Jeśli w dzisiejszej prasie szukacie martyrologii po wczorajszym meczu kadry, to musicie zajrzeć trochę głębiej, bo skupiliśmy się głównie na kwestiach nowych, niezwiązanych z reprezentacją, która… jaka jest, każdy widzi.
FAKT
Tekst z wypowiedziami Piotra Zielińskiego, 19-latka z Udinese.
– Szybko to wszystko poleciało. Dzięki Zagłębiu Lubin i powołaniom do reprezentacji młodzieżowych trafiłem do drużyny Primaviera. Później trener Guidolin zaprosił mnie na treningi pierwszego zespołu, bym został do niego wprowadzany. W grudniu dostałem szansę debiutu w Serie A i to w wieku 18 lat! Chyba wierzą we mnie w Udine. Umiejętności mam i walczę o pierwszy skład. Piszą o mnie młody talent, ale gazet nie czytam. Czasami wpadnie mi coś w oko w internecie – śmieje się reprezentant Polski U-21. Zieliński jest niezwykle pracowitym piłkarzem. Nie dość, że walczy na treningach o pierwszy skład, to jeszcze uczy się języka włoskiego. Po pół roku już biegle posługiwał się nim. – Co ciekawe, włoskiego uczył mnie Grek. Dziś bez problemu porozumiewam się w tym języku. Mogę nawet być tłumaczem polsko-włoskim – mówi z uśmiechem wychowanek Orła Ząbkowice Śl. – We Włoszech zrobiłem spory postęp, nie tylko w języku. Dziś mogę trenować z legendarnym Antonio Di Natale. Na piwie z nim nie byłem, ale wino już nim piłem – zdradza Faktowi.
Krótka rozmówka z Rafałem Wolskim o wyjeździe do Włoch.
Czy żałujesz wyjazdu do Włoch, przecież mógłbyś z Legią walczyć o mistrzostwo Polski i przede wszystkim grać oraz występować w pierwszej reprezentacji?
– Nie żałuję i nie myślę, co by było, gdyby… Tu pracuję na swoją markę i coraz więcej ludzi będzie mnie znało. Mogę się rozwijać, trenować z wielkimi piłkarzami, jak chociażby Luca Toni. We Włoszech inaczej podchodzą do treningów niż w Polsce. Dają więcej z siebie, niż się od nich wymaga.
Ale nie grasz…
– Prędzej czy później zagram we Fiorentinie, bo trener da mi szansę. Muszę być cierpliwy. Trochę siedzi mi w głowie kontuzja i długa rehabilitacja. Staram się jednak o nich zapomnieć.
Czy jest dla Ciebie dyshonorem powołanie do kadry U-21, zamiast do pierwszej reprezentacji?
– W pierwszej reprezentacji chciałbym grać, ale przeciwko Ukrainie czy San Marino raczej bym nie wystąpił. Fajnie być w pierwszym zespole, lecz w moim przypadku to nic mi nie daje. Dobre treningi to ja mam w klubie. A w kadrze U-21 mam możliwość gry w dwóch spotkaniach, w sobotę przeciwko Litwie i we wtorek z Łotwą.
RZECZPOSPOLITA
Pomeczowy tekst pt. „Smutna prawda”.
W eliminacjach mundialu mierzyliśmy się już z trzema rywalami, którzy mieli liczyć się w walce o awans – Czarnogórą, Anglią i Ukrainą. Ani jednego meczu nie wygraliśmy, w piątek pokonała nas najsłabsza z tych drużyn. Marzenia o mistrzostwach świata są być może na wyrost, a droga pokuty, jaką polski futbol musi przejść, dłuższa, niż nam się wydawało. Teraz gramy z San Marino i Mołdawią, w Kiszyniowie wcale nie będzie łatwo wygrać. Zaczęło się też szukanie winnych. Po remisie z Anglią Fornalik był dobry, pomysłowy i odważny. Wczoraj słychać już było, że na kadrę jest jednak za mało odważny i nie ma dobrego kontaktu z zespołem. Zbigniew Boniek jako prezes PZPN przejął go w spadku po ekipie Grzegorza Laty. Niewykluczone, że szuka już następcy Fornalika. Polacy od lat nie wygrali ważnego meczu o punkty. Ostatnio w 2008 roku pokonali Czechów w kwalifikacjach mundialu, później przegrywali lub remisowali – za Beenhakkera, Smudy i Fornalika.
