Jak co wtorek: Krzysztof Stanowski

redakcja

Autor:redakcja

05 marca 2013, 00:10 • 8 min czytania

„Rzygam transferem Lewandowskiego” – napisałem na twitterze i chociaż był to najbardziej prostacki z moich dotychczasowych wpisów, to spotkał się też z najżyczliwszym przyjęciem. Okazało się bowiem, że rzygają wszyscy. Ilekroć gdzieś występuje zbitka słów „Lewandowski”, „Bayern”, „Manchester United”, znaczna część użytkowników ma odruch wymiotny. Dziennikarze jednak cały czas uznają za niezwykle ważne, by dostarczać „najświeższych informacji” na temat przyszłości reprezentanta Polski. W komentarzach pod tekstami ludzie wręcz błagają o litość, ale litości nie będzie. Bo jak to ładnie ujął mój znajomy, nie o to chodzi, by Lewandowski zmienił klub, tylko by zmieniał go jak najdłużej.
Sam w tym szale informacyjnym uczestniczyłem przez lata. Dziennikarze sportowi odczuwają coś jakby dreszczyk ekscytacji na myśl, że o jakimś transferze poinformują jako pierwsi. To taka branżowa rywalizacja. A być pierwszym to coraz większy problem, dlatego zamiast zdobywać wiedzę na temat konkretnych ruchów i pisać teksty na podstawie mocnych przesłanek, niektórzy próbują te ruchy po prostu przewidywać. Potem z dumą oświadczają: byliśmy pierwsi! Zazwyczaj jednak nie mają się czym chwalić i siedzą cicho. Lewandowski był już na sto procent w Manchesterze United, Bayernie Monachium, a o krok także od Juventusu, Realu i Manchesteru City.

Jak co wtorek: Krzysztof Stanowski
Reklama

Jak bezsensowny jest ten transferowy wyścig wśród dziennikarzy, zrozumiałem gdy jeszcze pracowałem w wydawnictwie Axel Springer. Na jednym piętrze dwie gazety – Dziennik i Fakt, potem jeszcze doszedł Przegląd Sportowy. Pewnego dnia wraz z Przemkiem Rudzkim zdobyliśmy informację, która wydawała nam się aż niewiarygodna, ale z drugiej strony: uwiarygadniana była przez bardzo poważne źródła. Przemek przyniósł wiadomość, że Tomasz Kuszczak po sezonie zmieni klub na jeden z najlepszych w Anglii, a mnie udało się dowiedzieć, że chodzi konkretnie o Manchester United. Razem donieśliśmy o jednym z bardziej zaskakujących transferów z udziałem polskiego piłkarza, jeszcze na wiele (kilkanaście?) tygodni, zanim transfer został oficjalnie przyklepany. Wiadomość ta, z której byliśmy z pewnością dumni, została jednak błyskawicznie przykryta. Kibice dyskutowali o czym innym. Na pierwszej stronie Fakt podał: „Boruc do Barcelony”. Pierwsza strona w tabloidzie przeznaczona na piłkarski transfer. To w historii tej gazety zdarzyło się pewnie tylko raz, właśnie wtedy.

– Skąd masz tę informację o Borucu i Barcelonie? – zapytaliśmy wtedy autora tekstu.
– Od Grześka Wędzyńskiego.

Reklama

To są te momenty, kiedy ręce opadają ci do samej ziemi.

Było więc tak – o Kuszczaku i Manchesterze United nikt nie mówił, bo z góry uznano, że to musi być bzdura: gdzie Kuszczak i gdzie Manchester? Za to o Borucu pisało i mówiło się cały czas, bo to przecież ten słynny Boruc i ta słynna Barcelona, dwa plus dwa dawało cztery. Pal licho, że nie było w tym krzty prawdy – prawdy od fałszu dziś i tak nie da się odróżnić. Paweł Zarzeczny, który pracował z nami w Dzienniku, przez dwa albo trzy miesiące śmiał się i kpiąco pytał: – No i gdzie ten wasz Kuszczak? Już jedzie na Old Trafford?

A my spokojnie odpowiadaliśmy: – Dzisiaj jeszcze nie jedzie, ale wkrótce podpisze kontrakt.

Nie muszę was chyba przekonywać, że w pewnym momencie te dogadywanki znienacka umilkły, co o dziwo zbiegło się w czasie ze spotkaniem pewnego polskiego bramkarza z sir Aleksem Fergusonem.

Wyścig na newsy jest nierówny, ponieważ news nieprawdziwy często wygrywa z prawdziwym. Autorzy nieprawdziwych niczym nie ryzykują: we wczorajszą gazetę dzisiaj zawija się śledzie. Nie myślmy więc, że jeśli Lewandowski nie przejdzie do Bayernu, to komukolwiek zrobi się głupio i że ktokolwiek przeprosi. Nie, ci sami dziennikarze, którzy na lutową pensję zapracowali pisaniem o „Lewym w Bayernie”, na czerwcową mogą pracować pisaniem o „Lewym w Tottenhamie” i nawet przez myśl im nie przejdzie, że ich sposób na życie jest cokolwiek kiepski. Ostatnio rozmawiałem z dziennikarzem jednej gazety i przekonywał mnie, że „ludzie chcą to czytać”. Mówił nawet, że „pod spekulacjami transferowymi jest w internecie najwięcej komentarzy”. Odparłem, że znam łatwy sposób, by komentarzy było jeszcze więcej: wystarczy napisać, że do Legii przejdzie mama Madzi.

Całe dziennikarstwo obecnie tak naprawdę nie ma zbyt wielkiego sensu. Gdyby się zastanowić, co było najgłośniejszym tematem w 2013 roku, to chyba należałoby uznać, że powołanie Anny Grodzkiej na wicemarszałka sejmu. Poświęcono jej okładki wszystkich opiniotwórczych tygodników, pierwsze strony gazet codziennych, czołówki w telewizyjnych serwisach. Wałkowano ten temat na sto różnych sposobów. Ale ona – zaraz, zaraz – wcale wicemarszałkiem nie została. Tak naprawdę mieliśmy więc do czynienia tylko i wyłącznie z faktem medialnym, który został medialnie skonsumowany (kasa się zgadza). Nie twierdzę, że to wydarzenie było nieistotne, ale przecież gdyby całą maszynerię uruchomić dopiero po ewentualnym powołaniu jej – gdyby dopiero wtedy o Grodzkiej pisać i gdyby dopiero wtedy zapraszać ją do telewizji – miałoby to sto razy większy sens.

Ale – wiadomo – każdy chce być pierwszy. Dlatego trzeba dziennikarsko rozrobić coś, co w sferze faktów nawet nie zaistniało.

Polityka czy piłka nożna – są więc podobieństwa. Najwięcej pisze się przed, a nie po – mimo że logika nakazywałaby sytuację odwrotną. Weźmy takiego Rafała Wolskiego – przez miesiąc czytałem o nim i o Fiorentinie. Kiedy jednak już naprawdę chłopak został piłkarzem tego klubu, nie wiem nic. Nie wiem, dlaczego nie zagrał ani minuty, nie wiem, jak został tam przyjęty, nie wiem, z kim przegrywa rywalizację i jakie ma rzeczywiste perspektywy. Rafał Wolski był medialnie atrakcyjny tylko do momentu, w którym miał przejść do Fiorentiny. Kiedy już przeszedł – na atrakcyjności stracił. Więcej widziałem o Wolskim w Fiorentinie wtedy, gdy go wcale tam nie było, niż teraz, kiedy już tam jest. Czy to nie paradoks? Z Lewandowskim będzie tak samo: idę o zakład, że najwięcej tekstów zostanie wyprodukowanych przed transferem niż po nim. Gdyby jednak się nad tym zastanowić – zdecydowanie bardziej pożyteczne są artykuły „po”, a nie „przed”, ponieważ dotyczą faktów, a nie spekulacji.

Dziennikarze myślą, że „to się sprzedaje” i jakoś im do głowy nie przychodzi, że niekoniecznie. Nabijać licznik komentarzy w internecie można dzisiaj byle czym, jest to wręcz norma, że najgłupsze informacje są najbardziej klikalne. Czym innym jest zresztą informacja darmowa i informacja, którą można sprzedać – tej różnicy niektórzy nie wychwytują. Ze sprzedażą informacji dziennikarzom idzie fatalnie – Przegląd Sportowy systematycznie zjeżdża w dół i w 2012 roku zjechał do średniej sprzedaży na poziomie 42 tysięcy egzemplarzy, natomiast Piłka Nożna sprzedaje się gorzej niż Tygodnik Ostrołęcki, Tygodnik Zamojski czy Tygodnik Siedlecki (PN ma sprzedaż na poziomie 16 tysięcy egzemplarzy – średnio wychodzi tysiąc na województwo). Oczywiście, łatwo powiedzieć, że papier przegrywa rywalizację z internetem, jest w tym bardzo dużo prawdy, ale jest to też uproszczenie, skoro program TV można sobie sprawdzić online, a tymczasem Tele Tydzień sprzedaje MILION EGZEMPLARZY. Może jednak warto zastanowić się nad odpowiednim doborem tematów. W polskim internecie piłkarskim najpopularniejsze są dwie strony: 90minut.pl i weszlo.com. Ł»adna z nich nie podaje spekulacji transferowych, a jeśli już – to bardzo rzadko (no i nigdy od czapy).

Jak napisałem na wstępie – rzygam transferem Lewandowskiego i nie czuję się w rzyganiu osamotniony. To raczej zbiorowe puszczanie bełtów. Gdyby wszyscy mi podobni stanęli w Krakowie nad Wisłą i się do niej wyrzygali, to Sandomierz właśnie topiłby się w wymiocinach, a Hanna Gronkiewicz-Waltz osobiście budowałaby przeciwrzygowe wały w okolicach Czerniakowa. Chciałbym niczego nie słyszeć na temat „transferu”, aż do momentu, w którym pojawi się oficjalna informacja: Lewandowski podpisał kontrakt z klubem X. Dobra, niech huczy tydzień wcześniej, albo i dwa. Jednak kiedy huczy w lutym, że w czerwcu coś się może wydarzyć, to już mam tego po dziurki w nosie. Bayern daje 28 milionów, Bayern nie daje jednak nic, Bayern potwierdza, że chce, prezes Bayernu dementuje i mówi, że nic mu nie wiadomo… Oszaleć można. Ani to mądre, ani to ciekawe, zwyczajnie irytujące. No i oparte na… niewiedzy, tak sądzę. Krecią robotę dziennikarze (do spółki z menedżerem Kucharskim) robią samemu „Lewemu”, bo chłopak się zwyczajnie przejada i ludzie nienawidząc informacyjnego ścieku, „niechcący” tracą sympatię dla samego bohatera zamieszania. Tak to działa.

Gdzieś przeczytałem, że trafność medialnych przewidywań w przypadku wyborów papieża wynosi około 4 procent. U dziennikarzy piłkarskich jest trochę wyższa – no ale mają okazji do wykazania się znacznie więcej, bo piłkarze zmieniają miejsce pracy trochę częściej niż Joseph Ratzinger czy też jego poprzednicy. Mimo wszystko, jeśli gazeta nie przekracza progu 50-procentowej sprawdzalności informacji transferowych (dla obecnych na rynku jest to na dziś nieosiągalne – a przecież tak naprawdę powinniśmy wymagać 100 procent), to w ogóle powinna dać sobie spokój z pisaniem o transferach, ponieważ w większości przypadków okłamuje czytelników – celowo bądź nie. Nie wiem, czy na dłuższą metę właśnie tego czytelnicy oczekują i czy za to chcą płacić. Nos mi podpowiada, że niekoniecznie. Jeśli w dziewięciu przypadkach na dziesięć okazuje się, że przeczytałem bzdurę – to dlaczego mam za to płacić? Jeśli Lewandowski nie przejdzie do Bayernu – tak jak latem o dziwo nie przeszedł do Manchesteru United, co przecież miało być już pewne – to jaki w ogóle sens ma takie dziennikarstwo? Ł»adnego. Fabryka tekstów zbytecznych.

Napiszcie o Lewandowskim, kiedy już zmieni klub. Napiszcie, dlaczego zmienił, na jakiej pozycji będzie grał, z kim rywalizował, czego oczekuje od niego trener, jak zawodnik wpasowuje się do zespołu, obserwujcie jego treningi w nowym otoczeniu. To wszystko będą teksty chociaż trochę pożyteczne. Ja to chętnie przeczytam, o ile wcześniej z waszego powodu nie zarzygam się na śmierć.

Najnowsze

Anglia

Morgan Rogers, czyli specjalista od pięknych goli

Braian Wilma
0
Morgan Rogers, czyli specjalista od pięknych goli
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama