W reprezentacji Niemiec znów zawrzało. Podopieczni Joachima Loewa wygrali kolejne spotkanie w eliminacjach mistrzostw świata, ale nie dość, że zostali skrytykowani przez media, to piłkarze… krytykowali siebie nawzajem. Coś wam to przypomina?
We wtorek Niemcy ograli na wyjeździe Austrię, prezentując styl, który był niezwykle daleki od oczekiwań. Niewiele brakło, a w Wiedniu padłby remis. W 88. minucie piłkę jak na tacy dostał Marco Arnautović i zamiast trafić do siatki, po meczu musiał się samobiczować. – Przepraszam cały naród, to był mój błąd – przyznał odważnie. O wiele większe zainteresowanie wzbudziły jednak wypowiedzi Matsa Hummelsa, który przed kamerami telewizji ARD, przed kilkoma miliona widzów skrytykował… kapitana.
– Philip Lahm powinien więcej grać z obrońcami, być tylko trochę wyżej od dwójki grającej na środku. Zostawiał rywalowi na swojej stronie za dużo wolnego miejsca, przez co rosło niebezpieczeństwo. Mieliśmy szczęście, że nie skończyło się to dla nas gorzej – irytował się Hummels, nawiązując m.in. właśnie do pudła Arnautovicia.
– Nie widzę najmniejszego sensu w gadaniu o finale mistrzostw świata, to błąd. Pracujemy nad tym, żeby zdobyć tytuł, ale na takie rozmowy przyjdzie jeszcze czas. Za dwa lata – mówił Sami Khedira, który uderzał… w Lahma. Kapitan reprezentacji Niemiec kilka dni wcześniej na łamach „Bilda” zapewniał, że drużyna nie chce mundialu zakończyć w ćwierćfinale, lecz sięgnąć po największe trofeum.
Nawet, jeśli Lahm na krytykę zasłużył – bardzo słabe oceny za mecz z Austrią, niepotrzebne zapowiedzi – to publiczna reprymenda ze strony kolegów w niemieckiej kadrze jest czymś zupełnie nowym. Tym bardziej, że w tym przypadku nie kapitan sprowadza na ziemię, ale kapitan jest na nią sprowadzany.
PT
