W Polsce jest ledwie kojarzony. Najczęściej z suchych informacji statystycznych. W wieku sześciu lat wyjechał na stałe do Holandii. W sierpniu minionego roku, jako 19-latek, zadebiutował w seniorskiej piłce na zapleczu Eredivisie, a od późnej jesieni gra już w pierwszym składzie De Graafschaap. Po piętnastu meczach ma na koncie pięć goli i cztery asysty. Piotr Parzyszek dla Weszło o początkach swojej przygody z holenderską piłką.
Przed sezonem mówiłeś, że działacze póki co nie liczą na ciebie w kontekście pierwszego składu, że chcą wprowadzać cię bez pośpiechu. Wygląda na to, że poszło szybciej niż myślałeś.
– Początek rundy nie był zbyt dobry dla drużyny, a ja wyglądałem dobrze na treningach, więc trener uznał, że trzeba dać mi szansę. Pierwszy mecz był jeszcze taki sobie, ale w siedmiu następnych nie przegraliśmy ani razu. Łącznie strzeliłem już pięć goli i dałem cztery asysty. Złapałem swoją szansę i faktycznie znalazłem się w jedenastce szybciej niż myślałem. Większość drużyn w drugiej lidze holenderskiej gra w systemie 1-4-3-3, ja jestem środkowym napastnikiem i ostatnio regularnie wychodzę w pierwszym składzie.
Kilka miesięcy temu podpisałeś nowy, długi kontrakt.
– Poprzedni miałem do 2013 roku, a ostatnio przedłużyłem go jeszcze o trzy lata. Nie było się nad czym wiele zastanawiać, bo mam tu wszystko, czego potrzebuję, żeby iść do przodu. Klub jest blisko domu, w którym mieszkam z mamą i jej holenderskim partnerem – takim moim nieprawdziwym tatą. Mam tu znajomych, ludzie mnie już znają. W klubie też wiedzą, co potrafię.
De Graafschap ma ambicje, żeby już teraz wrócić do Eredivisie?
– Oczywiście, nawet w tym roku może nam się udać. Pod koniec sezonu będą baraże, do których wchodzą cztery kluby. Na pewno się załapiemy. Mamy piąte miejsce, jesteśmy osiem punktów za numerem jeden, więc wszystko może się zdarzyć.
Siłą rzeczy, musisz myśleć o tym, by w końcu trafić do trochę silniejszego klubu. Mieliśmy już Polaków, którzy próbowali bez efektu. Czemu tobie ma się udać?
– Robię swoje. Daję z siebie wszystko, nie marudzę. Myślę, że z takim podejściem kiedyś do czegoś dojdę. Czuję też, że kibice w De Graafschap mnie polubili. Już kilka razy, kiedy graliśmy u siebie i schodziłem przed końcem meczu, wszyscy wstawali i bili brawo. Także na razie nie jest źle, jakoś się rozwijam.
Michał Janota twierdzi, że poziom niektórych klubów drugiej ligi to półamatorka.
– Może trzech czy czterech najsłabszych drużyn. Nieraz czytam, nawet w Polsce, jaka ta druga liga holenderska słaba. Wszyscy tak o niej myślą, ale jej mam swoje, inne zdanie. Uważam, że to idealny poziom dla młodego chłopaka, który dopiero zaczyna karierę. Wiadomo, ze w Holandii stawia się na ładną piłkę, rozgrywanie akcji, ale w drugiej lidze jest czasem tyle walki, że młody piłkarz po prostu staje się w niej mężczyzną.
Jakiś czas temu pojechałeś na mecz polskiej młodzieżówki i stwierdziłeś, że się w ogóle nie odnajdujesz. Ł»e gra innym systemem niż ten, do którego przywykłeś.
– Bo tak było. Graliśmy bardzo defensywnym 1-4-5-1. Tylko biegałem za piłką, bo do przodu szły same długie podania. Nie byłem zawodnikiem, który wtedy mógł się w tym odnaleźć. Wolę grę piłką, krótkimi podaniami. Lubię to, bo w takim systemie w Holandii dorastałem. Dopiero teraz – w moim pierwszym sezonie w seniorach – uczę się innego stylu.
Kiedyś powiedziałeś: „jestem typowym snajperem. Jak mi dobrze dośrodkujesz, to w dziewięciu przypadkach na dziesięć strzelam gola”. Jest pewność siebie.
– Zawsze miałem łatwość strzelania goli. Choć wiadomo, że to była tylko juniorska piłka. W De Graafschap dopiero zaczynam się odnajdywać. Kiedy wchodziłem do pierwszej drużyny, praktycznie nie znałem nikogo, ale teraz inni zawodnicy już wiedzą jak poruszam się w szesnastce i gdzie mogą podać, żebym zawsze był w tym miejscu. Dlatego ostatnie mecze idą dobrze.
Jak wygląda obecnie twoja styczność z Polską?
– Wyjechałem do Holandii jako sześciolatek. Tu spędziłem całe swoje szkolne czasy. Siłą rzeczy dobrze mówię po niderlandzku, ale w domu z mamą rozmawiamy po polsku. Wracamy do kraju, kiedy tylko mamy czas. Spędzamy z rodziną każde święta. Prawdopodobnie tak będzie już zawsze – Polska to mój kraj numer jeden.
Jak tłumaczysz to, że nagle przepadłeś w kadrze młodzieżowej?
– Trudno mi powiedzieć. Ponad rok temu grałem jeszcze w U-19 ze Szwecją i Norwegią. Byłem powoływany na sześć meczów z rzędu. Potem zaczęły się mecze o punkty i nagle kontakt się urwał. Sam trochę się odciąłem, skupiłem na karierze w klubie. Może trenerzy w Polsce mnie nie znają, może sądzą, że nie będę potrafił grać w reprezentacji w jej systemie. Nie wiem. Jeszcze jako 16-17-latek bardziej się tym przejmowałem. Teraz po prostu, jak dostanę powołanie, to chętnie pojadę. Wiem, że jestem lepszym graczem niż byłem półtora roku temu.
Jak twoim zdaniem De Graafschap poradziłoby sobie w polskiej ekstraklasie?
– Jestem przekonany, że gralibyśmy o pierwszą ósemkę. Nasza drużyna zawsze była znana z tego, że na jej terenie gra się trudno. Kiedy De Graafschap było w najwyższej lidze, takie kluby jak Feyenoord, Ajax czy PSV przyjeżdżały do nas niechętnie, bo wiedziały, że trudno tu o punkty.
Wszedłeś jako 19-latek do pierwszego składu, strzeliłeś kilka goli. Zrobił się w związku z tym jakikolwiek ruch wokół ciebie? Pojawiły może jakieś wstępne zapytania z innych klubów?
– Nic na ten temat nie słyszałem, ale okienko transferowe jest zamknięte i nie ma sensu teraz o tym myśleć. Nie martwię się. Wiem, że kluby Eredivisie dokładnie śledzą nasze rozgrywki i tak naprawdę największe talenty w Holandii pochodzą właśnie z drugiej ligi. Na pewno jest tu wielu zawodników, którzy za parę lat będą grać zdecydowanie wyżej albo nawet za granicą.
Wiem, że kiedy byłeś trochę młodszy, sam próbowałeś sił w innych krajach.
– Był temat wyjazdu do Niemiec albo Anglii. Blackburn Rovers zaprosiło mnie na testy, ale klub nie chciał mnie w tym momencie puścić. Później pojechałem do Aston Villi, zagrałem w sparingu z drużyną młodzieżową Derby County. Zdobyłem nawet bramkę. Byłem oglądany też w Holandii, ale w końcu temat upadł. De Graafschap chciało za mnie konkretne pieniądze, a Anglicy oferowali o 50-60 tysięcy euro niższą kwotę. W końcu sam powiedziałem – koniec. Nie chce mieć nic wspólnego z klubami z zagranicy. Wolę się spokojnie rozwijać tu, gdzie jestem. Zostaję, podpisuję kontrakt.
Gdy nagle trafiłeś do seniorów, poczułeś duży przeskok?
– Bardzo duży. W pierwszym meczu, po piętnastu minutach myślałem, że zaraz zaczną mnie łapać skurcze. Wszystko wydawało się takie szybkie, gra była twarda. Zupełnie inna niż w juniorach. Ogólnie, klub miał pecha, bo spadł z Eredivisie, a ja trochę fuksa, bo przez to szybciej dostałem szansę.
Ponoć był taki okres, kiedy chciałeś definitywnie kończyć z piłką, zanim na dobre zacząłeś.
– Dawno temu, kiedy trafiłem do Vitesse Arhnem. Myślałem, że mam przed sobą super okres, a tu się okazało, że przez rok nie zagrałem w żadnym meczu. W piłce najważniejsze jest czuć radość, a ja wtedy tego nie miałem. Chciałem dać sobie spokój, ale przekonał mnie trener pewnego amatorskiego klubu, w którym spędziłem później dwa lata. Stamtąd trafiłem do De Graafschap.
Masz pięć goli, cztery asysty. Postawiłeś sobie jakiś konkretny cel na bieżący sezon?
– Na początku pomyślałem, że jeśli zagram jakieś 12 meczów i strzelę w nich 5 goli, to będzie super. Wyszło na to, że zrealizowałem to już w połowie sezonu, ale nie stawiam sobie żadnego kolejnego celu. Mam spokojną głowę i myślę, że będę zdobywał kolejne bramki.