Alex McLeish z dużym zacięciem bije kolejne rekordy żenady – Birmingham oszukał, Aston Villi omal nie doprowadził do sportowej ruiny, a z Nottingham Forest właśnie odszedł po 41 dniach pracy. Szkot do dziś nie nauczył się tak zamykać drzwi na pożegnanie, żeby cały świat nie słyszał huku.
Jesteśmy w stanie przyznać, że piłkarzem był wartościowym – pewnie większość z was nie wie, ale rudzielec z Glasgow stanowił kiedyś podporę Aberdeen, z którym sir Alex Ferguson wygrywał Puchar Zdobywców Pucharów (po finale z Realem Madryt), i którego już później próbował ulokować na Old Trafford. Ale jeśli chodzi o „trenerkę”, to naprawdę trzeba postępującej ślepoty, aby w jego ocenie używać półśrodków. Jedyne ustępstwo, na jakie możemy pójść, to stwierdzenie, iż w każdym klubie odcisnął swoje piętno – wszystkie grały brzydko, siermiężnie, do tyłu lub do boku. Czuć było jego rękę. Wielu trenerów, nawet dokładając wszelkich starań, nie potrafiłoby aż tak bardzo obrzydzić futbolu kibicom.
McLeish dwa razy spuścił Birmingham z Premier League, a kiedy klub mimo relegacji ku zaskoczeniu wszystkich nie planował gruntownych porządków na ławce, ten o swojej dymisji poinformował… drogą mailową. Wdzięczny i poruszony postawą szefów był tak długo, aż nie pojawiła się oferta z Aston Villi. Kibice dwóch klubów z Birmingham znaleźli wtedy nowe pole do rywalizacji – ci po niebieskiej stronie twierdzili, że Szkota nienawidzą dozgonnie, reszta miasta tkwiła w głębokim przekonaniu, że przy ich niechęci jest to wręcz równoznaczne z sympatią.
Pojawienie się na Szkota Villa Park do dziś owiane jest pewną aurą tajemnicy. Trudno odgadnąć, jak klub po nieudanych rozmowach z proponującym radosny futbol Roberto Martinezem mógł przenieść swoje zainteresowanie akurat na faceta, którego zespół w dwóch wcześniejszych sezonach strzelał średnio… mniej niż gola na spotkanie. Co prawda sam zainteresowany przekonywał, że w Birmingham mierzył siły na zamiary, ale kiedy dostał nowy – z pozoru lepszy – rower, to pedałował w ten sam sposób. Aston Villa w ubiegłym sezonie w 38 meczach zdobyła…. 37 bramek.
Po szybkiej dymisji długo nie musiał czekać na kolejną szansę. Wskoczył do pierwszego pociągu, jaki nadjechał – Nottingham Forest wydawał się idealnym klubem na przerwanie złej passy. Pociąg okazał się jednak mało stabilny, cel podróży zmienił się już podczas jazdy, a do tego wkrótce zrobiło się w nim wyjątkowo ciasno. Ktoś musiał zwolnić miejsce. McLeish zdołał przepracować tam raptem 41 dni, wygrać jeden mecz, a na koniec jeszcze przedstawić siebie w roli ofiary kaprysów właścicieli.
41 dni… To ogromna rysa na życiorysie, widoczna jak blizna na środku czoła. Można wyczyniać cuda, stawać na rzęsach, ale ot tak się jej nie zamaże. Z drugiej strony, nie takie szychy jak McLeish wylatywały z pracy w trybie nadzwyczaj przyspieszonym. Brian Clough odszedł z Leeds po 44 dniach. Po jakimś czasie dzień, w którym jego umowa została rozwiązana, nazwał najgorszym w historii klubu…
Nam od razu przypomina się historia z ojcem Liama Roseniora (niedoszły następca Gary’ego Nevilla w reprezentacji Anglii, jakby ktoś pytał), który jako menadżer Torquay United nie zdążył nawet wypić herbaty. Pan Leroy przychodził do nowego zespołu akurat w momencie sporych roszad na szczeblu właścicielskim – jedna góra go chciała, druga rozpoczęła działalność od skrócenia jego umowy do minimum. Wytrzymał… 10 minut.
Jeśli jesteśmy przy Nottingham, to grzechem byłoby nie wspomnieć o pewnej sprawie. Stosunkowo niedawno przeprowadzaliśmy wywiad z Radkiem Majewskim dla orange.pl i chcieliśmy go podpytać o tych właścicieli, z którymi nie po drodze było ostatniemu menadżerowi Forest. Radek jednak za wiele nie wiedział, my też nie błysnęliśmy…
Dokończ zdanie: nowy prezes Nottingham Forest nazywa się…
…nawet nie wiem (śmiech)! Al-Hasawi jakoś, ale jak on tam ma na początku? Nie chcę strzelać. Na pewno pochodzi z Kataru.
Z Kataru czy z Egiptu?
Z Kataru raczej…
Chyba jednak z Egiptu.
A nie, przepraszam. Z Kuwejtu!
ANGLIAKOPIE.PL