Cristiano Ronaldo nie jest sam. Do pogrążonego w smutku Portugalczyka dołącza dzisiaj niemal całe środowisko madridistas. Niemal, bo porażka Realu 0:1 z Sevillą to także święto dla starego gwiazdora Bernabeu, Michela. Ten nie dość, że odniósł jedno z największych pojedynczych zwycięstw w karierze trenerskiej, to przy okazji zepchnął swój ukochany zespół w przepaść. I to taką, z której może już nie być powrotu, bo „Królewscy” tracą do Barcelony aż osiem punktów.
Janusz Wójcik po takim spotkaniu stwierdziłby na miejscu Mourinho: – Tu nie ma czego trenować, tu trzeba dzwonić. Bo patrząc na popisy Realu, przecieramy oczy ze zdumienia. I nie mamy pojęcia, co stało się z ludźmi, którzy jako jedyni w ostatnich latach z taką swobodą i gracją obtłukiwali Barcelonę w rewanżu Superpucharu Hiszpanii. A teraz dostają w czerep od kogo popadnie – najpierw od Getafe, teraz od Andaluzyjczyków…
– Nie mam drużyny, bo większość piłkarzy nie stawia futbolu na pierwszym miejscu i to dla nich żaden priorytet. Nienawidzę sytuacji, gdy w przerwie chcę zmienić siedmiu graczy – mówił na świeżo „The Special One”. My od siebie możemy dodać, że oszczędzić dziś można jedynie Pepe, który wziął się za siebie i nie dał się wyprowadzić z równowagi. A miał ku temu wiele powodów, bo przy każdym pojedynku powietrznym z rywalem, piłkarze Sevilli padali na murawę jak rażeni piorunem. I domagali się bezzasadnych kartek dla Portugalczyka.
Poruszając temat kar indywidualnych warto zaznaczyć, że madrytczykom i tak się upiekło. Pytanie na jak długo, bo w dwóch przypadkach do analizy wideo powinna zasiąść ligowa komisja dyscyplinarna. Raz za… chybiony cios Di Marii w kierunku Rakiticia i raz za popis jego rodaka – Higuaina, który soczystym kopnięciem potraktował na początku meczu Fernando Navarro.
Frustracja musiała mieć ujście, skoro piłkarze z Madrytu nie mieli najmniejszych atutów. Gdyby w futbolu zespoły miałyby limit 24 sekund na przeprowadzenie akcji jak w koszykówce – powolni i niedokładni „Królewscy” ani razu nie zdołaliby dotrzeć pod bramkę Palopa. Golkiper zwycięzców przełknął głośno ślinę jedynie po sytuacjach Ramosa i Modricia. Pierwszy z nich z najbliższej odległości uderzył nad poprzeczką, drugi trafił w słupek.
W obliczu wydarzeń z Sanchez Pizjuan, nikt dłużej tego weekendu nie będzie dyskutował o Barcelonie. „Blaugrana” usypiała przez całą pierwszą połowę z Getafe (1:0 do przerwy), ale w drugich 45. minutach się obudziła i podbiła wynik na 4:1. Powinna wygrać wyżej, bo lokalny Lyczmański nie podyktował ewidentnego karnego za faul na Messim w 66. minucie spotkania. Ale to bez znaczenia w dniu, w którym… liga niestety może dobiegać końca.
FK
