W sercach wielu żyć będzie na zawsze. 81 lat od śmierci Johna Thomsona

redakcja

Autor:redakcja

06 września 2012, 09:46 • 4 min czytania

Piątego września 1931 roku doszło do kolejnych derbów między Celtikiem a Rangersami. Gdybyście cofnęli się w czasie i weszli na trybuny Ibrox spóźnieni, ujrzelibyście 80-tysięczny tłum skupiony na jednym punkcie obok boiska. Na noszach znoszono właśnie śmiertelnie rannego bramkarza – 22-letniego Johna Thomsona. Wszyscy wstrzymali oddech, a ciszę, jaka panowała na stadionie, przerwał rozpaczliwy krzyk kobiety. Ludzie przekonują, że była to Margaret Finlay, która miała niebawem wyjść za mąż. Jej ukochany zmarł jednak niedługo później w szpitalu.
Śmierć 22-latka opłakiwała nie tylko rodzina Thomsonów, ale i cała Szkocja. Nie ulega wątpliwości, że chłopak, który przyszedł na świat w Kirkcaldy na wschodnim wybrzeżu, miał przed sobą wielką karierę. W Celticu, który kupił go za 10 funtów, zadebiutował w wieku osiemnastu lat. Nie minęło kilkanaście miesięcy, a świętował z klubem dwa Puchary Szkocji. Zachwycona jego występami była też reprezentacja. W czterech pierwszych meczach dla swojego kraju zachował trzy czyste konta, a w czwartym przepuścił tylko jednego gola.
 
Gdy 22-latek szykował się do ostatniego meczu w swoim życiu, miał na swym koncie przeszło dwieście spotkań w trykocie Celticu. Trzeba przyznać, że wyglądał dość niepozornie i nie posiadał postury bramkarza. – Nigdy nie widziałem, by ktoś z taką grają i beztroską łapał najmocniejsze strzały rywali – mówił trener Willie Malley. – On nie miał zbyt długich rąk, ale były to ręce artysty – dodawał klubowy kolega, Jimmy McGrory. Na każdym kroku podkreślano także jego wielką odwagę. Być może dlatego niespełna rok wcześniej opuścił boisko ze złamaną szczęką i połamanymi żebrami. Tym razem, we wrześniu 1931 roku, lekarze, którzy przyjęli go na sali operacyjnej, byli już bezradni.
 

 
To była zwykła walka o piłkę. Rozpędzony napastnik Rangers, Sam English, robił wszystko, by dopaść do niej przed wychodzącym bramkarzem Celticu. Pech chciał, że dobiegli do niej w tym samym momencie. Kolano Englisha z impetem uderzyło w głowę Thomsona, a ten po straceniu przytomności nie podnosił się z murawy. Widzowie, którzy oglądali to z pewnej odległości, myśleli, że doszło co najwyżej do wstrząsu mózgu. Jeden z piłkarzy Rangers, będący studentem medycyny, wiedział jednak, że 22-latek odchodzi z tego świata.
 
Wrzawa na trybunach nie słabła, a kibice Rangers nie przestawali śpiewać. Uciszył ich dopiero jeden z zawodników gospodarzy, który wymownym gestem nakazał im, by przestali. Nastała grobowa cisza, a tragicznie wyglądający Thomson został włożony na nosze i zniesiony z boiska. Nikt poza lekarzami oraz bardziej bystrymi kibicami nie przypuszczał, że bramkarza nie da już się uratować. Być może czuła to jednak jego narzeczona, której przeraźliwy wspominano latami.
 
Według relacji gazety The Scotsman, bramkarz odzyskał na chwilę przytomność i gdy znoszono go z boiska, spojrzał w kierunku miejsca, gdzie doznał swojego urazu. – Wydobrzeje – mogli pomyśleć kibice zasiadający na trybunach. Nadzieja, jaka tliła się w sercach wszystkich Szkotów zgasła, gdy Thomson został przewieziony do szpitala. Obrażania głowy, a w szczególności kości ciemniowej, okazały się zbyt poważne, a operacja, mająca na celu zmniejszenie obrzęku mózgu, zakończyła się niepowodzeniem. Zgon stwierdzono o 21:25.
 

 
Eksperci zgodni byli co to tego, że cały wypadek był dziełem przypadku. Sam English, którego kolano doprowadziło do śmierci Thomsona, opuścił jednak Glasgow i przeniósł się do Liverpoolu. Mimo że jego kariera zakończyła się siedem lat później, już zawsze męczyło go poczucie winy. – Po tym, co się wtedy wydarzyło, sport przestał sprawiać mi radość – mówił w wywiadzie.
 
W pogrzebie, który odbył się w Cardenden nieopodal rodzinnego miasta bramkarza, uczestniczyło blisko 40 tysięcy osób. Wielu kibiców dotarło tam samemu, pokonując dystans 55 mil na własnych nogach. Jak wynika z relacji świadków, w ostatniej drodze Thomsonowi towarzyszyli jego klubowi koledzy. To oni złożyli trumnę w grobie, na którym napisano: „Ci, którzy zostali w naszych sercach, żyją na zawsze”.
 

 
O to, by pamięć o zmarłym bramkarzu przetrwała na wieki, walczy sam Celtic oraz lokalny Komitet Pamięci Johna Thomsona. Każdego roku na początku września dzieci z okolic Cardenden i Kinglassie biorą udział w turnieju, którego trofeum nosi imię i nazwisko zmarłego bramkarza. Dzięki determinacji samych kibiców, piłkarska federacja włączyła Thomsona do zaszczytnej Galerii Sław szkockiego futbolu. Uczyniono to, mimo że rozegrał zaledwie 4, a nie 50 wymaganych meczów dla reprezentacji.
 
Idealnie, w zaledwie kilku zdaniach, życie tragicznie zmarłego bramkarza ujął dziennikarz, John Arlott: „Wspaniały piłkarz, który do gry dołączył jako dziecko, a opuścił ją, gdy nie był jeszcze mężczyzną. Nie miał ani poprzednika, ani następcy. Był jedyny w swoim rodzaju”. Ci, którzy znali „Księcia Bramkarzy” osobiście, mogli przytaknąć, że była to najszczersza prawda.
 
Mick WACHOWSKI

W sercach wielu żyć będzie na zawsze. 81 lat od śmierci Johna Thomsona
Reklama

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama