Nie taka Huta straszna – historia gumiorskiej dumy

redakcja

Autor:redakcja

30 listopada 2012, 10:04 • 10 min czytania

Kolorowe kramy z pamiątkami, wielowiekowe zabytki, „polska stolicy kultury”, Sukiennice. Językowy zawrót głowy na rynku, gdzie spotykają się turyści ze wszystkich zakątków świata. Wawel, urokliwy Kazimierz i drogie restauracje. Aż trudno uwierzyć, że w tym samym mieście znajduje się industrialny, wyhodowany przez PRL potworek o nazwie Nowa Huta. Potworek, który przygniata szarością, po zmroku napawa lękiem zbłądzonych krakusów, a lokalnych… przepełnia dumą. Nowej Hucie można zarzucić wiele, ale na pewno nie brak klimatu. Mieszkańcom, można zarzucić wiele, ale na pewno nie brak determinacji i uporu. Miejscowy klub Hutnik jest idealnym odbiciem tej dzielnicy i tych ludzi.
– Nowohuckość zapewnia nam byt – deklarują w rozmowie z czasopismem „To my kibice” fanatycy Hutnika… No właśnie. Hutnika-jeszcze-Kraków, czy już Hutnika Nowa Huta? – Każdy wie, że ta dzielnica jest bardzo specyficzna i sporo różni się pod wieloma względami od reszty Krakowa. Wiele się tutaj dzieje, dużo jest entuzjastów odrębności Huty od Krakowa, a my doskonale się w ten nurt wpisujemy – tłumaczą. Odrębności, o której wspominają kibice nie sposób nie zauważyć. Podzielone między Cracovię i Wisłę miasto z tysiącami turystów i studentów w niczym nie przypomina peryferyjnej dzielnicy przemysłowej, zapełnionej socrealistycznymi blokami. Tak jak na innych osiedlach tego typu, tak i tu odrapane i przygnębiające krajobrazy są jednocześnie obiektem kultu tubylców. Tak jak każdy bałuciorz uwielbia ciemne bruki łódzkich ulic, tak i każdy szanujący się gumior (tak określają samych siebie nowohuccy, lokalni patrioci) będzie zachwycony swoim naturalnym środowiskiem.

Nie taka Huta straszna – historia gumiorskiej dumy
Reklama

9:0 i Moussa Yahaya walczący z Barthezem

Zembrzyce, Zielonki, Mogilany, Nowa Wieś, Przeciszów. Zazwyczaj pola, do tego jakieś domki, kościół, parę sklepów. Wyjazdy Hutnika w ubiegłym sezonie nie należały do najciekawszych. Jeszcze smutniej robiło się, gdy któryś ze starszych kibiców odświeżał swój stary album ze zdjęciami.

Reklama

Fotografia z serwisu hutnik.org

Ponad półtora tysiąca kilometrów w jedną stronę, pięć, a nawet sześć państw do przejechania, i niezapomniane chwile. Po sześciu latach od debiutanckiego sezonu w najwyższej krajowej lidze, Hutnik zajął trzecią lokatę dającą możliwość gry w Pucharze UEFA. W pierwszej rundzie klub z Romuzgą, Yahayą i Kaliszanem w składzie wręcz zmasakrował Chazri Bukowna Baku, wygrywając 9:0 u siebie i remisując 2:2 na wyjeździe. W kolejnym rozdaniu nowohucki zespół trafił na Sigmę Ołomuniec, wicemistrza Czech. Nie, to jeszcze nie były te czasy, gdy polskie kluby odpadały z Irtyszami Pawłodar, czy innymi Levadiami Tallin. Hutnik, mimo, że w szóstej minucie rewanżu do awansu brakowało mu trzech goli, podniósł się z kolan i wyeliminował naszych południowych sąsiadów. I wtedy los dał Nowej Hucie jedno z jej najpiękniejszych wspomnień.

– Niedzielny, pochmurny poranek – 22 września 1996. Organizacja typowo „hutnicza” – zbieramy się przez kilka godzin, przychodzą i odchodzą „oglądacze”. Dopiero wczesnym popołudniem zaczynamy kombinować transport. Początkowo pakują nas do dwóch VW Transporterów, okazuje się jednak że brakuje 1 osoby aby właścicielowi firmy się to opłaciło. W końcu trzynaścioro lekko podenerwowanych kibiców zostaje wtłoczonych do Forda, który wygląda jakby miał jechać na złomowisko, a nie do Monako. Dostajemy dwóch przygłupich kierowców, nie umiejących ani słowa w żadnym innym języku poza dialektem podkrakowskich kloszardów – opisywali po latach „wyjazd swojego życia” kibice Hutnika. Ich klub w Pucharze UEFA trafił bowiem na AS Monaco, ekipę mającą w swoim składzie Bartheza, Petita, czy Enzo Scifo. A na trenerskiej ławce… Jean Tigana.

Klub, który do niedawna stanowił jedynie lokalną atrakcję, teraz mierzył się z tuzami francuskiego futbolu. I ani przez moment nie pachniało pogromem! W meczu na Suchych Stawach goście strzelili zwycięskiego gola dopiero w 87. minucie, a i w rewanżu Hutnik nie położył się przed renomowanym rywalem. Gdy w drugiej połowie meczu rozgrywanego na nowoczesnym stadionie w Monako, z rzutu karnego wyrównał Waldemar Adamczyk, przez moment w sercach garstki podróżników z Nowej Huty zatliła się nadzieja. Niestety Hutnik w końcówce opadł z sił, dodatkowo podłamany przez decyzję sędziego, który nie odgwizdał ewidentnego (według fanów Hutnika) karnego po faulu Bartheza. Dwa ciosy w ostatnich dziesięciu minutach meczu skończyły najpiękniejszą przygodę w historii nowohuckiego futbolu.

Z góry na dół razy trzy

Osiek-Zimnodół. Kryspinów. Miejscowości zapomniane przez świat z zespołami, które Puchar UEFA widziały jedynie w telewizji, co poniektóre zaś zakładane były w czasach, gdy Hutnik jeździł do wspomnianego Monako. Konkretny zjazd, z europejskich salonów do IV ligi. Mozolne wspinanie się w tabeli dzięki zwycięstwom odniesionym gdzieś po wsiach. A przecież miało być tak dobrze…

Hutnik po spektakularnym zjechaniu do III ligi długo szamotał się z beznadziejną sytuacją finansowo-organizacyjną. Długi rosły, perspektywy malały, lokalni rywale rośli w siłę, a w Nowej Hucie czas się zatrzymał. Tak jakby Huta Sendzimira wciąż nosiła im. Lenina. Tak jakby pomnik tego jegomościa na placu nadal straszył swoją groźną gębą. Tak jakby przekleństwo komunistycznej bylejakości powróciło po miodowych dla futbolu w Hutniku latach dziewięćdziesiątych. Po reorganizacji rozgrywek klub spadł jeszcze niżej, na czwarty szczebel rozgrywkowy, co stanowiło ostateczne upokorzenie sportowe i gwóźdź do trumny z napisem „finanse”. I nagle, w samym środku finansowej katastrofy urodził się zupełnie niespodziewany sukces sportowy. Hutnik zagrał w barażu o awans do II ligi. Skąd ten przypadkowy wystrzał formy, wykonany tuż nad grobem upadającego klubu? – Sport bardzo długo funkcjonował ponad stan. Przepłaceni piłkarze, trenerzy, bardzo rozbudowana administracja. Długi doszły aż do 6 milionów. Gra w barażach była „łabędzim śpiewem” klubu – opowiadają kibice Hutnika. Przegranie batalii o II ligę brzmiało jak wyrok, który wreszcie, po długim odwoływaniu się, po ciągłym uciekaniu spod topora, miał zostać wykonany bezlitośnie i bezzwłocznie. Sezon 2009/10 miał być ostatnim w historii Nowej Huty. Akurat na 60-lecie, żeby nikt się nie pomylił. Hutnik Nowa Huta, żył okrągłe sześć dyszek, 1950-2010, świeć Panie nad jego duszą.

Ostatni mecz i „Ostatni mecz”

Kto wie, może ten scenariusz zostałby wprowadzony w życie, gdyby nie kibice. Zaczęło się od ostatniego meczu. A raczej „Ostatniego meczu”, bo historia upadku Hutnika stała się tematem książki Adama Miklasza.

Wszystkie postaci oraz zdarzenia opisane w książce są jedynie wytworem wyobraźni autora i nie mają nic wspólnego z rzeczywistością.
Prawie wszystkie.

Bo cała historia o upadającym nowohuckim klubie piłkarskim, walce kibiców o jego ocalenie, ich poświęceniu i samozaparciu, ostatecznej przegranej i ukonstytuowaniu się nowej formacji JEST PRAWDZIWA.

Taki tekst zdobi okładkę książki opisującej to, co w futbolu najpiękniejsze. Wierność, pasję, przywiązanie. Tło historii – oczywiście Nowa Huta. Opisana przez gumiora, tak jak widzi ją urodzony i wychowany w tym miejscu człowiek. Z uwzględnieniem wszystkich wad, z opisaniem każdej rozbitej szyby straszącej w ciemnej uliczce, a jednocześnie z jakimś nabożnym szacunkiem dla tego – pod względem estetycznym obrzydliwego – miejsca.

Nie wiemy czemu, ale część z nas ma słabość do takich lokacji. Opuszczone fabryki, brudne ulice, rozsypujące się kamienice i przytłaczający klimat. Obrzydliwe, odrażające, a jednak na swój sposób piękne. Klimatyczne. Dające mieszkańcom takich osiedli, czy miast unikalny sznyt. Można się z tym nie zgadzać, można twierdzić, że to naciągane tezy, ale dłuższe funkcjonowanie w takiej turpistycznie pięknej rzeczywistości degeneruje postrzeganie świata. Z czasem odwiedzasz inne miasta i zamiast podziwiać czyste, zadbane, odmalowane zabytki, wolisz skręcić w ciemną bramę. Zobaczyć to, co jest za fasadą. Czasem odkryć ludzi, którzy w środku europejskich metropolii żyją tak, jak ich przodkowie kilkadziesiąt lat temu. Taka jest فódź, gdzie w bezpośrednim sąsiedztwie gigantycznej Manufaktury znajdują się drewniane domy wielorodzinne, wciąż zamieszkiwane przez ludzi, którzy tych kilku zbitych desek nie zamieniliby na żadne inne miejsce. Taka jest Warszawa, o ile zamiast wysiadać na zatłoczonym Centralnym przejedziecie na Wschodni i przejdziecie się po zdemolowanych przez ząb czasu okolicach ulicy Kawęczyńskiej. Taka jest i Nowa Huta…

Norbert zerknął za okno, przejeżdżali właśnie przez plac Centralny. – O kurwa! – krzyknął, zobaczywszy pięknie przystrojoną Aleję Róż, ładnie ukwiecony sztucznymi kwiatami środek placu, idealni przystrzyżone żywopłoty, ławeczki, schludne latarnie. – Jezus! – Jezus zabrzmiał w jego głosie jeszcze dramatyczniej, niż wcześniejsza kurwa, a kierowca odwrócił się nieprzyjaźnie. – Czemu? Czemu tu tak kiczowato, czemu tu tak ładnie? Nawet tu, do Nowej Huty, ostatniego bastionu antykonsumpcji, antymaterializmu brutalnie wkrada się ten pieprzony, nieopanowany, kapitalistyczny blichtr! Jeszcze chwila, a pojawią się tu makdonaldsy, Japończycy z aparatami, stragany z ciosanymi w drewnie małymi Leninami, kurwa kapitalistyczny kicz zastąpi ten komunistyczny! Tak, to nieuniknione – utwierdził swym głośnym gderaniem (…) – Tu trzeba jeździć, patrzeć, wnikać, dokumentować, bo niepowtarzalny duch dzielnicy upadnie, a ona sama upodobni się do całego świata made in America!

Jeśli ma się takie tło działania, także aspekty sportowe muszą być słodko-gorzkim koktajlem determinacji, uporu i wysiłku ludzkiego, który przeciwstawia się mizernym, by nie powiedzieć – zerowym finansom. „Ostatni mecz” nie jest w żaden sposób oderwany od ostatniego meczu rundy jesiennej sezonu 2009/10. Był to z jednej strony symboliczny pogrzeb Hutnika – większość wiedziała już, że ten sezon będzie ostatnim rozgrywanym ze starymi, zdziadziałymi działaczami na czele. Nikt nie wiedział, co będzie dalej. Koniec został upstrzony godną oprawą – ostatni mecz rundy był jednocześnie pierwszym rozgrywanym przy sztucznym oświetleniu. Cała Nowa Huta – jeśli wierzyć książce i relacjom kibiców z tego meczu – żyła tym wydarzeniem. – Na stadionie zjawiło się ponad dwa tysiące kibiców, którzy podziękowali w blasku hurtowo odpalanej pirotechniki za wspaniałą rundę, po której mimo braku jakichkolwiek pieniędzy wypłacanych z klubu (jedyne premie mieli od nas), byli zdecydowanym liderem – wspominają kibice Hutnika w wywiadzie dla „To my kibice”. Z drugiej strony – to ten mecz okazał się początkiem wielkiego projektu pt. „Nowy Hutnik”.

Nowy Hutnik, stara tradycja, nowe-stare problemy

Zima 2010 roku była najgorszym okresem w 60-letniej historii Hutnika. Mizerię organizacyjno-finansową przebiła nowa, tragiczna wiadomość. Część z ulubieńców kibiców, z tych gości, którzy pobierali pensję od fanów, którzy mieli status super-bohaterów z Nowej Huty usłyszała zarzuty w wielkiej aferze korupcyjnej. – Postanowiliśmy działać. W lutym powołane zostało stowarzyszenie Nowy Hutnik 2010, które za cel przyjęło wystartowanie w lidze w 2010 roku oraz organizacja obchodów 60-lecia Hutnika, w tym meczu z Magdeburgiem – wyjaśniają ludzie współtworzący nowy klub.

Hutnikowi udało się wystartować od IV ligi, a wcześniej zorganizować w całości obchody jubileuszu. Mecz z Magdeburgiem oraz towarzyszące mu atrakcje zgromadziły ponownie przeszło dwutysięczną rzeszę kibiców. W tym samym czasie na spotkania drużyny grającej jako stara spółka chodziło nie więcej niż 100 osób. Pozostała najcięższa część wskrzeszania – odbudowanie pionu sportowego oraz uporządkowanie spraw organizacyjnych. Od samego początku nie było łatwo – najpierw targi z władzami klubowymi (starzy działacze nie mogli się pogodzić z nadejściem nowego pokolenia), potem mozolne gromadzenie finansów i wreszcie organizacyjny misz-masz, jak to zawsze w przypadku klubów zakładanych przez żółtodziobów bywa. Z drugiej strony – niesamowita energia, wielkie plany, wielki zapał i coś nie do przecenienia – bezwzględna lojalność wobec „firmy”. Adam Miklasz, autor książki „Ostatni mecz” opisywał to w ten sposób.

Sebastian jeszcze raz ogarnął wzrokiem całą salę – atmosfera była luźna, stroje – używając angielskiej terminologii – casual, jakże ta młodzież różniła się estetycznie od tych wszystkich prezesów, zarządców, dyrektorów, komisarzy, zastępców! Tych z wyklepanymi na pamięć frazesami, skostniałymi formułami, urzędową nowomową, której używali nawet w gronie znajomych. To nowe drapieżne pokolenie zupełnie zarzuciło pryncypialność i uległość w stosunkach międzyludzkich, ci ludzie, którzy wpatrywali się teraz w Sebastiana z nadzieją w oczach, nie bali się wypowiadać swojego zdania nawet w sposób bezobcesowy.
– Nie bądź jak ta cnotka niewydymka (…) i chciałaby, i boi się!

Wątpliwości szybko zostały rozwiane. Mimo ogromu problemów, mimo niesłychanie ambitnych planów, kibice udźwignęli ciężar. Hutnik w pierwszym sezonie solidnie wprowadził się do rozgrywek, a już w rok później wywalczył awans do III ligi. Klub założony przez kibiców znalazł się w tym samym punkcie sportowym, co przed zamieszaniem z działaczami, organizacyjnie zaś dryfował bez zbędnego balastu w postaci starych działaczy i ich mglistych interesów. Gdzie jest w tym momencie?

Nieliczni, ale fanatyczni; bidnie, ale solidnie

Frekwencja oscyluje w okolicach 500-1000 osób na meczach u siebie, na wyjazdach z dużym wahaniem w zależności od klasy przeciwnika. Na boisku – siódme miejsce, dwadzieścia trzy punkty. 36 goli, najwięcej w lidze, ale i sporo głupich porażek. Organizacyjnie? Stać ich na to, żeby stać. Na razie nie ma wybiegania w przyszłość, w kierunku II ligi, ale sportowy awans wydaje się być kwestią czasu.

Aha, Hutnik ujął nas jeszcze jednym niuansem, „tym detalem”, powołując się na ulubione powiedzonko Tomasza Hajty. Przed Euro, gdy stadion Hutnika miał się stać angielską bazą wypadową, w prasie pojawiły się plotki o przeoraniu murawy pługiem, by utrudnić Wyspiarzom trenowanie w Polsce. Magazyn „To My Kibice” zapytał o całą sytuację. Odpowiedź nowohuckich kiboli?

Zepsuli szykowaną przez nas niespodziankę.

***

Czytając książkę Miklasza, wywiady z kibicami, oglądając filmiki z ich meczów, czy wreszcie spacerując po tym specyficznym miejscu nabiera się do tej całej przeklętej, socrealistycznej masakry urbanistycznej ogromnego szacunku. Miło byłoby zobaczyć ich wyżej. Może jeszcze nie w Monako, ale chociaż w… pobliskiej Niecieczy.

Najnowsze

Niemcy

Potulski rośnie w siłę, ale Mainz bez zwycięstwa w polskim meczu

Wojciech Piela
0
Potulski rośnie w siłę, ale Mainz bez zwycięstwa w polskim meczu
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama