To co lepsze, to z Ameryki. Samochody, hamburgery, system Pay-per-view… Nie, zaraz. W myśl takiej zasady działała jedynie znana skadinąd grupa SportFive, posiadająca prawa do meczów kadry PZPN-u. Niestety, szanowni panowie – na czele z Andrzejem Placzyńskim – nie zadbali w porę o porządny „research”. I jak to zwykle u nas bywa, rzucili się z motyką na słońce z pomysłem, który kibiców wpienił, a decydentom spółki specjalnych kokosów nie zapewnił… Pora na kolejne przykłady, że wprowadzenie płatności za spotkania reprezentacji to kompletna żenada.
Po kolei. Skoro nikt w SportFive nie zainteresował się tym sposobem transmisji meczów piłkarskich, postanowiliśmy sami wybadać teren. Teren wyjątkowo wąski, gdyby wykluczyć USA – matkę Pay-per-view. W Europie z PPV próbowali się bowiem oswoić zaledwie w Wielkiej Brytanii, Francji i… Albanii. Od razu zaznaczmy – trzeciego z tych państw nie bierzemy pod lupę. Bo zamiast futbolu, oferowano tam co najwyżej odpłatne obejrzenie „Leona Zawodowca” lub „Króla Lwa”. Wracając zatem do cywilizacji, a konkretniej – na moment – do korzeni tej usługi…
System raczkował w momencie, kiedy mówiła o nas cała Europa i mieliśmy jedną z najzdolniejszych futbolowych ekip na planecie. A jednocześnie nasi „najzdolniejsi” (tym razem cudzysłów już wymagany) projektanci chowali do teczek pierwsze projekty Poloneza FSO. Lata 70-te to pierwsze próby realizowania transmisji w USA, które w swojej idei wydawały się niezwykle brutalne. Chcesz coś obejrzeć, to najpierw zapłać. Pod słowem „coś” nie kryła się jednak piłka, a naturalnie pojedynki bokserów. Począwszy od takich nazwisk jak Joe Frazier czy Muhammad Ali.
Sam wynalazek szybko pokazał, że wpisuje się doskonale w motto Amerykanów: „business is business”. W latach 90-tych abonamenty nieustannie podbijano, ale wśród ludzi nie wywoływało to szczególnego zgorszenia. Zakup dostępu do transmisji w dniu gali był mniej więcej takim samym obowiązkiem jak przerwa na lunch w pracy. Dowód? Blisko 2 miliony chętnych na pojedynek Mike’a Tysona z Evanderem Holyfieldem w 1997 roku . Nic dziwnego, że Europejczycy spróbowali zaimportować do siebie podobny pomysł. Najwyraźniej z dość marnym skutkiem, bo o dobrych wynikach oglądalności nawet nie znajdziemy nigdzie pół słowa.
4 kwietnia 2000. BBC informuje, że propozycja z PPV zakładała blisko 40 transmisji meczów Premier League w sezonie 2001/02 – ze szczególnym uwzględnieniem soboty, kiedy kilka spotkań rozgrywano o jednakowej porze. Rusza nowa epoka transmisji…
…która ogromne problemy napotkała 7 lat później, kiedy z końcem sezonu 2006-07 z satelity zniknął płatny kanał PremPlus. Inicjatywa z futbolowym kanałem PPV zostaje zrzucona do trumny także we Francji. Z usługi wycofuje się spółka Canalsat, posiadająca prawa do transmisji Ligue 1. Na placu boju pozostaje już tylko firma Cite+, zamykająca się jednak w temacie kina.
10 października, 2009. Historyczny, jedyny wyjątek od reguły w historii reprezentacji Anglii. Mecz z Ukrainą w eliminacjach do MŚ 2010 zostaje transmitowany wyłącznie w systemie Pay-per-view. Ale żeby tego było mało – usługa zostaje udostępniona wyłącznie internautom. Wchodzisz na okolicznościową witrynę www.ukraineengland.com, płacisz 5 funtów i dostajesz niepowtarzalną szansę oglądania pupili Capello w przeglądarce… Sytuacja jeszcze bardziej rozsierdziła fanów, bo w dzień meczu ceny za abonament urosły do 12 funtów. Za całe zamieszanie z PPV odpowiadał głównie rozpad stacji Setanta Sports, która wcześniej wykupiła prawa do meczu za 5 milionów funtów. BBC za mecz z Ukrainą proponowało spółce Kentaro – odpowiednikowi SportFive – zaledwie bańkę.
7 września 2012. W angielskiej piłce lada dzień nie będzie prawdopodobnie ani widu, ani słychu o PPV (ESPN zaczęła transmisje w otwartym paśmie, choć do awantury o kasę próbuje włączyć się jeszcze spółka BSkyB), który poważne zyski dalej generuje tylko na sztukach walki. Ale co tam, nie szkodzi. Problemy krajów zachodu to dla nas żaden wykładnik. Gasnący trend wstaje z grobu z pomocą SportFive i uderza w kibiców zainteresowanych obejrzeniem meczu kadry PZPN-u z Czarnogórą…
Możemy się zatem na chwilę zatrzymać, bo przynajmniej należymy do elity – obok Wyspiarzy pozostajemy jak na razie jedyną kadrą w Europie, za której niebywałe popisy trzeba zapłacić nie tylko na stadionie, ale i na kanapie przed telewizorem. Wspomnianego siódmego września PPV wypróbowano bowiem także w Irlandii…
Na „Zielonej Wyspie” sytuacja jest zgoła inna, bo platforma Livesport.tv ani myśli wykupować najważniejszych spotkań w eliminacjach (czyli z Niemcami, Szwecją i Austrią), a jedynie zajmuje się dystrybucją pakietów na… największe buble w roku kalendarzowym. Telewizja nie była skłonna zapłacić za to wielkich pieniędzy, a tak na poniższą ofertę mogło przystać kilku tysięcy fanatyków. Zwłaszcza, że pakiet całościowy kosztuje blisko 6 funtów.
Kazachstan – Irlandia – el MŚ (7 września 2012)
Irlandia – Oman – mecz towarzyski (11 września 2012)
Wyspy Owcze – Irlandia – el MŚ (16 października 2012)
Grupa Perform odpowiedzialna za abonamenty na mecze Robbiego Keane’a i spółki na razie milczy co do oglądalności. U nas na nic oficjalnego też nie możemy liczyć, ale gdzieś da się wyczytać, że na mecz w Podgoricy skusiło się 50 tysięcy widzów-desperatów. Ale takie doniesienia przyjmujemy z dystansem. Zwłaszcza, że Polsat nie kwapi się z ujawnieniem statystyk. Wiemy tylko, że ponoć oczekiwano około 300 tysięcy zgłoszeń, a dwa mecze najpewniej nie przekroczyły 100 tysięcy… Patrząc na styl gry piłkarzy Fornalika, popularność PPV może jedynie spadać…
Zatem – dla kontrastu znów spójrzmy na boks i wyniki nieosiągalne. Walka Oscara De La Hoyi i Floyda Maywatheara z 2007 roku nie dość, że przyciągnęła blisko 2,5 miliona osób przed telewizory, to jeszcze same abonamenty zagwarantowały zysk w wysokości 120 milionów dolców. Ale tu pasuje tylko prostackie: nie porównujmy gówna do czekolady.
Pay-per-view to w Polsce przynęta na małe rybki. Placzyński już zaciera ręce przed październikowym meczem z Anglią, a coraz śmielej do gry o transmisję włącza się… TV Trwam. Trudno jednak wykluczyć, że po chwilowym boomie i nagłówkach w mediach emocje opadną i szef SportFive znów będzie się znów silił na uprzejmości. I negocjował z TVP, które i tak do kolan nie padnie, bo… licencja meczów tej nędznej kadry wyceniono na więcej niż wszystkie spotkania MŚ w Brazylii.
Tak, w Brazylii, której piaszczyste plaże w 2014 roku nasi kopacze będą poznawać najpewniej tylko przez Google Grafika. Ale przynajmniej mając komfort zobaczenia turnieju za darmo w telewizji publicznej.
FILIP KAPICA

