Jeśli czytacie, że Damian Seweryn otworzył zakład fryzjerski i uczy się czesać ludzi, jeśli Łukasz Skrzyński założył własne studio tatuażu, Sławomir Szary pracuje w kopalni, a Piotr Jegor spawa części do lodówek – to wszystko nic przy drodze, jaką u schyłku piłkarskiej kariery potoczyło się życie pewnego Brytyjczyka. 34-letniego dziś Lee Crooksa, faceta, który dekadę temu miał na swoim koncie 70 meczów w Manchesterze City. W tym prawdziwych, skromnym, jeszcze bez milionów funtów obcego pochodzenia, z którym w 1999 roku rozpoczął marsz powrotny w kierunku Premier League. Dziś, trzynaście lat od tamtego faktu, Crooks jest świeżo po powrocie z… misji wojskowej w Afganistanie.
– Mogłem zarabiać znacznie więcej jako trener, ale ja nie robię tego dla pieniędzy. Liczy się satysfakcja i ludzie, których tu spotkałem. To moi przyjaciele na całe życie – mówi, będąc żołnierzem Royal Air Force.

Kabul. Choć nie widać tego na zdjęciu, w Afganistanie powoli odradza się piłkarska liga…
Piłkarzem nigdy nie był wybitnym. Raczej typowym angielskim przecinakiem – ambitnym i twardym obrońcą, który w ciągu całej, kilkunastoletniej kariery zwiedził parę klubów i rozegrał około 200 spotkań na przyzwoitym poziomie. W 2008 roku, będąc już tylko zawodnikiem lokalnego Rochdale, postanowił dać sobie spokój z piłką i mając trzydzieści lat na karku pójść w ślady brata. Zostać zawodowym żołnierzem.
– Brat, który służył w tym czasie w Iraku, powiedział, że nie powinienem żyć z myślą, że nie zrobiłem czegoś, co naprawdę chciałem zrobić – tłumaczył w audycji BBC Radio Manchester. Crooks zaciągnął się do armii, spędził długie tygodnie na szkoleniach w Walii, by wreszcie wiosną tego roku, jako mechanik RAF-u, trafić do Afganistanu. – Jego odwaga nie ma nic wspólnego z tym, co nazywamy odwagą na boisku – komentuje jeden z jego byłych trenerów.
Ile wspólnego ma afgańskie pole bitwy z boiskiem piłkarskiem?
Zdaniem Crooksa nadspodziewanie dużo. – W obu miejscach jesteś tak skoncentrowany, że nie myślisz o ryzyku. Nawet jeśli zagrożenia są zupełnie różne – odpowiada. – Tak, jak w szatni, tam też masz swojego szefa i musisz słuchać jego rozkazów. Wszyscy, podobnie jak w klubie, jadą na tym samym wózku i próbują sobie pomóc. I wreszcie – ten zastrzyk adrenaliny.
To jak wybiec na Wembley przy osiemdziesięciu tysiącach ludzi…
