Światek piłkarski regularnie dostarcza nam totalnie pokręconych ludzi. Jedni rzucali lotkami w młodych adeptów futbolu, drudzy swoje urodziny świętowali bijąc Pakistańczyków w okolicznych lokalach, a jeszcze inni powstrzymywali rywali wkładając im palec w… no właśnie tam! Ostatnie dwie dekady poprzedniego stulecia to jednak jedno wielkie show w wykonaniu pewnego Anglika, który futbol, a nawet całe życie traktował jako karnawał. Karnawał, bo w przeciwieństwie do teraźniejszych rozrabiaków prezentował nadzwyczaj pozytywne podejście do życia i summa summarum muchy by nie skrzywdził. Przed wami Christopher Roland Waddle, czyli po prostu „Mr.Extravagancia”!
Początkowe losy urodzonego w Felling gracza łudząco przypominają historię naszego lokalnego bohatera – Grzegorza Piechny. Wychowanek Tow Law Town zanim na dobre trafił na okładki gazet pracował w… masarni. Kielecki bohater wskoczył jednak o poziom wyżej w „sztuce kiełbasianej” od swojego kolegi po fachu. Waddle za dnia zajmował się bowiem dobraniem oraz nasyceniem wytworów odpowiednimi przyprawami, a wieczorami biegał za piłką. – Gdyby nie futbol, prawdopodobnie całe życie spędzałbym przy… kiełbasie. Niestety nie otrzymałem tak odpowiedzialnej roli jak samo wytwarzanie tych smakołyków, moim zadaniem było dobranie oraz przyprawienie wytworów – skomentował swoje początki z nieodłącznym uśmiechem na twarzy Waddle.
Pierwsze kroki w sporcie Chris stawiał w zespołach amatorskich. Nie brakowało mu jednak wiary we własne umiejętności oraz pozytywnego nastawienia do świata, gdyż jeszcze będąc graczem zupełnie nieokrzesanym odwiedzał zupełnie profesjonalne zespoły w celu odbycia testów. Nie chciał go Sunderland, jego potencjał skwitowano uśmieszkiem również w Coventry City i dopiero szkoleniowiec Newcastle United dopatrzył się w Waddle’u zadatków na solidnego zawodnika. Drużyna z północy Anglii błyskawicznie zapłaciła poprzedniemu pracodawcy 1000 funtów. Wtedy na St. James’s Park jeszcze nie wiedzieli, że trafili prosto w dziesiątkę.
Nieznany wcześniej zawodnik tak niespodziewanie, jak i szybko przebił się do pierwszej jedenastki „Srok” i już po kwartale wspólnych treningów począł regularnie występować u boku takich gwiazd jak Kevin Keegan czy Peter Beardsley. W sezonie 1983/84 walnie przyczynił się do awansu Newcastle do Division One. Również wtedy po raz pierwszy dawała o sobie znać jego dusza showmana. Sprawnie wymienił z kibicami pozytywne fluidy, jego charakterystyczną fryzurę „Mullet” zaczęli papugować kolejni piłkarze, a niekonwencjonalne sposoby celebrowania zdobytych goli oglądać można było już na co drugim stadion w Anglii. W czasie gry dla NUFC Waddle nie ukrywał, że podwójną satysfakcję sprawiało mu pokonywanie właśnie Sunderlandu, który nie docenił jego umiejętności.
– Sunderland nie kwapił się, żeby mnie zatrudnić, ale to tylko i wyłącznie jego strata. Grając na St. James’s Park udowodniłem, że potrafię kopać prosto piłkę. Na tym nie kończyły się jednak moje zalety, wystarczy zapytać moich eks-kolegów z boiska czy smakowały im kiełbasy, które przygotowywałem. Jestem przekonany, że odpowiedzą twierdząco! No i oczywiście satysfakcja, tak, podwójna nawet. Widok schodzących z boiska piłkarzy „Czarnych kotów” po spotkaniu z nami był niezwykle przyjemny – odniósł się do tego fragmentu swojej kariery Waddle.
Po sześciu latach zawodnik dostał ofertę z londyńskiego Tottenhamu. „Koguty” zapłaciły NUFC prawie 600 tysięcy funtów i – podobnie jak przy poprzedniej transakcji tego zawodnika – pieniądze spłaciły się w trybie błyskawicznym. Po mistrzostwach świata, które odbyły się w Meksyku forma „Mr.Extravagancia” eksplodowała. Bohater tekstu zaliczył bezdyskusyjnie najlepszy sezon w swojej dotychczasowej karierze, tryumfował w FA Cup, dotarł do półfinału Pucharu Ligi oraz zajął 3. miejsce w lidze. Oczywiście rozwinął się również na płaszczyźnie pozasportowej. W 1987 roku wspólnie z Glennem Hoddlem nagrał kawałek „Diamond lights”, który przez bardzo długi czas utrzymywał się w brytyjskiej TOP20!
Najciekawszy etap kariery Anglika rozpoczął się jednak w roku 1989. Angielskie kluby ze względu na tragedię w Heysel wykluczone były z udziału w europejskich pucharach, a Waddle wręcz palił się do tego, aby usłyszeli o nim kibice poza granicami kraju. Bernard Tapie wyłożył na stół 4,5 miliona i londyńczycy bez cienia wątpliowści ofertę zaakceptowali (stał się wtedy trzecim najdroższym zawodnikiem na globie – tuż za Gullitem i Maradoną). Waddle trafił do Marsylii, gdzie jego kariera nabrała poważniejszych rumieńców. Angielski skrzydłowy słynął z wręcz bajecznej techniki, dlatego wszelkiej maści dryblingi nie były mu obce. Z piłką przy nodze był tak samo groźny, jak i bez, kiedy wykonując niekontrolowane ruchy absorbował uwagę obrońców rywali. Do historii przeszły jego zwody, które oprócz walorów stricte technicznych okraszone były ruchami mającymi zdeprymować przeciwnika. Podskoki, machanie rękami, nogami czy klękanie było na porządku dziennym. Kontynuował również swoją karierę muzyczną, jednak bez większych fajerwerków. Dość szybko okazało się, że Glenn Hoddle tworzył z nim zdecydowanie lepszy duet, aniżeli Basile Boli.
Na murawie był jednocześnie klaunem i geniuszem. Z futbolówką wyprawiał cuda, mijał rywali niczym pachołki, uchodził za wybitnego egzekutora rzutów wolnych. Nad Sekwaną słynął z zachowań co najmniej nieprzewidywalnych. W jednym momencie potrafił błyskotliwym podaniem obsłużyć kolegę, żeby po chwili w akcie rozpaczy położyć się na murawie z założonymi za głowę dłońmi. Ponadto Waddle był prekursorem słynnej fryzury „Muttle”, czyli – jak śpiewał Kazik Staszewski – „krótko z przodu, długo z tyłu”. Przygodę francuską jak najbardziej uznać może do udanych, w latach 1990-1992 trzykrotnie zdobył ze swoim klubem mistrzostwie ligi, a ponadto w roku 1991 znalazł się tuż za plecami Jean-Pierre`a Papina w rywalizacji o statuetkę dla Piłkarza Roku w Europie. „Magic Chris” – jak nazywany był przez entuzjastów ze Stade Vélodrome – zajął również drugie miejsce w głosowaniu na najlepszego zawodnika Olympique`u w historii, a wyprzedził go… Jean-Pierre Papin naturalnie.
Tak jak genialny, tak i nieprzewidywalny potrafił być Waddle. Niejednokrotnie przedryblowanie grupy oponentów nie stanowiło problemów, które zaczynały się dopiero na trzecim metrze przed pusta bramką. Bo przecież trafić prosto przed siebie było zbyt banalnie, konieczne było zastosowanie zagrania piętką na przykład! W ogóle ten zawodnik uwielbiał komplikować, a raczej uatrakcyjniać sobie życie. Podanie „na ściankę”? Odegram „ruletką”. Zgranie piłki klatką? Odbiję barkiem. A może trzeba dośrodkować do lepiej ustawionego kolegi? Tylko z wykorzystaniem któregoś z trików! Warto dodać, że już samo wejście do szatni Olympique miał niekonwencjonalne. Podczas konferencji prasowej ubrany w gustowny beret oraz pasiastą koszulę w ręku trzymał… rower, a na szyi zawieszony miał łańcuch z krążków cebuli! Naukowcy do dzisiaj nie wychwycili przesłania tego zachowania. Ponadto już na samym początku zapowiedział, że języka francuskiego uczyć się nie będzie. Coś jak nasz Wojtek Pawłowski, z tą małą różnicą, że Anglik piłkarzem był wyśmienitym, a i przed obiektyw się nie pchał. O swoim podejściu do futbolu mówił szczerze i otwarcie:
– Owszem, kibice chcą oglądać zwycięstwa. Ale czy futbol ma nie dostarczać rozrywki? Czy kibic nie powinien wychodzić ze stadionu rozentuzjazmowany? Ja im to daję, odczuwam wielką satysfakcję, kiedy ktoś na ulicy powie: „Hej, Chris, kocham oglądać Twoje boiskowe wygłupy!” Czuję się wtedy spełniony – wyjawił w czasach gry dla OM.
Ogromny autorytet w kraju pozwalał mu również krytykować aspekty futbolu z Wysp Brytyjskich: – Jestem zdegustowany techniką angielskich piłkarzy. Uważam, że system szkoleniowy w naszym kraju prezentuje się niezwykle kiepsko i koniecznie musimy coś w nim zmienić.
„Mr.Extravagancia” do ojczyzny powrócił w 1992 roku i podpisał umowę z Sheffield Wednesday. Angielscy fani odetchnęli z ulgą, ponownie mogli z bliska podziwiać efektowne fikołki po strzelonych golach czy wspaniałe solowe akcje. Poziom sportowy jego boiskowych wyczynów nie stracił na tym transferze, bowiem w 1993 roku został wybranym graczem roku według żurnalistów. W kolejnych latach reprezentował barwy Falkirk, Bradford City oraz – jak przystało na człowieka nieprzewidywalnego – Sunderlandu. Przed zawieszeniem butów na kołku kopał jeszcze – podobnie jak wspomniany Piechna – w drużynach amatorskich z niższych lig. I wydawać by się mogło, że wraz z zakończeniem kariery czynnego sportowca o Chrisie słuch zagnie, ale nie, nie, nie w tym przypadku! Waddle postanowił zostać dziennikarzem sportowym, użyczył również swojego głosu w kilku grach sportowych wypuszczonych przez Electronic Arts. I nie trzeba chyba dodawać, że jego opinie były co najmniej kontrowersyjne.
Chris Waddle może i nie błyszczał poza boiskiem tak jak dzisiejsze gwiazdy. Może też codziennie nie znajdował się na okładkach po kolejnych podbojach klubowych. „Mr.Extravagancia” uczył jednak czerpać radość z futbolu i przekazywał kibicom niezwykle optymistyczne nastawienie nie tylko do futbolu. Pozytywnych zapaleńców nigdy za wiele.
MARCIN BORZĘCKI
JEŚLI CHCESZ NAPISAĆ SWÓJ TEKST O LIDZE ZAGRANICZNEJ, WYŚLIJ MAILA. DLA NAJLEPSZYCH NAGRODY PIENIÄ˜Ł»NE!
[email protected]
[email protected]
[email protected]
[email protected]