Radosław Janukiewicz: Mamy wyrównany zespół, a Edi to pierwsza dziesiątka całej ligi

redakcja

Autor:redakcja

21 września 2012, 11:30 • 6 min czytania

– Nie czuję się świeżakiem. Rozegrałem 180 meczów w pierwszej lidze. W klubach, w których byłem, zwykle grałem jako pierwszy bramkarz. Nie przywykłem do siedzenia na ławie i to dziś procentuje. Wiele zależy od głowy, od psychiki. Ja niczego się nie boję. Trzeba do ekstraklasy podejść bez kompleksów i na polskim poziomie to wystarczy – mówi Radosław Janukiewicz, któremu zadaliśmy kilka bieżących pytań.
Kiedy Dusan Pernis przychodził do Pogoni, wasz wiceprezes stwierdził, że to najlepszy transfer klubu w ostatnim pięcioleciu. Musisz być w dużym gazie, że Słowak ciągle nie podniósł się z ławki.
– Dusan to solidny bramkarz, non stop powoływany do reprezentacji kraju. Ale dla mnie to był tylko dodatkowy kop do ciężkiej pracy i możliwość pokazania, że wiele osób, które kiedyś na mnie postawiły krzyżyk, się po prostu pomyliło. Wiadomo, że każdy czeka na swoją szansę – tak samo Pernis, jak Bartek Fabiniak. Pozycja bramkarza jest newralgiczna, czasem jeden błąd skutkuje utratą miejsca w składzie, ale ja się na nich nie oglądam, bo wiem, że jeśli będę prezentował swój poziom, to nikt mi miejsca nie zabierze.

Radosław Janukiewicz: Mamy wyrównany zespół, a Edi to pierwsza dziesiątka całej ligi
Reklama

Nieprzypadkowo Grzegorz Szamotulski powiedział o tobie „pyskaty szczurek”.
– Zdarza mi się czasem palnąć o jedno słowo za dużo, ale zwykle tego nie żałuję. Zawsze mówię to, co myślę. Nikomu się nie będę podlizywał, żeby wkupić się w czyjeś łaski. W dużym stopniu jesteśmy z „Szamo” do siebie podobni, mamy zbliżone charaktery. Zresztą do dzisiaj utrzymujemy kontakt, czasem do siebie dzwonimy. Podobno bramkarz powinien mieć trochę niepoukładane w głowie. Przynajmniej na boisku, bo poza nim, to, co było, dawno już minęło. Mam rodzinę, dziecko, które kończy osiem miesięcy. Siłą rzeczy mocno się zmieniłem.

Sporo czasu musiało upłynąć, żebyś wrócił do ekstraklasy. Postrzegasz to jako własne błędy?
– Debiutowałem dosyć dawno, ponad dziesięć lat temu. Tak się ułożyło. Kiedyś, za czasów Franciszka Smudy, mogłem pójść do Lecha Poznań, ale Śląsk zablokował mnie zaporową kwotą odstępnego. Nie miałem na to wpływu. Później działacze trochę nieładnie mnie potraktowali, kiedy nie chciałem przedłużyć umowy – proponowali śmieszne pieniądze i musiałem odejść. Trafiłem do Zagłębia, bo wolałem przynajmniej trenować z klubem ekstraklasy niż nie grać nawet w rezerwach, jak mi zapowiedziano we Wrocławiu. Później pojechałem do Grecji, do Xanthi – nie udało się. Wreszcie GKP Gorzów, a tam to dopiero była tragedia.

Reklama

Rozwiń temat.
– Przyjechałem do klubu, który był zupełnie niepoukładany, pod każdym względem. Kompletna amatorka. Ł»eby nie zwalać wszystkiego na klub, oczywiście moja forma też nie była jakaś optymalna. Zawaliłem parę bramek i w końcu zostałem odsunięty od zespołu… do juniorów. Śmiesznie to dziś brzmi, ale ówczesny prezes Gorzowa, pan Komisarek, był takim Józefem Wojciechowskim tylko znacznie mniejszego kalibru. Cieszę się, że wreszcie trafiłem do Pogoni. W Szczecinie czułem się dobrze od samego początku. Trochę czasu upłynęło, ale teraz przynajmniej mogę wreszcie spełnić swoje marzenie o grze w ekstraklasie. Nie czuję się jeszcze staro. Ciągle jestem w dobrym wieku, żeby coś osiągnąć.

To taki paradoks. Masz 28 lat, ale w ekstraklasie jesteś raczej świeżakiem.
– Wcale się tak nie czuję. Rozegrałem 180 meczów w pierwszej lidze, gdzie poziom nie jest jakiś wiele niższy. Trochę już w tej piłce funkcjonuję. W klubach, w których byłem, zwykle grałem jako pierwszy bramkarz. Nie przywykłem do siedzenia na ławie i to dziś procentuje. Wiele zależy do głowy, od psychiki. Ja niczego się nie boję. Trzeba podejść bez kompleksów i na polskim poziomie to wystarczy.

Twój pamiętny wywiad po meczu z Olimpią Elbląg, w którym wyrzuciłeś z siebie całe – tu cytat – wielkie wkurwienie, chyba najlepiej pokazał, jak chciałeś wreszcie do tej ekstraklasy trafić.
– Oczywiście. Może niepotrzebnie padło wtedy kilka mocnych słów, których dzisiaj pewnie bym nie użył. Ale to była frustracja, maksymalna złość. Widziałem, że awans wymyka nam się z rąk, a naprawdę chciałem wreszcie do tej ekstraklasy trafić i móc się pokazać.

Mocno przejechałeś się po drużynie. Były jakieś konsekwencje?
– Zostało to między nami w szatni. Z trenerami nie odbyłem na ten temat żadnej rozmowy. Bardziej z kolegami z zespołu. Pewnie nie wszystkim to, co powiedziałem się spodobało, ale uważam, że piłkarska szatnia powinna być hermetyczna i tamta rozmowa musi pozostać między nami.

Czujesz, że twoja pozycja w bramce jest mocna, że masz poparcie kibiców?
– Na pewno wyrobiłem sobie u nich jakąś markę. Wydaje mi się, że tylko i wyłącznie dobrą grą, bo raczej nie przez fakt, że pochodzę z Wrocławia (śmiech). To duża frajda – być na ustach kibiców. Nigdy nie miałem z nimi problemu. Moje występy też nie za każdym razem były spektakularne, czasem zdarzały się różne wpadki, ale zawsze mogłem na nich liczyć. To daje duży komfort pracy.

Jaką ocenę wystawiłbyś sobie za cztery pierwsze mecze tego sezonu?
– Ciężko robić sobie laurki, ale na pewno forma jest stabilna. Pracy może nie miałem zbyt wiele, ale myślę, że ani trener, ani koledzy z drużyny nie powinni czuć się zawiedzeni moją postawą. Oby tak dalej.

Który obraz Pogoni jest bliższy prawdy? Ten z meczu Zagłębiem, czy ten z meczu z Piastem?
– Zacznijmy od tego, że po spotkaniu z Wisłą, w którym naprawdę zagraliśmy dobrze, zrobiła się wielka nagonkę na sędziów, że pan Lyczmański pomylił się na naszą korzyść. Szkoda, że wszyscy zapomnieli, jak po naszej porażce z Piastem nie wyciągnięto od sędziego żadnych konsekwencji. A tam też był błąd, moim zdaniem, ewidentny. Nie mówiąc już o finale Pucharu Polski, gdzie na wynik wpłynął pan Małek. Chyba każdy się z tym zgodzi.

Zgoda, Borski się pomylił, ale zostawmy na chwilę temat sędziowania. Jak to z wami jest?
– Pierwszy mecz z Zagłębiem zagraliśmy bardzo dobrze. Chyba nawet nikt się nie spodziewał, że tak może to wyglądać. Później przyszły dwie porażki. Z Lechią akurat świetnie dysponowany był Traore i nie mogliśmy go zatrzymać. O Piaście już mówiłem, to był wyrównany mecz na remis. Myślę, że prawda leży gdzieś po środku. Jesteśmy beniaminkiem i choć mamy wielu doświadczonych zawodników, to nasz cel na pierwszy sezon jest raczej dość umiarkowany.

Mierzycie w coś więcej niż utrzymanie? Jak określiły to władze klubu?
– Cel postawiony przez zarząd jest taki, aby się utrzymać.

W weekend czeka was pewnie sporo roboty w Poznaniu.
– To będzie przede wszystkim wielkie wydarzenie dla kibiców. Są między nimi pewne animozje. My podchodzimy do tego spokojnie – Lech ma dziesięć punktów, ale Górnik już pokazał, że w meczu z nim może być drużyną lepszą, która walczy o zwycięstwo. Nie zamierzamy z góry zakładać, że będzie ciężko. Wolimy szukać plusów u siebie. Mamy swoje atuty – boki, środek pomocy, dobrą obronę z pewną dwójką stoperów…

Czym możecie jeszcze zaskoczyć w ekstraklasie?
– Jesteśmy dosyć równym zespołem bez wielkich gwiazd w składzie. Może poza Edim, który jest piłkarzem ponadprzeciętnym. Gdyby chociaż co dziesiąty zawodnik w polskiej ekstraklasie miał zbliżone umiejętności, to już dawno nasze kluby regularnie grałyby w pucharach. Ma 38 lat, a na boisku ciągle wygląda bardzo dobrze. Nie mówiąc o technice, bo tego nikt mu już nie zabierze. Dlatego, naprawdę, dla mnie to jest nadal jeden z dziesięciu najlepszych zawodników w lidze.

Rozmawiał PAWEف MUZYKA

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama