Gdy do kibiców Wisły dotarła wieść, że ma trafić do Krakowa, postawili natychmiastowe weto. Ponoć ich wpływ był na tyle silny, że zablokowali jego transfer. W końcu kilka miesięcy wcześniej dla wielu z nich przestał być Adamem Stachowiakiem, a stał się „konfidentem”. – Zobaczyłem obok siebie scyzoryk, wziąłem do ręki i biegałem za arbitrem. Niepotrzebnie. Byłem młody, to łatwo się podpaliłem. A wystarczyło wyrzucić za bramkę i grać dalej – wspomina tamtą sytuację. W niedzielę debiutuje w barwach GKS Bełchatów właśnie… przy Reymonta.
22 marzec, 2008 rok. Wisła podejmuje u siebie Odrę, to wtedy z jednej z trybun zostaje rzucony na płytę scyzoryk. Po interwencji Stachowiaka, która zapoczątkowała łańcuszek zdarzeń, klub został dostał karę finansową i na dwa kolejne spotkania zamknął jedną z trybun. Od tamtej pory bramkarz nie jest w Krakowie mile widziany. – Nie mogą cię wszędzie lubić, to normalne. Ale jak cię zaatakują z trybun, to musisz udowodnić, że jesteś mocniejszy. Czy boję się przyjęcia kibiców? Nie, w żadnym wypadku – odpowiada.
Niewykluczone, że gdyby nie tamta sytuacja, dziś byłby w Wiśle. Rok temu klub z Krakowa poważnie rozglądał się za zmiennikiem Sergieja Pareiki i Stachowiak w pewnym momencie stał się głównym celem. – To chyba nie był aż tak poważny temat, jakby się mogło wydawać. Wisła wtedy szukała bramkarza co pół roku, ciągle kogoś testowali, co chwila padały kolejne nazwiska. Ł»e kibice mnie nie chcieli? Czasem jest tak, że jednego dnia cię nienawidzą, a drugiego już jesteś w ich drużynie. Spójrzmy na Manuela Neuera, utożsamiał się z Schalke, wszystko by dla tego klubu zrobił, ale to Bayern akurat go potrzebował. Po tym, jak obronił karne z Realem i dał Bawarczykom finał Ligi Mistrzów, wielu zapomniało, skąd przyszedł – przekonuje.
On akurat miał przyjść dzięki dobrej znajomości z trenerem bramkarzy Wisły Pawłem Primelem i dobrej laurce od Adama Nawałki, szkoleniowca Górnika. Dziwne jest to na tyle, że z Nawałką zdążył popaść w konflikt. – Najwyraźniej trener spojrzał na sprawę tylko przez pryzmat moich umiejętności czy zaangażowania na treningach – tłumaczy Stachowiak. A może po prostu stwierdził, że w ten sposób łatwiej się go pozbędzie?
W przerwie jednego ze spotkań Nawałka ostro krytykował Daniela Sikorskiego, a Stachowiak ni stąd ni z owąd skontrował, że gdyby nie on i jego gole, to trenera w klubie dawno już by nie było. Wstawił się za kolegą, choć dziś ani nie potwierdza, ani nie zaprzecza. – Nigdy publicznie o tym nie opowiadałem, to sprawa między mną a trenerem. Skoro on zachował klasę i się na ten temat nie wypowiada, to mnie też nie wypada. Cieszę się, że trener zostawił to dla siebie – zauważa.
I choć o Nawałce wypowiada się w samych superlatywach („Trzy lata temu trener z wielkim nazwiskiem spuścił Górnik z ekstraklasy, a on go wprowadził z powrotem i robi świetne wyniki”), to między nimi wciąż nie iskrzy. Po rocznym wypożyczeniu na Cypr miał wrócić do Zabrza, ale tylko do Młodej Ekstraklasy. Tamtą akcją spalił sobie mosty. – Mogłem siedzieć w „młodej” czy zgarniać kasę za nic w rezerwach, ale to mnie kompletnie nie interesowało. Potrzebuję gry, chcę udowodnić, że wciąż jestem dobry – zapowiada.
Zresztą, w Górniku i tak nikt za nim nie tęskni, mają przecież Łukasza Skorupskiego. – Powinien dać drużynie jeszcze kilka punktów, a klubowi spory zastrzyk gotówki. Ma swoje za uszami, jest w nim trochę szaleństwa, a to symbol najlepszy. Do tego mocny charakter, bo po incydencie w Meduzie grał jeszcze lepiej. To mu daje przewagę – ocenia Stachowiak.
Sam wyjazd za granicę, do Anorthosisu Famagusta, sprowadził go na ziemię. Do zespołu dołączył dość późno, bo dwa i pół tygodnia przed ligą. Początkowo miał się zaaklimatyzować, podszkolić język i… tak już zostało. Dwa mecze w Pucharze Cypru i jeden w lidze, ale to dlatego, że konkurent złapał kontuzję. Jak twierdzi, chcieli go z Górnika wykupić, ale zabrakło pieniędzy. Przez nagłe problemy finansowe – opóźnienia w wypłatach sięgały trzech miesięcy – zamiast niego, zmiennikiem mianowali młodszego, tańszego Cypryjczyka. Ale dzięki temu mógł się przynajmniej poczuć, jak w domu.
Zapytany w jednym z wywiadów, czego nauczył się na Cyprze, stwierdził, że… języka angielskiego. Brzmi co najmniej śmiesznie. – Angielski miałem na bardzo niskim poziomie, może nie aż takim, jak Wojtek Pawłowski, ale jednak niskim. Nagle trzeba było się zabrać do nauki. Niestety, my Polacy tak mamy, że jak nie musimy, to nam się nie chce. A potem przychodzi sytuacja podbramkowa i jesteśmy zdziwieni – mówi.
Od kilku tygodni gra w Bełchatowie, po odejściu Łukasza Sapeli będzie pewnym numerem 1. O tym, że klub traci głównego sponsora dowiedział się dosłownie kilka dni po podpisaniu umowy. – Nie było wiadomo, czy mamy szukać sobie nowego pracodawcy, czy powinniśmy szykować się do wyjazdu. Ł»aden z nas nie miał wiedzy na ten temat. Na szczęście dobrze się skończyło. Słyszę, że wiele osób nas skreśla, ale podstawą jest, żebyśmy byli drużyną na boisku i poza nim. Na naszą ligę to wystarczy – uważa.
A póki co w szatni w Bełchatowie się zastanawiają, czy aby na pewno ten nowy, cichy, małomówny, który do nich przyszedł, to ten kozak, który postawił się Nawałce…
PIOTR TOMASIK
