale moje doświadczenia z Nottingham Forest są takie, że nawet jeśli na treningu jesteś przewidziany do gry w pierwszej jedenastce, nie należy być tego pewnym w stu procentach, bo coś się może zmienić. W moim przypadku się nie zmieniło, dostałem szansę, ale ze swojej gry oczywiście nie mogę być zadowolony.

„PS” sprzedaje kolejnego zawodnika Lecha. Wczoraj Tonewa, dziś Możdżenia.

VfB Stuttgart oraz Hertha Berlin są zainteresowane rezerwowym Lecha Poznań Mateuszem Możdżeniem. Przedstawiciele obu klubów Bundesligi gościli na trybunach stadionu przy Bułgarskiej jeszcze w rundzie jesiennej. Przyjechali specjalnie po to, żeby obejrzeć 22-letniego pomocnika, który przecierał szlak dla młodych zawodników w pierwszym zespole Lecha. To on jako pierwszy dostał szansę od trenera Jacka Zielińskiego jesienią 2009 roku, teraz najbardziej utalentowani młodzi lechici wchodzą do drużyny ławą. Zainteresowanie wynika z tego, że agencja menedżerska reprezentująca Możdżenia działa głównie na rynku niemieckim, choć siedzibę ma w Amsterdamie. Przedstawiciele Sports Entertainment Group zainteresowali piłkarzem dwa niemieckie kluby. Przypomnijmy, że Hertha Berlin, która szykuje się do powrotu do 1. Bundesligi, szukała już na polskim rynku prawoskrzydłowego. Mocno interesowała się Szymonem Pawłowskim z Zagłębia Lubin. Niewykluczone, że ten gracz po sezonie podpisze kontrakt w Berlinie. Niemcy jednak chcą mieć również alternatywę i dlatego sprawdzają innych kandydatów.

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama