Są takie dni, gdy człowiek nie wie, co robi. Jakaś zasłona, mgła opada na mózg i coś nas pcha ku zgubie. Potem jest kac – zwykły, moralny, poczucie winy, obrzydliwość. I coś takiego właśnie, napad jakiś, atak skłonił mnie do obejrzenia jednego z dzieł współczesnej rodzimej kinematografii. „Stara Baśń”, bo to ona była, rzeczywiście sprawiała wrażenie dawno nakręconej. Coś jak „Wiedźmin” ale bez gumowego smoka. A szkoda. Swoją droga ciekawe jest to, że ten sam „Wiedźmin” robiony przez firmę prywatną, bez wsparcia państwowego, jako gra jest światową rewelacją i maszynką do robienia pieniędzy.
Oglądałem ten film i miałem uczucie czegoś znajomego. Deju vu bez mała. W końcu do mnie dotarło. Treść i forma jest przecież łudząco podobna do widowisk, jakie serwuje nam Ekstraklasa. Zacząłem analizować i znalazłem więcej podobieństw. I polskie filmy, i polską ligę w dużej mierze sponsoruje państwo. Aktorzy w filmie i ci na boisku mają w dupie i w wielkim poważaniu widzów. Dla ich portfeli nie jest ważne, ilu z nich przyjdzie ich oglądać. Nie ma żadnego przełożenia frekwencja na ich zarobki. Czy się stoi czy się leży… Jednocześnie są oni aktorami i piłkarzami tylko w naszym kraju. Gdzie indziej już się na nich poznali i nikt ich nie chce. Brak umiejętności i chęci. Amatorka od producentów, prezesów aż po stażystów. Cały czas te same zgrane pyski. Pojawia się, ktoś młody, dwa razy beknie na scenie, piłkę kopnie prosto i już gwiazda. Polski Instytut Filmowy zamiast Komitetu Kinematografii. Ekstraklasa zamiast ligi. Zmiany na gorsze. Niesamowite.
***
Piłkarz Marcin Robak po próbie podbicia tureckiej prowincji chce wrócić do polskiej ligi. I muszę przyznać, że nawet mi się podoba szczerość tego chłopaka. Nie opowiada na prawo i lewo, że było wiele ofert z Bundesligi, Chin, Kazachstanu i tym podobnych tylko stwierdza, że chce grać w Polsce. Krótko i konkretnie. Zdał sobie sprawę, że piłkarzem może być tylko nad Wisłą. Gdzie indziej jest tylko chłopcem do podawania piłek. Bardzo uczciwe postawienie sprawy.
Kiedyś bodajże Jarosław Bieniuk skarżył się na to, że w Turcji można być „Panem Piłkarzem” a w Polsce nie. Otóż myślę, że jeśli ktoś jest Panem Piłkarzem, to gra dłużej w lidze tureckiej lub przechodzi do ligi silniejszej niż piłkarz Bieniuk. Jaka gra, taki szacunek. O byciu lub nie byciu „Panem Piłkarzem” decyduje chyba jednak nie kraj, a umiejętności. Wystarczy spytać piłkarzy starszego pokolenia z jakim szacunkiem i uwielbieniem byli traktowani. Tacy Oślizło, Brychczy, Boniek czy inni są Panami Piłkarzami. I zawsze będą.
***
Pani Ministra Mucha Joanna, która ponoć jest ładna, choć ja jej z tej ładnej strony jeszcze nie widziałem, postanowiła podejść z wielkim entuzjazmem do niektórych dyscyplin sportowych i rozdzielić wielkopańskim gestem wśród nich trochę nie swojej, a publicznej kasy. Takie miała widzimisię. Rozdzieliłaby pewnie więcej, ale zrobienie cudnej fryzury przez któregoś z zatrudnionych przez siebie fryzjerów – dyrektorów sporo kosztuje i nie na wszystko i nie wszystkim starcza. Life is brutal. Ale nie czepiajmy się Ministry, bo to przecież nie jej wina, że stoi na czele urągającego zdrowemu rozsądkowi i przyzwoitości biurokratycznego nowotworu. Ale już jej winą jest, że bajdurzy coś o strategicznych dyscyplinach sportu. Strategicznych. Czy ktoś Panią Ministrę badał? Nie wiem, czy Irlandia posiada ministerstwo sportu, nie wiem, ile mają medali na olimpiadach, ale wiem, że setki tysięcy młodych Polaków musiało tam wyjechać na stałe za pracą i chlebem, bo u nas zamiast wziąć się za robotę pieprzy się głupoty o strategicznych dziedzinach sportu. Sto siedemdziesiąt milionów (170.000.000) PUBLICZNYCH PLN Pani Ministra wyda na jakieś pierdoły w kraju bez kolei i dróg. To są strategiczne rzeczy. Infrastruktura, demografia, służba zdrowia! Ile Pani Mucha zmarnotrawi kasy publicznej na swoją pensje, delegacje, urzędników… Istnienie Ministerstwa Sportu, podobnie zresztą jak takiego Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, jest dla mnie obrazą, bandyctwem i okradaniem Polaków.
Wobec tego, że jednak jestem jakimś dziwnym wyjątkiem i reszcie to pasuje, to ja osobiście żądam powołania Ministerstwa Dziwnych Kroków. I wciągnięcia na listę dyscyplin strategicznych gry w kapsle, fikołków na trzepaku oraz salonowca zwanego gdzieniegdzie dupniakiem. Vox populi, vox dei.
***
I wyszło szydło z worka. Przednia historia. Znalazł się bowiem prawdziwy architekt transferu Arkadiusza Milika do Bayeru. Zawodnik chciał odejść, ale przeciwny był Adam Nawałka. Dzięki stuprocentowemu poparciu Pani Prezydent Zabrza, słowo trenera jest w Zabrzu świętsze od słów papieża, więc sprawa wydawała się przegrana. I tutaj wkracza nasz cichy bohater, Skarbnik Miasta Zabrze, który miał rzec „Pani Prezydent, ja naprawdę już w tym roku kolejnych 10 baniek dla Górnika z budżetu miasta nie wycisnę”. Przymus ekonomiczny ale summa summarum dzięki transferowi Milika 10.000.000 PLN więcej zostało w kieszeniach mieszkańców Zabrza. Niech podziękują Skarbnikowi.
***
Pozostając w Zabrzu, w Górniku, żyjącym jak prawie wszystkie klubu w Polsce z pieniędzy podatników, postanowiono je spożytkować sprytnie kontraktując Grzegorza Bonina, Tomasza Zahorskiego oraz jakiegoś gościa pogonionego, nomen omen, z Pogoni. Dano im podobnież kontrakty motywacyjne, podając do prasy zaniżone kwoty 8000 PLN netto podstawy i duże premie. Niech jednak będzie 8000 netto. To jakieś 14.000 brutto miesięcznie. Czyli mamy, nieperspektywicznych, bez jakości, trzech gości do postawienia na nogi za 42.000 brutto miesięcznie. Na rok to będzie jakieś 500.000 PLN czyli 120.000 euro. Samej podstawy! Hmmm, za taką kasę to o ile się nie mylę, można, w dzisiejszej sytuacji rynkowej, mieć jednego bardzo przyzwoitego grajka albo kilkunastu najzdolniejszych w swoim roczniku młodzieżowców. Jednego Milę albo 10 potencjalnych rzeczywistych następców Milika. Co kto woli.
***
Uzasadnieniem dla ściągnięcia Bonina, Zahorskiego oraz Mosnikova ma być ich cena. Są oni ponoć tani. Mam więc taką propozycję, żeby ściągnąć chłopaków z B klasy, bo oni będą jeszcze tańsi. W ostateczności, w ramach samo poświęcenia się, ja też mogę podpisać kontrakt na pół roku za 100 PLN miesięcznie podstawy. Z dużymi premiami rzecz jasna. Tanio wyjdzie, jeśli tylko o to chodzi.
***
Z tym kontraktem motywacyjnym Tomasza Zahorskiego to mam pewien problem. Otóż taki wieloletni kontrakt, bardzo intratny zresztą, bowiem podpisał były napastnik MSV swego czasu w Górniku. Trzydzieści procent kwot kontraktowych zawodnik miał zamrożone pod warunkiem wystąpienia w określonej ilości spotkań w sezonie. Bez względu na ilość minut w meczu. A że kwoty kontraktowe były wielkie, to i te trzydzieści procent robiło wrażenie. I nie wiem. jak to się działo, ale każdy trener jakoś tak wpuszczał piłkarza na boisko, że rzutem na taśmę zawsze udawało mu się te minimum wyrobić. Wpuszczanie go w 90 minucie budziło nie tylko zdziwienie. Nikt nikogo nigdy za rękę nie złapał, ale u co bardziej wrażliwych niesmak pozostał.
Niektórzy są dziwnie przeczuleni.
ŁUKASZ MAZUR