Jak wygrać mecz 2:1 oddając jeden celny strzał – po sobotniej pierwszej lidze

redakcja

Autor:redakcja

23 marca 2013, 20:30 • 4 min czytania

W przerwie między kolejnymi meczami reprezentacji piłkarską ucztę przyszykowało nam niezawodne zaplecze Ekstraklasy. Tym razem kluby zlitowały się nad nami i zaprzestały sobotniego bombardowania pięcioma spotkaniami, zamiast tego otrzymaliśmy tylko dwa, w dodatku nieźle prezentujące się na papierze. Po wczorajszej padlinie reprezentacyjnej weszłoby nam pewnie na miękko nawet przeciąganie liny między Okocimski Brzesko i Kolejarzem Stróże, ale akurat te słabsze mecze przykrył zasłoną milczenia padający obficie w całej Polsce śnieg.
Na placu boju został mecz dwóch zespołów ze środka tabeli, Bogdanki z Arką oraz jednego z głównych kandydatów do Ekstraklasy, Cracovii z będącą na fali Gieksą Katowice. Z jednej strony w trakcie normalnego weekendu, gdy równolegle walczyłyby zespoły z Manchesteru, Londynu, czy Mediolanu, pewnie przygotowalibyśmy sobie wcześniej melisę, albo valium. Biorąc jednak pod uwagę, że i tak nie było co oglądać – postanowiliśmy przyjąć wyzwanie na czysto, po męsku.

Jak wygrać mecz 2:1 oddając jeden celny strzał – po sobotniej pierwszej lidze
Reklama

Już pierwsze ze spotkań pokazało, że mamy do czynienia z wagą ciężką, z chłopakami, którzy na tym poziomie nie znajdują się przez przypadek. W pewnym momencie w jednej akcji, trwającej jakieś dwie minuty, najpierw Zuber padł w polu karnym ślizgając się po murawie (a mógł wyjść jeden na jeden z bramkarzem), potem dwóch graczy tryknęło się jak koziołki na poznańskim rynku, a na końcu jeden z obrońców Bogdanki tak pieprznął w tego biednego Zubera, że składać musiało go trzech lekarzy. Było wysoko, a okazało się, że najlepsze jaja i tak zostały na sam koniec. W całym meczu Arka cisnęła, szalała w polu karnym Bogdanki, wjeżdżała skrzydłami, środkiem, uderzała z dystansu, próbowała klepek, nawet strzałów z przewrotki, gospodarze zaś ograniczali się do kontrataków przeprowadzonych z wykorzystaniem podania na pole karne, gdzie było czterech graczy z Gdyni i ani jednego w czarnej koszulce. Na szczęście Arka była tak napalona na gole, że Jarzębowski strzelił potylicą po długim rogu (świetne, mierzone uderzenie) klasowego swojaczka i utrzymywał się wynik remisowy. I tu dochodzimy do puenty całego tego meczu.

W 87 (osiemdziesiątej siódmej) minucie spotkania pierwszy (i jedyny) celny strzał oddała ekipa gospodarzy. Przypomnijmy, był wynik 1:1, miażdżąca przewaga Arki. No i zbiera się do tego jedynego strzału Tomasz Nowak, gość którego poruszanie się na boisku odbywa się w tempie klasycznych ballad smooth jazzowych. Huknął. Piłka leci, my w międzyczasie sprawdzamy na livescore jak sobie radzą w drugiej lidze szkockiej, piłka dalej leci, szukamy butelek po wczorajszej „bomba per bomba”, piłka w końcu dolatuje wprost w rękawice Szlagi, który… wrzuca ją sobie do bramki. Komentatorzy w szoku, my w szoku, Tomasz Nowak w szoku, Szlaga w szoku. Bogdanka oddając jeden celny strzał na bramkę wygrywa mecz 2:1. Pierwsza liga.

Reklama

Drugi mecz był lepszy, więcej było płynności, udanych zagrań wynikających z umiejętności zawodników, a nie szczęśliwego zrządzenia losu. Przypadkiem padł tylko gol dla Cracovii, zresztą okazało się, że decydujący o wyniku. To co trzeba oddać obu jedenastkom – widać było, że to zespoły z zupełnie innej półki, niż taka Bogdanka, czy inna… Flota Świnoujście, w tym sezonie nie grająca nawet połowy tego, co pokazują katowiczanie i krakowiacy. Inna sprawa, że nawet całkiem niezła jak na tę ligę gra nie porwała nas na tyle, by dzisiaj lecieć do krakowskich sklepów w poszukiwaniu koszulki Stebleckiego czy Straussa. Ot, mecz z górnej połowy tabeli pierwszoligowej, pewnie na poziomie podobnym do dołu Ekstraklasy. W dodatku pomijając fakt znakomitej formy Gieksy (w sześciu ostatnich meczach cztery zwycięstwa i remis), to nadal zespół z drugiej połowy tabeli, który Cracovia powinna zdominować, połknąć, przetrawić i wykończyć, jeszcze przed końcem pierwszej połowy. Gieksa tymczasem spokojnie zasługiwała na remis.

Reasumując, dziś pierwsza liga była całkiem zjadliwa. Jutro czeka nas teoretycznie jeszcze lepszy show, bo zmierzy się dwóch bezpośrednich rywali w wyścigu po Ekstraklasę, którzy w dodatku oprócz gonienia Floty, będą chcieli utrzymać dystans do Cracovii. Zawisza – Miedź, o 14.45 w Orange Sport. Do wyboru macie jeszcze Tranmere Rovers ze Stevenage, więc chyba postawimy na Abbotta i spółkę.

PS: Aha, spuszczamy zasłonę milczenia na kibiców Cracovii, którzy minutę ciszy dla uczczenia pamięci zmarłych w tragicznym wypadku fanów Lechii skwitowali pieśnią obrażającą gdańszczan. Jakiekolwiek porównanie do dowolnego gatunku zwierząt, będzie obelgą dla „braci mniejszych”.

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama