Jak co wtorek: Krzysztof Stanowski

redakcja

Autor:redakcja

05 lutego 2013, 00:01 • 8 min czytania

Wielkim echem odbił się raport Europolu o ustawianych meczach. Dowodzi on tylko jednego: dzisiaj zwykłych ludzi jest łatwiej zaskoczyć newsem niż drogowców śniegiem. Są więc permanentnie zaskoczeni, że polityk w czasie kampanii wyborczej kłamał, są zaskoczeni, modelki się puszczają za pieniądze, są zaskoczeni, że piosenkarki śpiewają z playbacku, no i są zaskoczeni, że piłkarze ustawiają mecze. Ustawiali, ustawiają i będą ustawiać, robią to od lat kilkudziesięciu i na pewno nie przestaną z powodu śmiesznego raportu Europolu.
Raport śmieszny, bo skoro jego autorzy wyliczyli, że skręcono około 380 meczów i że na łapówki wydano 2 miliony euro, to jakoś mi się to słabo kalkuluje – żeby być pewnym wyniku, to trzeba pewnie wprowadzić minimum cztery osoby do interesu. Jeden przekupiony piłkarz nigdy nie stanowi stuprocentowej pewności. No to te dwie bańki na 380 meczów, a przy każdym meczu jakieś cztery osoby – to wychodzi nieco ponad tysiąc euro na łebka. Troszkę żenująca stawka, ale kto wie: może kryzys zajrzał nawet w rejony zawładnięte przez korupcję i Azjaci nie płacą już tyle, co kiedyś. Nawet przekupstwo nam spsiało.

Jak co wtorek: Krzysztof Stanowski
Reklama

Tych czterech zawodników, to naprawdę minimum. Słyszałem taką historię, że w polskiej lidze jeden zespół przekupił właśnie czterech przeciwników, czyli mecz odbywał się według zasad 15 na 7. Intencje zawodników były niecodzienne: od tygodni szło im słabo, ale czuli, że nie jest to wina trenera i że przydałoby się faceta uratować, bo jest całkiem w porządku. Kupili mu mecz w prezencie, jako koło ratunkowe. W rzeczywistości trener musiał być całkiem do dupy, bo ta nieszczęsna siódemka przeważała, aż piętnaście minut przed końcem szkoleniowiec – nie zdając sobie sprawy, że mecz jest kupiony – zaczął dokonywać panicznych zmian, ściągać napastników i wprowadzać obrońców. 0:0.

Nie wiem, kiedy kupiono pierwszy mecz w historii tej dyscypliny, ale podejrzewam, że jakoś ze dwie godziny po ustaleniu zasad, czyli jeszcze w XIX wieku. Kiedyś wraz z innym dziennikarzem mieliśmy dylemat. Kumpel przyjechał ze Śląska, gdzie przeprowadził wywiad z Kazimierzem Trampiszem – legendą Polonii Bytom. Pan Kazimierz opowiedział mu, jak za futro kupił mecz od… No właśnie, w tym problem… Tu pojawiło się nazwisko absolutnej ikony polskiego futbolu, sympatycznego dziadka, który już ma bliżej niż dalej (który jednak wciąż jest aktywny i wielbiony przez kibiców swojego klubu). Zastanawialiśmy się: puszczać czy nie puszczać? Z jednej strony – puszczać, obowiązek itd. Z drugiej – a jeśli jednemu dziadkowi coś się w kwestii drugiego pomyliło? Pięćdziesiąt lat minęło, niesprawiedliwa i nieodpowiedzialna plotka może zabić. I wreszcie – po co? Czy warto? Czy nie lepiej niektóre tajemnice zostawić tam gdzie są, przykryte kurzem? Po co nam ta prawda po pięćdziesięciu latach? Pięć minut medialnej draki, ale co dalej?

Reklama

Nie znam dobrej odpowiedzi. Czasami myślę, że trzeba było pisać. A czasami mi przechodzi: nie trzeba każdym tekstem naprawiać świata i wymierzać sprawiedliwości.

W każdym razie – kombinowali zawsze, a że kombinują i dzisiaj, to tylko jeszcze bardziej naturalne. Po pierwsze – dziś jest większa kasa i jest komu ją zabierać (bukmacherom – bo pamiętajcie, że w tych wszystkich aferach to właśnie bukmacherzy są okradani). Po drugie – dzisiaj jest tak wiele sposobów komunikacji, że każdy się może dogadać z każdym w pięć minut. Już telefony komórkowe odmieniły rynek korupcji, a co dopiero internet…

Dzisiaj ustawić mecz jest łatwo, a będzie jeszcze łatwiej. Piłkarze też coraz częściej mająâ€¦ pretekst. Nic tak dobrze nie zagłusza wyrzutów sumienia jak poczucie, że oszukuje się oszusta. Zgaduję więc, że zawodnicy tych wszystkich klubów, które im nie płacą miesiącami mają ogromną łatwość, by „swoje” odebrać w punkcie bukmacherskim. Jeśli czytam, że w Grecji nie płaci się zawodnikom nawet z tych znaczących klubów, to wyobrażam sobie, jaka tam „ustawka” musi odchodzić tydzień w tydzień. Niższe ligi polskie – a może ekstraklasa – pewnie też (jeśli jeszcze nie, to za chwilę na pewno). Bo niby dlaczego nie? Za łatwe pieniądze, żeby ci prości ludzie – bo piłkarze to jednak z reguły prości ludzie – mieli po nie nie sięgać.

Kiedyś kolega-piłkarz mówi do mnie: – Słuchaj, mam pomysł na biznes, potrzebuję wspólnika… I mówi mi coś o produkcji sztucznego węgla (nie znam się, czegoś w tym stylu).
– To weź do spółki kogoś z zespołu, przecież mają kasę – odpowiadam.
– Te tumany nie rozumieją nawet, jak trener tłumaczy ćwiczenie, a co dopiero, żeby mieli biznes rozumieć.

No właśnie. Wielu jest więc tumanów i taki zarobek – polegający na oszukaniu kibiców, klubu, no i bukmachera – jest jedynym, jaki przychodzi do głowy. Nie wszystkim, ale pewnie wielu. Bukmacherzy o tyle odmienili ten rynek, że kiedyś do tanga trzeba było dwojga, teraz można sprzedać mecz, nie mając tak naprawdę kupca.

Pamiętam taką opowieść, jak Legia pojechała kiedyś do Bydgoszczy, na mecz z Zawiszą. Wieczorem przed meczem zawodnicy z Warszawy grają w bilard, piją piwko. Przychodzą przeciwnicy.

– Kupilibyście od nas mecz…
– Nie.
– Dlaczego nie?
– Jesteście tak chujowi, że nie musimy.
– No weźcie… Od dawna nam nie płacą. Od wszystkich kupujecie, a od nas nie chcecie!!!
– Nie, jesteście za słabi.
– Ale wy macie najwyższe premie w lidze!

I foch.

Takie to sceny odchodziły. Teraz nie trzeba się prosić, nawet jak jesteś największym piłkarskim ciamajdą. Co najwyżej kurs będzie mało korzystny, ale zawsze zarobisz. Bukmacherzy mają swoje systemy, by próby przestępstw wykrywać – podejrzewam, że Europol działa głównie na podstawie informacji od „buków” – ale przecież wszystkiego nie wychwycą, zwłaszcza nie dadzą rady w przypadku tej całej drobnicy.

Dla niektórych osób zaskakujące jest, że prawdopodobnie mecze ustawiano też w najlepszych ligach czy najbardziej prestiżowych rozgrywkach. Nie wiem, co w tym zaskakującego – to jak być zaskoczonym, że bankierzy zarabiający miliony chcą dziabnąć jeszcze bańkę przy byle okazji. Poczucie, że kradną tylko biedni jest całkowicie nieżyciowe. Pan Gienek z Pułtuska kradnie metalowe części, a pan Blake z Wall Street miliony wirtualnych dolców (które jednak można całkiem realnie wydać). Natura tych na górze i tych na dole jest taka sama, w przypadku topowych piłkarzy może tylko mniejsza jest desperacja. Ale i to niekoniecznie – przypomnijcie sobie, o ilu spłukanych zawodnikach słyszeliście, ilu narobiło długów i potrzebuje gotówki na gwałt. Kiedy świadczyłem usługi na rzecz potężnego bukmachera, to naszym najlepszym klientem w Niemczech był zawodnik Bundesligi (nie mogę podać danych, obowiązuje mnie tajemnica, w każdym razie spokojnie: nie był Polakiem). Facet dzień w dzień siadał do internetowej ruletki i robił większy obrót niż cała Albania.

Wielka kasa to często więc wielkie wydatki, potem wielkie długi i wielkie problemy.

Pamiętacie historię Matthew Le Tisiera? Dokonał zakładu, że pierwszy aut w meczu będą mieli przeciwnicy. – Zaczęliśmy grę, piłka trafiła pod moje nogi. Postanowiłem ją wybić na aut, kopiąc na lewe skrzydło, w pobliże Neila Shipperleya. Ponieważ mecz był transmitowany, nie chciałem, by wyglądało to na zbyt oczywiste wybicie, więc postarałem się kopnąć tuż nad głową kolegi. Niestety, byłem zbyt nerwowy i nie zagrałem wystarczająco dobrze. Problem polegał na tym, że Shipps nie wiedział nic o zakładzie, zdołał sięgnąć piłkę i utrzymał ją w grze – opowiadał legendarny zawodnik Southampton.

To są niby takie zakłady „romantyczne”, nie przynoszące hańby, ale w sumie polegające na celowym złym zagraniu. Taka strata dziewictwa. Później od jednego złego zagrania biorą się całe źle zagrane mecze.

Z korupcją trzeba walczyć, ale jest to walka, która nigdy się nie skończy. Po jednej aferze będzie kolejna – wystarczy popatrzeć na Włochów, którym w 1982 roku mistrzostwo świata zdobył między innymi Paolo Rossi i to tylko dlatego, że skrócono mu dyskwalifikację. Wtedy było o „toto nero” głośno, ale korupcja powróciła i rozkosznie rozpanoszyła się po całym Półwyspie Apenińskim. U nas też wróci, prędzej niż później. Zmieniać będą się metody, środki ostrożności, sposób komunikacji. Ale efekt będzie ten sam – oglądać będziemy skręcone mecze. Jak dziesięć, dwadzieścia, trzydzieści, czterdzieści czy pięćdziesiąt lat temu. Azjata będzie płacił piłkarzowi, żeby przegrał. Piłkarz te pieniądze puści dalej – przekaże modelce, żeby dała dupy bez ociągania. Taki świat, trzeba przywyknąć.

A na koniec jedna z najśmieszniejszych – moim zdaniem – historii korupcyjnych z polskiej ligi. W stu procentach prawdziwa, ale niestety dowodów nie mam, więc będzie bez nazwisk.

Bardzo doświadczony bramkarz opylił mecz. Pewnie opylał je hurtowo, więc jeden więcej na koniec kariery nie robił różnicy. No właśnie – na koniec kariery albo… wcale nie na koniec. W każdym razie puszcza umówione dwa gole, ale dodatkowo broni też karnego. Działacze już mieli się z nim rozstawać, bo stary, zramolały i refleks nie ten, ale nagle dochodzą do wniosku: – Karnego obronił, ciągle dobry jest. Przedłużmy z nim kontrakt! Co będziemy jakiegoś młodego szukali…

I przedłużyli, na podstawie sprzedanego meczu i strzału z jedenastu metrów prosto w bramkarza. Ale żeby na tym przedłużeniu się skończyło – co to, to nie. Później w klubie doszło do rewolucji, facet został drugim trenerem, trenerem, dyrektorem, aż w końcu… prezesem (tak, tak!). Już był jedną nogą na aucie, już walizki trzymał spakowane, ale obroniony karniak w meczu, który perfidnie sprzedał niespodziewanie ułożył mu kolejne lata życia.

Sprzedawać też trzeba umieć.

Najnowsze

Francja

Francuska federacja oszczędziła prezydenta OM. Związek sędziów wściekły

Maciej Bartkowiak
0
Francuska federacja oszczędziła prezydenta OM. Związek sędziów wściekły
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama