To tylko w polskiej lidze jest możliwe.
Pewien napastnik strzela przez prawie całą rundę ekstraklasy raptem dwa gole, w tym jednego z karnego, a drugiego, bo akurat rezerwowy bramkarz drużyny przeciwnej się obciął. Wciąż jednak jest uważany za człowieka z potencjałem i za prawdziwą nadzieję ataku. Po drodze spóźnia się z wakacji, łapie nadwagę, nazywa przy reszcie drużyny trenera chujem, a następnie publicznie wstawia się za wywalonym za pijaństwo zawodnikiem.
Zaraz, zaraz – co w tej lidze jest normą?
Cristian Omar Diaz: „Mraz dziękujemy”. Dość ostentacyjny sposób, by pokazać, po której stronie konfliktu pt. „nawalony na treningu piłkarz kontra klub, który nie chce nawalonego na treningu piłkarza” Diaz się opowiada. Skoro trzyma stronę Mraza, a nie klubu, który mu płaci, to być może powinien solidarnie odejść wraz ze Słowakiem? Zresztą, te podziękowania to niby za co? Chyba tylko za wspólne imprezy, bo przecież nie za dobre mecze, których w wykonaniu Mraza w zasadzie nie było.
Degrengolada mistrza Polski trwa. Niestety, we Wrocławiu kilka osób wciąż woli chronić własne tyłki, zamiast przyznać szczerze: sprowadzenie Diaza było pomyłką. Panowie, trudno, stało się – nie da się wszystkiego przewidzieć.
Jednak reagować czasami trzeba. Piłkarz słynny bardziej z nazwania trenera chujem niż z goli znowu zaśmiał się wszystkim w twarz. No, chyba że ktoś woli zachłystywać się pojedynczymi sukcesikami (typu: mecz z Lechem), zamiast patrzeć na zaistniałą sytuację szerzej…