Piłkarze GKS Katowice od dawna nie widzieli należnych im pieniędzy – niektórzy od sześciu, niektórzy od… dwunastu miesięcy. Nieudolnie bawiący się w futbol Ireneusz Król przestał na klub zwracać uwagę, sterowany przez niego Jacek Krysiak z marnym skutkiem przebiera się za prezesa. Co dalej będzie z GieKSą?
Już od dłuższego czasu w klubie nie dzieje się nic, co miałoby choćby zalążek normalności. Ł»adnej spłaty zaległości, żadnego konkretnego planu działania, żadnych pomysłów. Kompletne zero. Drużyna miała na wtorek umówione spotkanie z prezesem Krysiakiem, ale ten stwierdził, że nie przyjdzie. Bo będą kamery, dziennikarze, kibice… On ewentualnie mógłby się spotkać, ale w siedzibie firmy i tylko z radą drużyny. A tak w ogóle, to żadni piłkarze nie będą mu dyktowali, kiedy i gdzie do spotkania dojdzie!
Ale jak dotychczas swoją pracę Krysiak w pełni uzależniał od zespołu, to wcale mu to nie przeszkadzało. Dokładnie było tak – drużyna trenuje popołudniu, prezes siedzi w klubie od rana. Trening jest rano, to prezes przychodzi popołudniu. Albo wcale, bo przecież mogą poczekać…
„Skoro nic nie robi, to dlaczego nie zrezygnuje? Takim prezesem jak on, to może być każdy z szatni – mówią zawodnicy na łamach „GW”.
Piłkarze mają w kontraktach zakaz rozmawiania na temat akcjonariuszy klubu. Na łamach „Gazety Wyborczej” udzielili anonimowych wypowiedzi, w teorii pewnie mogliby zostać zbiorowo ukarani, ale teraz nie miałby nawet kto tego zrobić. Krysiak za prezesa się jedynie przebiera, pozoruje pracę, choć naszym zdaniem do tej roboty nadaje się idealnie. Sam nigdy nie poszedł do zawodników, żeby wyjaśnić brak wypłat, unikał spotkań, rzucał puste deklaracje, umawiał się na terminy i ich nie dotrzymywał – do polskiego bagienka pasuje jak ulał. Tym bardziej na marionetkę Ireneusza Króla. Tego samego, który rządzi dwoma klubami, a nie płaci w żadnym…
Paradoksalnie, Krysiak może okazać się dla zawodników ostatnią nadzieją. Wciąż pociągający za sznurki Król drużynę z Katowic – jak zaznaczają sami piłkarze – ma już kompletnie gdzieś. Wielokrotnie nie dotrzymywał danego słowa, okłamywał zespół i z całą pewnością nie jest osobą godną zaufania. Tym bardziej, że to przez niego miasto nie może udzielić pomocy klubowi. Boi się, że jak włoży pieniądze, to całość dziwnym trafem nagle zniknie.
To, co od pewnego czasu dzieje się w GieKSie, to prowizorka w najczystszej postaci. Niestety. Kiedyś piłkarzom płaciło się wedle własnego widzi mi się, a dziś – choć niektóre kontrakty sięgają 2 tysięcy złotych – nie płaci się wcale. Nikt nie poczuwa się do takiej odpowiedzialności, a klubowa kasa i tak świeci pustkami. W szatni atmosfera jest bardzo słaba, zawodnicy rozmawiają między sobą o strajku, myślą o tym, aby nie wyjść na trening, nie wyjść na mecz. Drużynę czekają trzy mecze u siebie, pojawią się wpływy z biletów, uda się związać koniec z końcem.
A co potem, pyta jeden z zawodników, do Gdyni pojedziemy w dniu meczu? Niestety, ale ten klub umiera…
PIOTR TOMASIK