GAZETA WYBORCZA
Dłuższy tekst o Piotrze Świerczewskim.
Z grzeczności na boisku „Świr” nigdy nie słynął. Defensywny pomocnik w latach 90. kojarzył się raczej z brutalnością niż finezją. Świerczewski zawsze walczył o każdy centymetr boiska i jak sam twierdzi, dzięki temu udało mu się tak daleko zajść. – Kiedyś walczyło się dużo twardziej, sam mam jeszcze ślady z okresu, w którym grałem. Szczerze mówiąc nie wiem, czy w dzisiejszych czasach zrobiłbym taką karierę. Bardzo możliwe, że nie, bo często wylatywałbym z boiska, a bardzo ostro, na granicy faulu grałem od zawsze. Trafiłem po prostu w dobry dla siebie czas. Opinię rozrabiaki miał nie tylko na boisku. W lecie 2008 roku głośno było o rzekomym pobiciu policjantów pod pensjonatem Villa Siesta w Mielnie. Świerczewski wraz z Radosławem Majdanem i Jarosławem Chwastkiem mieli użyć siły wobec funkcjonariuszy. Sprawa trafiła do sądu, który najpierw uznał ich za winnych, ale po odwołaniu się od wyroku została umorzona. – Media brukowe zrobiły wielką „aferę w Mielnie”, ale te same gazety nie podały już, jaki był finał – żali się po latach „Świerszcz”. – Później ci ludzie się pochowali i nikt nawet nie napisał słowa „przepraszam”. Ja nawet założyłem sprawę w sądzie, ale w sumie to olałem. Jeszcze zobaczę, może do tego wrócę, jeśli się nie przedawniło. Jestem przekonany, że wygraną miałbym w kieszeni.
Czego dowiedzieliśmy się po meczu z Ukrainą?
Legendarny trener Liverpoolu Bill Shankly mawiał, że w „każdej drużynie musi być ośmiu zawodników do noszenia pianina oraz trzech, którzy potrafią na tym cholerstwie grać”. W piątek w reprezentacji Polski nie było ani jednych, ani drugich. Obrońcy i defensywni pomocnicy, którzy powinni pianino targać, upuścili je dwa razy w pierwszych siedmiu minutach. Z graczy ofensywnych, jednym, który próbował pojedynków jeden na jeden, był Jakub Błaszczykowski. Drugi skrzydłowy Maciej Rybus należał do najsłabszych na boisku, Robert Lewandowski starał się, ale nie strzelił gola w dziewiątym meczu reprezentacji z rzędu. Człowieka, który stanie w środku pola obok Grzegorza Krychowiaka, trener Waldemar Fornalik szukał od październikowego meczu z Anglią, gdy Eugen Polanski dostał drugą żółtą kartkę w eliminacjach, i było wiadomo, że z Ukrainą nie zagra. Postawił na Daniela Łukasika, choć do ostatniej chwili zastanawiał się, czy na występ w tak ważnym meczu nie jest dla 22-letniego pomocnika za wcześnie. Po siedmiu minutach nie miał już pewnie wątpliwości, Łukasik popełnił błąd przy obu golach. Później grał ciut lepiej, ale dobrze, że na początku drugiej połowy usiadł na ławce, bo miał już żółtą kartkę i mógł osłabić zespół.
SPORT
Filip Starzyński o premierowym golu w Ekstraklasie.
Na premierowe trafienie musiał „polować” 20 spotkań. – Zrobiłem coś wyjątkowego, bo wcześniej… zmarnowałem wiele doskonałych okazji. Może jeszcze lepszych od tej, po której zdobyłem bramkę. Miałem dogodne sytuacje już w Pucharze Polski z Zagłębiem Lubin, powinienem też trafić ze Śląskiem Wrocław w lidze – wylicza piłkarz. Jak na pomocnika przystało, Starzyńskiego cieszą nie tylko gole, ale też i asysty. – Bardzo fajnie nam się współpracuje. Szukamy się na boisku, coraz bardziej się wyczuwamy. Lubię podawać do niego i cieszę się, gdy Maciek zamienia moją asystę na bramkę – podkreśla zawodnik „Niebieskich”.
DZIENNIK POLSKI
Michał Szewczyk z Wisły nie czuje się gorszy od Miłosza Przybeckiego.
– Sam się niekiedy pcham do tego ataku – przyznaje. – Zdarza się, że rozgrywamy gierki, w których nie ma z góry narzuconego bazowego ustawienia. Wtedy mogę wejść do ataku i sądzę, że dobrze mi idzie. Ciągnie mnie na bramkę, z grą do tyłu jest już gorzej – śmieje się.
20-latek dopiero niedawno wrócił do normalnych treningów, bo przez miesiąc leczył kontuzję. Nabawił się jej w ostatnim sparingu wiślaków na przedsezonowym zgrupowaniu. – Stało się to w najgorszym momencie – przyznaje. – Teraz jednak jestem już w stu procentach gotowy na walkę o skład. Podczas gdy Szewczyk się leczył, w lidze błyszczeli jego rówieśnicy, a nawet gracze młodsi od niego. Cała Polska dyskutowała o talencie Miłosza Przybeckiego z Polonii Warszawa czy młodych zdolnych z Legii. – Może gdyby nie moja kontuzja, to o mnie już też by było słychać? Kto wie? – zastanawia się wiślak. – Nie czuję się od nikogo gorszy. Będę teraz walczyć o to, by przebić się do „jedenastki”.
SUPER EXPRESS
Danijel Ljuboja przekonuje: Nigdy nie stracę pewności siebie.
Dlaczego pierwsze mecze Legii w tej rundzie były tak nieudane?
– W niektórych przypadkach nie pomagał nam stan muraw. To Legia prowadzi z reguły grę, a w trudnych warunkach nie zawsze się to udaje. Zaczynaliśmy rundę na wyjeździe, Korona dobrze się przygotowała. Nad remisem z Bełchatowem też bym nie rozpaczał, punkt to punkt. A brakowało nam wtedy Miro Radovicia. Potem wygrana na wyjeździe i zwycięstwo u siebie. Czyli sytuacja opanowana. W Legii, gdy nie idzie, brakuje spokoju, zaczyna się mowa o wielkim kryzysie. Niepotrzebnie.
A nie martwiłeś się o formę? Nie straciłeś pewności siebie po kilku meczach bez gola?
– Pewności siebie nie stracę nigdy. Choćbym nie strzelił gola w dziesięciu kolejnych meczach, to nie zwątpię. Bo wiem, że potrafię strzelać bramki. OK, nie jestem ani Cristiano Ronaldo, ani Leo Messim, żeby trafiać w każdym spotkaniu, ale… Mam już 11 goli w tym sezonie, to niezły wynik. Tyle strzeliłem w całych ubiegłych rozgrywkach.
Jeszcze niedawno trwała jednak dyskusja, czy nie posadzić cię na ławce. Tyle że niektórzy mówią, że byś się obraził i atmosfera by się popsuła…
– Gdybym usiadł na ławkę i był zadowolony, to lepiej, żebym w tym momencie zakończył karierę. Ambicja! To jest ważne (te słowa Ljuboja wypowiada po polsku – red.). Chcę strzelić dużo goli, pomóc Legii wygrywać, a nie da się tego zrobić z ławki. Uważam, że i w poprzednim, i w tym sezonie pokazałem tyle, że cały czas zasługuję na miejsce w składzie. Jeśli ktoś myśli inaczej, to znaczy, że nie lubi Legii.
I Dariusz Kubicki o nowej pracy w Rosji.
Dlaczego odszedł pan z klubu?
– Gdybym otrzymał propozycję pracy z Legii, Wisły czy Lecha, nawet bym się nad nią nie pochylił. Liczyło się tylko Podbeskidzie. AleÂ… Rosjanom się nie odmawia. Po pierwszym telefonie, który dostałem przed meczem ze Śląskiem, poprosiłem o czas do namysłu. Tuż po meczu znów sygnał z Sybiru. Naglący. Byłem w tym klubie, wiem, jak wygląda organizacja, zaplecze i postanowiłem powalczyć.
Gdyby Podbeskidzie wygrało ze Śląskiem we Wrocławiu (1:1), zostałby pan?
– Byłem mocno rozczarowany remisem, bo powinniśmy zwyciężyć, ale wynik tego meczu nie miał wpływu na moją decyzję.
Nie boi się pan, że po ucieczce z Podbeskidzia już nie dostanie pan pracy w Ekstraklasie?
– Przede wszystkim znikąd w środku nocy nie uciekłem! Po telefonach z Sybiru spotkałem się z prezesem Wojciechem Boreckim i powiedziałem, jak wygląda sytuacja. Borecki sam był trenerem i zrozumiał, że takiej szansy nie można zaprzepaścić.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Dostaje 40 tysięcy, ale nie gra. Johan Voskamp.
