Głupio byłoby odpuścić, gdy złapało się Boga za nogi. Historia Michu ze Swansea…

redakcja

Autor:redakcja

23 września 2012, 12:00 • 7 min czytania

– Hiszpański rynek z powodu złej sytuacji ekonomicznej, jest teraz bardzo dobry dla zagranicznych klubów. Santi kosztował Arsenal 15 albo 16 milionów funtów. Tanio, jak na zawodnika tej klasy. Pamiętam jedną zabawną sytuację z przeszłości. Graliśmy mecz, a Santi występował jako lewoskrzydłowy. Był tak dobry, że przeciwnicy zaczęli mówić między sobą, że trzeba zacząć zmuszać go do grania prawą nogą. Gdy to zrobili, on dalej ogrywał po trzech graczy naraz. Bo tak naprawdę jest prawonożny – Michu lubi opowiadać, łatwo zmienia wątki, snuje historie. Wywiady z nim zawsze są niebywale ciekawe. Powyższy fragment pochodzi z pierwszej dłuższej rozmowy, jaką Asturyjczyk zdecydował się odbyć z dziennikarzami po angielsku. Hiszpan tylko przez kilka tygodni korzystał z pomocy tłumacza – był nim jego rodak Angel Rangel. Później stwierdził, że trzeba podjąć wyzwanie i nikim się nie zasłaniać. Dziennikarz przeprowadzający wywiad nie ukrywał zachwytu po konwersacji z Asturyjczykiem. Rozmowny, zabawny, ciągle żartuje, przeprasza, gdy brakuje mu słowa, przeprasza, gdy powie coś źle. – Spotkajmy się następnym razem za dwa miesiące. Zobaczysz, będę bardzo dobrze znał język – śmiał się. Widać, że podoba mu się na Wyspach.
Michu, zanim wskoczył na najwyższy poziom, zrobił duży rozbieg. Jeszcze w wieku 21 lat grał w czwartej lidze. Później przeniósł się o poziom wyżej, później jeszcze wyżej i jeszcze wyżej… Hiszpan jest wychowankiem Realu Oviedo, i mimo że upadłego asturyjskiego giganta opuścił ładnych parę lat temu, ciągle pozostaje wiernym fanem klubu z Estadio Carlos Tartiere. – Wiem, że to może być uznane za coś dziwnego, ale to moja drużyna, niezależnie od tego, czy gra w trzeciej, drugiej czy pierwszej lidze. To się nie zmieni – mówi. – Miałem ofertę ze Sportingu, oferowali mi długi, pięcioletni kontrakt, wysoką pensję i miejsce w wyjściowym składzie w Primera Division, ale ja nie mogę dla nich grać, to lokalny rywal. Michu grał w tamtym czasie w Celcie Vigo i musiał odczekać jeszcze rok, by otrzymać możliwość gry w La Liga. Beniaminek z Vallecas zgłosił się po niego, a on ofertę przyjął, mimo że finansowo nie powalała na kolana. Rayo miało (ciągle ma) wielkie problemy finansowe, dlatego każdy zakontraktowany przez klub piłkarz musi zdawać sobie sprawę z tego, że kokosów pod Madrytem spodziewać się nie może. Michu podpisał umowę z niską klauzulą odstępnego – był to ukłon w stronę zawodnika, który chciał grać tam, gdzie inni nie chcieli. Hiszpan nie ukrywa, że właśnie w sercu Kastylii jego umiejętności zostały w pełni odkryte, a talent ostatecznie doszlifowany. – W Celcie sytuacja wyglądała tak, że grałem w jeden weekend, a potem dwa tygodnie siedziałem na ławce. W takim rytmie nie da się dojść na szczyt. W Rayo występowałem zawsze od początku do końca. Jeśli będziesz w siebie wierzył, to przyjdzie moment eksplozji formy – zapewnia zawodnik. – Sandoval [ówczesny trener Rayo – dop. red.] był dla mnie jak ojciec, to dzięki niemu dotarłem tu, gdzie teraz jestem – dodaje. Sezon 2011/2012 był w wykonaniu Michu niemal doskonały. Niemal, bo jednak ta końcowa desperacka walka o utrzymanie w Primera psuje ogólny sielankowy obraz. Gdyby jednak o niej na chwilę zapomnieć, wszystko jest pięknie. Hiszpan zdobył 15 bramek, dwa razy pokonał Ikera Casillasa na Bernabeu, a pierwsze trafienie z tego meczu było najszybciej strzelonym przez gości golem w ligowej historii Realu Madryt. Mała rzecz, a cieszy. Po zakończeniu rozgrywek Asturyjczyka niemal wszyscy eksperci uznali za odkrycie sezonu, dziennikarze prześcigali się w wymyślaniu potencjalnych kierunków, jakie obrać może pomocnik. Valencia, Sevilla, Atletico… Podobno ofert było bardzo dużo. Podobno.

Głupio byłoby odpuścić, gdy złapało się Boga za nogi. Historia Michu ze Swansea…
Reklama

Ostatecznie po Hiszpana zgłosił się Michael Laudrup, proponując przenosiny do Swansea. Decyzja zapadła szybko, Walijczycy wyłożyli na stół 2 miliony funtów, a Rayo ofertę zaakceptowało. W kuluarach mówiło się, że klub z piorunem w herbie był gotowy przyjąć propozycję opiewającą nawet na sumę dwa razy mniejszą, co byłoby już nawet nie obniżką, nie wyprzedażą, ale po prostu, najzwyczajniej w świecie, kradzieżą. Brytyjczycy już po kilku meczach zaczęli rozprawiać na temat tego, czy Michu nie jest czasem najlepszym transferem jakże bogatego przecież w spektakularne przenosiny letniego okienka. Gdy dziennikarz zapytał samego zainteresowanego o całą sprawę, zawodnik był szczerze zdziwiony, ale też bardzo zadowolony, że kibice tak dobrze go odbierają. – Bardzo dziękuję – stwierdził rozpromieniony. – W ostatnich miesiącach dokonano wielu wielkich transferów, chociażby tych van Persiego i Cazorli, ale jeśli kibice sądzą, że to ja jestem najlepszy, nie pozostaje mi nic innego, jak tylko się cieszyć. Praca z Michaelem Laudrupem to dla mnie coś bardzo dobrego. Mam tylko jeden problem: pogodę. Ale kocham tę drużynę, kocham to państwo i kocham to miasto – zapewnił.

Przenosiny na Wyspy były dla pomocnika spełnieniem marzeń. Ze względu na swój styl gry i warunki fizyczne już po paru minutach oglądania jego gry każdy obserwator odnosił wrażenie, że oto ma do czynienia z zawodnikiem stworzonym do występów w Premier League. Michu od kilku lat dokładnie śledził angielskie rozgrywki, dlatego, gdy zgłosiła się ekipa Swansea, wiedział, na co się pisze. Szybki, ofensywny futbol oparty na nieustannej wymianie piłki pasował Hiszpanowi, który w podobny sposób grał w Rayo. Znalezienie wspólnego języka z resztą składu nie trwało długo. Poza oczywistymi zaletami techniczno-taktycznymi, Asturyjczyk dał Swansea jeszcze coś. Wzrost. Ze swoimi 185 centymetrami były gracz Celty wygląda jak Guliwer w krainie Liliputów. Wayne Routledge ma raptem 170 centymetrów Nathan Dyer 168, a Leon Britton tylko 165. Nic dziwnego, że w takim zestawieniu linii pomocy każda górna piłka leci do Michu. A on bez trudu robi z niej pożytek. Pomaga mu w tym zapewne niesamowita siła fizyczna. Jeszcze grając w La Liga, wychowanek Realu Oviedo uchodził za jednego z najsilniejszych zawodników Primera Division. Chyba nikt nie potrafił tak jak on zastawiać się z piłką. Jeśli chciał się przy futbolówce utrzymać, nikt nie był w stanie mu jej zabrać. Jednak nie umiejętnościami atletycznymi zachwycił Anglików Hiszpan. Zachwycił ich golami. Cztery bramki w pierwszych trzech meczach to start, o jakim pomocnik na pewno nawet nie marzył. Można w ciemno zakładać, że gdyby dwa miesiące temu ktoś powiedział mu, że w pierwszych spotkaniach trafi do siatki chociaż raz, to piłkarz byłby po prostu zachwycony. Ale cztery gole? To nie byle co. To bardzo wysokie C. Najwyższe C.

Reklama

Kibice Swansea postawili przed Hiszpanem trudne zadanie. Miał zastąpić Gylfiego Sigurdssona, Islandczyka o podobnej charakterystyce. Boiskowi koledzy Michu szybko stwierdzili, że nie można mówić o żadnym spadku jakości gry. Pomocnik grał tak samo dobrze jak jego poprzednik. Miał też jedną cechę, której Gylfi był pozbawiony – zacięcie do pracy. Sigurdssona wiele razy krytykowano za nieprzykładanie się do treningów. Michu w ośrodku treningowym codziennie daje z siebie wszystko, chociaż, jak przyznał w wywiadzie dla „El Pais”, raz zdarzyło mu się na zajęcia spóźnić, za co zapłacił wysoką grzywnę. – Mam nadzieję, że zostanie ona przeznaczona na jakiś wspólny obiad całego zespołu – śmiał się.

Pytany o swoje zalety, pomocnik poważnieje. – Myślę, że dwie najważniejsze cechy, które najlepiej mnie reprezentują, to zdolność do ciężkiej pracy i skromność. Gdy po słabym meczu wchodziłem do szatni, koledzy mogli mi powiedzieć „zagrałeś bardzo źle”, ale nie robili tego, bo widzieli, że dawałem z siebie wszystko. Gdy wchodziłem do szatni, byłem martwy. Wychowany w przeciętniej, ani nie bogatej, ani nie biednej rodzinie piłkarz doskonale znał wartość ciężkiej, codziennej pracy. W ciągu swojej kariery wiele razy mógł odpuścić. Na przykład wtedy, gdy jego Oviedo w ciągu roku spadło z drugiej do czwartej ligi. Albo wtedy, gdy grał w rezerwach Celty. Albo po którejś z trzech kolejnych nieudanych batalii o awans do Primera. Jeśli nie poddał się wtedy, to teraz też się nie podda, bo nie wypada. Głupio byłoby odpuścić teraz, gdy złapało się Boga za nogi.

Michu ma jasne plany na przyszłość. Najpierw możliwie długa kariera w Premier League, wyrobienie sobie marki i sprawienie, że kibice go zapamiętają, a potem powrót do Oviedo. Może pomoc w awansie do wyższej klasy rozgrywek? Może do Primera? A na koniec studia. Parę lat temu, jeszcze w czasie występów w Tercera Division, Hiszpan zaliczył pierwszy rok administracji biznesowej i zarządzania na uniwersytecie w Oviedo. Zdanie kolejnych trzech lat to coś, z czego Michu nie zrezygnuje. – Na pewno to zrobię, wrócę tam – mówi.

PODPRESSINGIEM.WORDPRESS.COM

JEŚLI CHCESZ NAPISAĆ SWÓJ TEKST O LIDZE ZAGRANICZNEJ, WYŚLIJ MAILA. DLA NAJLEPSZYCH NAGRODY PIENIÄ˜Ł»NE!

[email protected]
[email protected]
[email protected]
[email protected]

Najnowsze

Ekstraklasa

Pamiętacie transfery Efforiego? Haditaghi: „Fałszywe faktury”

redakcja
0
Pamiętacie transfery Efforiego? Haditaghi: „Fałszywe faktury”
Ekstraklasa

Pogoń Szczecin ma oko na snajpera. Wymiata w Lidze Konferencji

redakcja
2
Pogoń Szczecin ma oko na snajpera. Wymiata w Lidze Konferencji
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama