Reklama

Jurij Szatałow: – Działając na szerszą skalę, skauting jest konieczny

redakcja

Autor:redakcja

24 września 2012, 17:30 • 12 min czytania 0 komentarzy

– W Jagiellonii próbował na mnie wpłynąć jeden z działaczy. Przy nieszczęsnych barażach dostałem sms, żeby jednego gościa nie wystawiać, bo może odpuścić mecz. Ja podejrzeń żadnych nie miałem, więc go wystawiłem. Czy odpuścił? Sprawę badała prokuratura, ale niczego nie znaleźli – mówi w wywiadzie dla Weszło Jurij Szatałow. Z trenerem Zawiszy rozmawiamy m.in. o profesjonalizmie, skautingu, sędziach-piździelcach, lenistwie polskich piłkarzy i „dzieciaku”, który był zdziwiony 90-minutowym treningiem.
Zawisza to najbardziej cywilizowany piłkarsko albo wprost – najnormalniejszy klub, w jakim pan przyszło panu pracować?
Chwalę sobie dobrą współpracę z właścicielem, który namówił mnie na Zawiszę, bo Radek Osuch w żaden sposób mi nie przeszkadza, wręcz pomaga. Duży plus dla niego. Jeśli chodzi o drużynę, to mam fajną ekipę, złożoną z chłopców, którzy mają coś jeszcze w piłce do udowodnienia. Nie mówimy głośno o awansie, ale każdy chyba zdaje sobie sprawę, jakie są wobec nas oczekiwania. Klub organizacyjnie stoi na wysokim, profesjonalnym poziomie, teraz drużyna stara się mu dorównać.

Jurij Szatałow: – Działając na szerszą skalę, skauting jest konieczny

Jak sobie przypominam, gdzie ostatnio pan pracował, to w Bytomiu jeden drugiemu zaglądał do kieszeni, bo sam nic nie miał, a w Cracovii – pomieszanie z poplątaniem.
Nie chcę rozgrzebywać spraw z Cracovią, bo ktoś zaraz się na mnie obrazi. Ale faktycznie, można było mieć zastrzeżenia do organizacji czy doboru personalnego. W Polonii, wiadomo, była bieda, a żeby klub mógł dalej istnieć, to potrzebowali odejścia trenera.

Przypomnijmy, że Cracovia wtedy za pana transfer zapłaciła.
Jak prezes Polonii o tym usłyszał, od razu powiedział, że nigdzie mnie nie puści. Ale chwilę potem, gdy zawodnicy zaczęli strajkować, zapowiedzieli, że nie wyjdą na mecz, to zmienił zdanie. Wybrał mniejsze zło. Zawodnicy nie dostawali pieniędzy od kilku miesięcy, nie mieli czym dojeżdżać, a zdarzało się, że do ich drzwi pukał komornik, bo mieszkanie od dawna stało nieopłacane. Jeden drugiemu pomagał, ale nie mówiliśmy o takich sprawach głośno.

W Cracovii próbował pan wprowadzić większy profesjonalizm, przekonać profesora Filipiaka do skautingu. Odmówił.
Nie zobaczyłem na świecie nie wiadomo ile, ale wystarczająco, by poznać inny punkt widzenia. Przede wszystkim bez skautingu nie ma odpowiedniej selekcji i to już na najniższym poziomie, od juniorów. W najlepszych klubach zajmuje się tym po kilkadziesiąt osób… Przyjmijmy, że jak pracowałem w ekstraklasie, to znałem każdego piłkarza ekstraklasy – oglądałem wiele meczów, analizowałem rywali, ich najmocniejsze punkty. A niżej? Nie było cienia szansy, żebym znał wszystkich nawet z pierwszej ligi, ich wady i zalety, ważność kontraktów. To nie jest rola dla pierwszego trenera ani też jednego czy dwójki dodatkowych ludzi. Namawiałem więc prezesa, ale się nie dał.

Jak on to argumentował?
Ł»e skauting to wyrzucanie pieniędzy w błoto.

Reklama

A w Zawiszy skauting jest czy Osuch mówi panu, że on polskich piłkarzy to tak dobrze zna, że nikt do pomocy potrzebny mu nie jest?
Skautingu nie mamy, ale Radek nie działa w pojedynkę. Jak polecam mu zawodnika, on się konsultuje się z menedżerami, dobrze zna całe środowisko. Nie ukrywam, że lubię piłkarza obejrzeć z bliska, w treningu, ale nie mam ani tyle czasu, ani odpowiednich możliwości.

Nie próbował pan Osucha nawet przekonywać?
Nie. On sam sobie zdaje sprawę, że w przyszłości, chcąc działać na szerszą skalę, skauting będzie konieczny. Dziś idę do prezesa, mówię: mamy słaby środek, uruchamiaj swoje kontakty i dzwoń. Wymienia mi kilka nazwisk, wybieramy dziesięciu, również ze stajni właściciela, którzy przyjeżdżają na testy, a zostają najlepsi. Radek często powtarza: dobrego zespołu ot tak nie zbudujemy, musi być selekcja. Dlatego, jeśli wszystko dobrze pójdzie, w przyszłości zatrudnimy skautów. To podstawa sukcesu.

Pan mówi o testach, które odbywają się w trakcie przygotowań do sezonu, a trener zamiast koncentrować się na zespole, to patrzy na przykładową trójkę, która walczy o kontrakt. W Legii stwierdzili, że to strata czasu i testów nie robią.
Jest to strata czasu trenera, zgadzam się. Marzę o modelu pracy, w którym przychodzi do mnie nasz klubowy skaut, jest świeżo po obserwacji interesującego nas piłkarza w pięciu meczach wyjazdowych i w pięciu domowych. Ma ze sobą płytę, ja ją oglądam i jeśli wszyscy się zgadzamy, to jadę na dwa spotkania, żeby obejrzeć go na żywo… Na Zachodzie często tak jest, że o selekcji i samym transferze decydują głównie skauci i dyrektor sportowy. A trener? On na początku mówi, jaki typ zawodnika i na jaką pozycję potrzebuje, a potem go „przyklepuje”.

To przypadek, że kadra Zawiszy składa się z samych Polaków? No, jest jeszcze Hermes, ale…
Od kilku lat jest w Polsce, nie chce się stąd ruszać i ja uważam go… za swojego (śmiech). Za Polaka. Słyszę czasem od prezesów, że polscy piłkarze to lenie, z czym kompletnie się nie zgadzam. Spotkałem dwóch, trzech i tyle. Zastrzeżeń do pracowitości nie mam.

Nawiązuje pan do słów Filipiaka, a on mówił dokładnie tak: „Polscy piłkarze to lenie, dużo kosztują i jeszcze – co pokazuje śledztwo prokuratury – są podatni na korupcję.”
Jak woda jest mętna w akwarium, to w tak samo mętnej pływają wszystkie ryby. A to, że ktoś tej wody wypił mniej, a ktoś więcej – nie ma sensu oceniać. Kto nie zrobił złego uczynku, niech pierwszy rzuci kamieniem… Z opinią o leniach, co już mówiłem, się nie zgadzam. Tych dwóch, trzech to wyjątki. Mogę się jednak zgodzić z tezą o wysokich kosztach. Nie jestem menedżerem, ale rynek chyba został zepsuty. Zawodnicy trochę za dużo kosztują, trochę za dużo zarabiają, ale spójrzmy, co dzieję się na Ukrainie czy w Rosji. To jednak nie są pieniądze przekazywane z pokolenia na pokolenie, tylko lewe, szybko zarobione.

Nie odpowiedział pan w końcu na tę polskość Zawiszy.
To nie przypadek. Uważam, że nie ma sensu zabierać polskim piłkarzom miejsca do gry. Przychodzi obcokrajowiec – w porządku, ale musi być o dwie głowy lepszy, minimum o głowę. Jak mam do wyboru Polaka lub Bułgara o podobnych umiejętnościach, to sprawa jest jasna. Polak.

Reklama

Tylko, że w pana poprzednim klubie proporcje były zupełnie inne. Rozumiem, że było to narzucone z góry?
Podam panu taki przykład. Znalazłem w niższych ligach dwóch bardzo ciekawych zawodników i uznałem, że warto ich sprowadzić. Obaj mieli po 25 lat. Pierwszy okazał się dla prezesa za stary, a z drugim musiało być coś nie tak, bo nikt go przed nami nie kupił. Byle jakie argumenty, które nic nie znaczą. Szkoda gadać. Padł więc pomysł krajów byłej Jugosławii, bo tamci zawodnicy są tańsi i lepsi.

Pan się pod tym podpisywał?
Skoro ostatecznie zgadzałem się na transfery tych zawodników, to znaczy, że się pod tym podpisywałem, też brałem w tym udział.

Są takie nazwiska, za które pan się wstydzi? Ł»e jak ktoś je panu wymienia, to pan zatyka uszy?
Tak, są. Nie chcę uderzać w konkretnych piłkarzy, bo to nie ich wina, że ktoś ich do danego klubu ściągnął – sami przecież siebie nie kupili. Winę biorę na siebie. Mogę jednak zapewnić, że do żadnego klubu, w którym będę pracował, żaden z nich nie trafi. To znaczy, do żadnego z tych, w których będę decydował o transferach.

Kiedyś opowiadał pan, że chciałby w swoim zespole takiego wojownika, jak Aleksandar Vuković. W Zawiszy ma pan kogoś takiego?
Nie do końca. Przywódcą na pewno jest Skrzyński, inteligentny, mocny charakter, potrafi przemówić do kolegów. Geworgian jest spokojny, ale wszyscy go szanują, bo trzema słowami może ustawić cały zespół. Jest jeszcze charyzmatyczny Strąk, który powoli wraca do gry. A w Cracovii brakowało właśnie kogoś, kto wziąłby resztę za ryj i ustawił do pionu.

Nie ma pan obaw, że powrócą dawne koszmary Geworgiana?
Nie jestem policjantem i nigdy zawodników nie pilnuję. Działamy w oparciu o pewne zaufanie, ale jeśli ono zostanie złamane, to tego zawodnika w klubie nie będzie. Na drugi dzień. To może być nawet na przypadek – wyjdę o 23, kogoś spotkam i nie będzie nawet dyskusji. Już po herbacie…

Wyrzucił już pan tak kogoś?
Tak, w Gostyniu i Amice.

Za alkohol?
Nie, za złamanie zasad. Jeżeli wspólnie ustaliliśmy, że wszyscy od 23 znajdują się w pokojach, to jak zobaczyłem człowieka poza pokojem o 23:15… Spotkaliśmy się całą drużyną przy śniadaniu i pożegnaliśmy z kolegą.

W sumie niewielka sprawa.
Cóż… Powtarzam chłopakom: masz jakiś problem, zęby cię bolą, to zawsze możesz zadzwonić. Podchodzą i mówią, że chcą pogadać przy browarze – w porządku. Wtedy za resztę odpowiada rada drużyny, więc jak coś się stanie, to oni kłopoty mają w pierwszej kolejności. Nie jest tak, że ja im dyktuję warunki, mamy relacje partnerskie. Pytam piłkarzy, o której chcą ciszę nocną, odpowiadają: pogramy w karty, więc o 23. OK. W drużynie jest wewnętrzny regulamin, ale opracowany przez zawodników. Ja im podałem punkty, a oni wymyślili wysokość kar.

Bardzo się pan zdenerwował, jak w zeszłym sezonie przegraliście awans w ostatniej kolejce? Wydawało się, że przynęta już jest na haczyku…
Podszedłem do tego w inny sposób. Jako piłkarz i trener w szatni spędziłem mnóstwo czasu i wiem, na czym polega piłka. Nigdy nie można być niczego pewnym, dla swojego zespołu biorę 50 procent szans i 50 dla rywala. Przewagę osiągnąć można dopiero po pierwszym gwizdku sędziego. Ale faktycznie, niesmak był duży. Bardzo duży.

Nie było tak, że piłkarze za bardzo się zagotowali?
Było. Może inaczej – zbyt mocno się spięli, za bardzo się nakręcili. Widzieli, jak blisko jest ekstraklasa, a w takich sytuacjach podświadomość działa silniej, niż sam umysł. Przeważyła podświadomość. To, jak byli nabuzowani przed Piastem – coś niesamowitego. Gdyby mogli, to pożarliby przeciwnika, ale piłka potrzebuje odrobiny kreatywności.

I w kluczowych momentach dystansu.
Dokładnie, wiele nas tamten mecz nauczył. Mieliśmy dwie sytuacje, kiedy dwukrotnie nie trafiliśmy do pustej bramki. Wójciki, wychodząc sam na sam, nie potrafił przyjąć piłki! Tamte wydarzenia nauczyły chłopaków pokory, już spokojniej do tego podchodzą.

Brak awansu będzie teraz tragedią?
Gospodarka zostanie na swoim poziomie, pogoda się nie zmieni, ludzie nie zaczną mniej zarabiać… Fajne i przyjemne by to jednak nie było. Nastawienie w klubie jest dobre, organizacja też, no i otoczka – miasto po tylu latach potrzebuje trochę większej piłki. Dlatego, gdyby się nie udało, to pozostałby spory niesmak.

Nie drażni pana postawa Floty, która do tej kolejki lała wszystkich po kolei?
Przeciwnika trzeba docenić. Moim zdaniem, nie ma w tym przypadku, widać dobrze rozłożony proces treningowy. I skoro nieźle grają, to wygrywają. Przypomnijmy sobie, co mówiło się przed sezonem – że mogą w lidze nie wystartować, że mają duże problemy finansowe… Bitwy trzeba po drodze wygrywać, ale najważniejszy jest wynik wojny. Wojna kończy się w czerwcu, więc do tego czasu będziemy wojować.

Wielu jest w pierwszej lidze – jak to pan kiedyś powiedział – piździelców?
Tak, wielu. Niestety, moje słowa się sprawdzają. Jeżeli człowiek stoi pół metra od sytuacji, wszystko widzi, nie słucha swojego asystenta, który też to widział, to ma coś z głową. Jest piździelcem, czyli po prostu głupi. Ja na takie sytuacje jestem akurat wyczulony, wyczuwam, jak wielu trenerów, takich gości. Można się czasem pomylić, ale jeżeli ktoś wszystkich dookoła traktuje się z góry, ma się na boisku za najważniejszego aktora, to jest to niepoważne.

Pamięta pan, kogo wtedy tak zrugał?
Oczywiście, Roberta Małka.

Który ostatnio został zawieszony.
Nie ma w tym wszystkim przypadku. Tych Małków czy Borskich to ja dobrze znam.

Po niedawnym meczu z Arką wściekał się pan na odgwizdany rzut karny, bo „Nwaogu prawie zabił się o własne nogi”.
Tak było, i to widziała cała Polska! Dlatego dziwi mnie, że taki Przesmycki mówi to, co mówi, a nie to, co widzi. To jest w tym wszystkim najgorsze. Zaczął kombinować, tłumaczyć, że zawodnik się przybliżał… A co, miał się oddalać? Uciekać?!

Odnoszę jednak wrażenie, że Przesmycki powoli zmienia podejście.
To inteligentny facet, ale nie może poddawać się jakimś dziwnym emocjom. Jeśli jest fachowcem w swojej robocie, to musi się nauczyć fizyki. Jak człowiek stanie na piłce, to może przewrócić się i do przodu, i do tyłu. Wielu jest teraz młodych, dobrych sędziów z odpowiednim podejściem. Trzeba ich tylko odważniej wprowadzać.

Jak to było z Polonią Warszawa? Bo coś na rzeczy było na pewno…
Spotkaliśmy się z prezesem Wojciechowskim, rozmawialiśmy przez pięć godzin. Chciał mnie zatrudnić na dwa miesiące, ale ja w tak krótkim czasie niczego nie pokażę. Nie nazywam się Kaszpirowski, nie mam różdżki Harry’ego Pottera. Prezes powiedział, że się zastanowi i wybrał Czesia Michniewicza. Nasze podejście chyba za bardzo się różniło.

Wielu trenerów mówi, że do Polonii Wojciechowskiego nie poszłoby za żadne skarby.
Można iść, ale na pewnych warunkach. Wtedy jest szansa na normalną pracę, na jakiś sukces. Wojciechowski mnie pytał, ile punktów zdobędę, ale co ja mu mogłem obiecać?

Grzegorz Piechna ostatnio mi opowiadał, jak to w Polonii pracował trener Kowalik. Wychodził na środek, trzymał w dłoniach karteczkę i czytał nazwiska…
(śmiech) Ile lat pracuję w piłce, to nie miałem takiego przypadku. Chociaż nie, w Jagiellonii próbował na mnie wpłynąć jeden z działaczy. Przy nieszczęsnych barażach dostałem sms, żeby jednego gościa nie wystawiać, bo może odpuścić mecz. Ja podejrzeń żadnych nie miałem, więc go wystawiłem.

Odpuścił?
Sprawę badała prokuratura, ale niczego nie znaleźli.

„Muszę przyznać, że nie rozmawiałem i rzadko, który zawodnik rozmawia z nim. Za dużo nie będę mówił na temat trenera, ale ciężko, ciężko z nim rozmawiać” – tak mówił Tomasz Mikołajczak w Bytomiu. O panu.
Za piłkarza, za sportowca uważam tego, który ciężką pracą do czegoś dąży. A on? On nie chciał pracować i był zdziwiony, że treningi u mnie trwają po 90, 120 minut. Był tak zdziwiony, że chodził i wszystkim wokół o tym opowiadał. Gdzie ten człowiek dziś gra?

Trzeba by sprawdzić.
W trzeciej albo w czwartej lidze. Szczerze, nie zwracam uwagi na wypowiedzi takich dzieciaków. Nie warto. Jeśli coś takiego powiedziałby o mnie Strąk, który był za granicą albo ktoś, kto w lidze trochę pograł, to mógłbym się nad sobą zastanowić. Ale ktoś taki? Bądźmy poważni.

Wracamy do punktu wyjścia – rozmowy o leniach.
Niestety. Ja tego człowieka, Mikołajczaka nie tolerowałem i mówiłem: może robić błędy, nie trafiać do pustej bramki, ale ma pracować. To jest najważniejsze! Chociaż w każdym klubie dwóch czy trzech takich miałem, to nie zgadzam się z opinią, że Polacy to lenie.

Podchodzi do nas Radosław Osuch, właściciel Zawiszy: – Trenerze, mam dziś zaproszenia na otwarcie kasyna w Manufakturze, Edyta Górniak będzie. Idziesz?
– Dzięki, ale mam jeszcze dużo pracy. Nie dam rady.
Zrezygnowany Osuch się odwraca, dostrzega Wahana Geworgiana i roześmiany pyta: – Wahan, mam zaproszenia do kasyna, trener iść nie może, a ty? Idziesz z nami, Wahanik?
– Nie, dzięki.
Podrywa się z miejsca Szatałow: – Ej, Wahan, czekaj. Chcesz iść? Chcesz?
– Nie…

Jakby Geworgian poszedł, toby nie wrócił?
Mógłby wrócić, ale na pewno nie do tego klubu…

Rozmawiał PIOTR TOMASIK

Najnowsze

Ekstraklasa

Kibice Radomiaka przywitali piłkarzy po przegranych derbach. „Mamy dość”

Szymon Janczyk
1
Kibice Radomiaka przywitali piłkarzy po przegranych derbach. „Mamy dość”
1 liga

Comeback Wisły Kraków! Z 0:2 na 3:2 ze Zniczem Pruszków

Bartosz Lodko
4
Comeback Wisły Kraków! Z 0:2 na 3:2 ze Zniczem Pruszków
Anglia

Kluby z niższych lig sprzeciwiają się zmianom w FA Cup

Bartosz Lodko
4
Kluby z niższych lig sprzeciwiają się zmianom w FA Cup

Komentarze

0 komentarzy

Loading...