Były napastnik Sparty Rotterdam ma umowę do czerwca 2014 roku. Gdyby Śląsk chciał się z nim rozstać za porozumieniem stron, musiałby mu zapłacić ponad 600 tys. złotych. Nieoficjalnie wiadomo że utrzymanie tego gracza pochłania w granicach 40 tys. zł miesięcznie. Monstrualnie dużo, jak na napastnika, który ostatni raz wpisał się na listę strzelców pierwszej drużyny w… listopadzie 2011 roku. Im dłużej trwa jego impas, tym bardziej na czasie staje się pytanie, jak się go pozbyć. – Johan już od dawna wie, jaka jest jego sytuacja. U trenera Levego grał do tej pory niewiele. Tej zimy także został poinformowany, że znów będzie mu ciężko o miejsce w drużynie. Byliśmy otwarci na propozycje odkupienia go bądź wypożyczenia. Zawodnik zdecydował się jednak podjąć rękawicę. To jego wybór – mówi prezes Śląska Piotr Waśniewski.
Jan Urban o współpracy z Fluminense.
Nawiązanie współpracy z Fluminense to dobry ruch?
– To się okaże. Na razie za dużo na ten temat nie powiem, bo prezes wrócił z Brazylii w piątek, nie mieliśmy okazji porozmawiać, nie znam więc szczegółów i ustaleń. Wiele klubów decyduje się na takie umowy. Pamięta pan jak Legia grała w eliminacjach Ligi Europy w 2009 roku z gruzińskim Olimpi Rustawi? Przed meczem z nami rywale pozyskali pięciu Brazylijczyków z Atletico Paranaense Kurytyba na mocy podobnej umowy. Ci piłkarze mieli się promować. Wiadomo, Rosja blisko, zawsze można zarobić. Dla Fluminense współpraca z nami to nowe kontakty, które ten klub może wykorzystać.
A dla Legii?
– Z mojej perspektywy istotne jest, że będzie można tam oficjalnie pojechać, oglądać wybranych zawodników. To zmniejsza ryzyko pomyłki, choć oczywiście pewności nigdy nie ma. Inny klimat, inna kultura, nawet dobry piłkarz z tamtych rejonów w Polsce może się nie sprawdzić. Mówi się przecież, że Brazylijczycy zaczynają grać, jak się robi ciepło. Coś w tym jest.
Liczy pan, że niedługo dostanie jakiegoś zawodnika z Fluminense?
– Piłkarzy mają tam mnóstwo. Przecież średnio aż 800 rocznie wyjeżdża z Brazylii. To fabryka dobrych zawodników. Trzeba zauważyć, że trend się zmienia. Coraz więcej piłkarzy wraca do tego kraju. Płaci się tam coraz większe pieniądze. Pod względem ekonomicznym kraj zdecydowanie się odbił, jest jeszcze większa koniunktura na sport. Przecież zaraz będą tam mistrzostwa świata w piłce nożnej, potem letnie igrzyska olimpijskie. To napędza gospodarkę, pojawiają się coraz większe pieniądze.
I na koniec jeszcze pomeczowa rozmówka z Marcinem Wasilewskim.
Czego najbardziej zabrakło w meczu z Ukraińcami? Umiejętności? Zaangażowania?
– Najbardziej walki. Nie da się nawet zremisować, jeśli tego brakuje. Wychodzimy na mecz i od razu dostajemy dwa gole. Z niczego. Brakowało nam przede wszystkim zaangażowania i walki. Przegrywaliśmy wszystkie pojedynki, wszystkie długi piłki zbierali Ukraińcy. Przy 0:2 pokazaliśmy, że potrafimy grać w piłkę, stworzyliśmy sobie korzystne sytuacje. Było, widać, że Ukraińcy byli zdeterminowani, bardziej chcieli. To było widać!
Ukraińcy nie grali rewelacyjnie, na papierze to my byliśmy faworytem. A wynik beznadziejny.
– Jeśli dzisiaj było zaangażowanie i walka, jeśli sami nie zaprosilibyśmy ich na nasze pole karne, to byłoby inaczej. Niestety, sami zadbaliśmy o te złe rzeczy. Co więcej mam powiedzieć? Jeśli zagralibyśmy bardziej agresywnie, to oni nie czuliby się tak swobodnie na boisku. Ale to nam się nie udało.