Dawno przeminęły już te czasy, kiedy można było się bezkarnie nabijać z azerskiej piłki, ale znaleźliśmy wreszcie weekendową bramkę Marcina Burkhardta i to, co zobaczyliśmy jednak zbyt poważnie nie wygląda. Pomijając kwestie finansowe, szczerze wolelibyśmy – będąc w położeniu Łukasza Sapeli – kopać sobie w Bełchatowie niż w tym Revanie Baku, na którego stadionie toczyło się spotkanie.
Wygląda trochę jak osiedlowe boisko z ładną, sztuczną trawą, wpasowane gdzieś w sam środek blokowiska, czym przypomina obrazki z ligi Litwy albo Łotwy. Kibiców też na oko, jak w trzeciej lidze (sprawdziliśmy: okrągły tysiąc osób) – i jeszcze te trąbki, jak podczas mundialu w Afryce.
No i wreszcie sama bramka. Trzeba przyznać, że Azerowie założyli „idealną” pułapkę ofsajdową. Wystarczyła jedna przebitka głową, żeby Marcin Burxardt, jak piszą tam jego nazwisko, wyszedł „sam na sam” nie mając obok siebie zupełnie nikogo.