No, to wzięliśmy Angoli z podwójnego zaskoczenia

redakcja

Autor:redakcja

17 października 2012, 20:04 • 3 min czytania

Musieli być zupełnie zdezorientowani. Raz, że wczoraj zaserwowaliśmy im potop. Dwa, że dziś wydarzyło się coś, czego nie mieli prawa się spodziewać – w piłkę grał ktoś inny niż Anglicy. Jeśli brać na poważnie słowa Tomasza Rząsy o tym, że apogeum formy kadra PZPN-u miała przygotowane na wtorek, na 21, to widzimy tu tylko dwie możliwe opcje. Albo znów popełniliśmy błąd w sztuce i szczyt z zaskoczenia przyszedł dzisiaj, dzięki czemu przeznaczenie udało się oszukać. Albo we wtorek bylibyśmy w takim gazie, że po Anglikach nie byłoby co zbierać. Tak czy inaczej, mimo tego, że kondycja rywali pozostawiała wyjątkowo wiele do życzenia, zwycięski remis jest wynikiem absolutnie sensacyjnym.
Roy Hodgson wyglądał, jakby całą poprzednią noc zbierał wodę z murawy stadionu, a jego zawodnicy – każdy jeden, po kolei – jakby za karę musieli chodzić za nim i na zmianę podawać mu wiaderko. Trudno nawet nazwać to, co pokazali, przynajmniej patrząc przez pryzmat oczekiwań i klasy tej drużyny. Była to jakaś dziwna odmiana piłki. Dziewiętnastowieczna, która niby wystarczyła do remisu, ale czym innym, jeśli nie porażką jest dla Anglików ten rezultat. Kamil Glik pewnie jeszcze o tym nie wie, ale od dziś ma kompletnie przesrane. Przez najbliższe czterdzieści lat, przed każdym meczem z Wyspiarzami, telefon będzie dzwonił bez ustanku. Wszyscy będą chcieli wiedzieć, jak to jest pokonać Harta i zatrzymać Anglię.

No, to wzięliśmy Angoli z podwójnego zaskoczenia
Reklama

Mecz oczywiście toczył się w dawno ustalonych okolicznościach, które przewidują, że gdy świeci słońce – gramy przy zamkniętym dachu. A kiedy znowu śniegi albo deszcze – wtedy zadaszenie odsuwamy. Rywale, widać, byli tym tak zdezorientowani, że nie potrafili wykrzesać z siebie ani grama jakości. A my w myśl tego, że skoro wczoraj nie udało się ich utopić, to spróbujmy ich udusić – dusiliśmy, dusiliśmy, aż wgnietliśmy.

Nie można przejść obok tego meczu, rzecz jasna, zupełnie bezkrytycznie.

Reklama

Nie da się zapomnieć, że w pierwszej części zespół PZPN-u jak zwykle wszystko robił na niby. Czyli – niby gramy, a nie gramy. Niby zagrażamy, ale nie strzelamy. Coś jak z tym dachem nad Stadionem Narodowym. Niby mamy, ale jak potrzeba to nie mamy. Niby dominujemy, są zalążki dobrych akcji, a i tak w końcu tracimy gola – jak to mówią – kompletnie z dupy. Anglicy wyglądali dramatycznie, tak więc bramka musiała paść z niczego. Po stałym fragmencie, przy typowym dla występów w kadrze udziale فukasza Piszczka.

Image and video hosting by TinyPic

Zupełnie spalił się Paweł Wszołek, dając mocny sygnał – hola, hola, z tymi zachwytami. Kiedyś może i coś ze mnie będzie, ale póki co, to bliżej mi na Konwiktorską niż na Stadion Narodowy. Są jednak w całej sytuacji też oczywiste plusy. W poważnym boju absolutnie sprawdził się Krychowiak. Po swojemu, czyli bez kompleksów szarpał Grosicki. Glik dobrze radził sobie w obronie, aż wreszcie przeskoczył tego brzydkiego Anglika i (przy wyraźnej chęci pomocy ze strony Harta) pacnął na 1:1.

Nadspodziewanie ciekawie robi się nagle w polskiej grupie. W listopadzie Czarnogórcy dopiszą sobie punkty za mecz z San Marino i wyjdą na pierwsze miejsce, ciągle będąc zespołem bez porażki. Tak samo bez przegranej, nie zapominajmy, nadal są Anglicy. Gdzieś w głębokich tyłach z kolei Ukraińcy, którzy przyjadą do nas w marcu i będzie to dla kadry Fornalika jedno z tych kluczowych spotkań. Chcąc myśleć o Brazylii, trzeba zapunktować.

Bo finisz, jak wiadomo, z trzema meczami na wyjeździe nie jest naszym atutem.

***

Za obsługę techniczną dzisiejszej relacji bomba per bomba odpowiadała firma CREATIVE. Dziękujemy!

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama