Liga hiszpańska czy liga angielska? Takiej debaty, jaka powstała w ostatnich tygodniach, w europejskim futbolu nie było od dawna. Tych pierwszych reprezentowali „tylko” Barcelona i Real, a drugich – najmocniejsza, jak twierdzi wielu, liga z naprawdę silną i wyrównaną czołówką. Jednak ostatnie kompromitujące wręcz wyniki angielskich klubów na międzynarodowej arenie skłoniły do głębszej refleksji. Jeśli ktoś w tej rywalizacji, wygrywa to minimalnie, na punkty. Podrażnieni Anglicy zaczęli szukają za wszelką cenę pocieszenia…
– Może i Premier League nie jest reprezentowana w najmocniejszej ósemce Ligi Mistrzów, ale nasze gwiazdy po raz kolejny potwierdziły, że mogą błyszczeć poza Anglią – cieszy się „Daily Mail” i dumnie wylicza:
* Eden Hazard trafił z Macedonią i wygrał
* Robin van Persie trafił z Estonią i wygrał
* Gylfi Sigurdsson dwukrotnie trafił ze Słowenią i wygrał
* Edin Dzeko dwukrotnie trafił z Grecją i wygrał
* Olivier Giroud trafił z Gruzją i wygrał
* Javier Hernandez dwukrotnie trafił z Hondurasem i zremisował
Jeśli do tego dorzucimy przejażdżkę – jaką po San Marino urządzili sobie reprezentanci Anglii – to rysuje nam się jasny i klarowny obraz. Obraz, że brytyjski futbol w żadnym wypadku nie jest w dołku! Ł»e kadra mierzyła się tylko z San Marino, a ligowe gwiazdy strzelały co najwyżej z Grecją? Nie, to nie ma znaczenia. Prasa pyta wprost: “Kryzys? Jaki kryzys?!”.
Szczerze powiedziawszy, to nie spodziewaliśmy się, że Anglicy w aż takich miejscach będą poszukiwali pozytywnych wieści. Zupełnie tak, jakby polska prasa – po golach Nakoulmy dla Burkina Faso, Henriqueza dla Panamy i hat-tricku Tonewa w Bułgarii – zakrzyknęła… koniec kryzysu. Faktycznie, jest co świętować.
