Przez ponad trzy lata trenował z pierwszą drużyną Wisły Kraków, jednak znacznie częściej niż w klubie grał w kolejnych rocznikach reprezentacji młodzieżowych. W Ekstraklasie wystąpił tylko dwa razy. Najpierw z konieczności, a potem, kiedy Wisła była już pewna tytułu mistrza Polski. – Będzie świetny, tylko musi znaleźć klub, który zdecyduje się w niego inwestować – mówił o nim Jacek Kazimierski, choć wcześniej sam, będąc w Krakowie trenerem bramkarzy, nie zdecydował się postawić na młokosa. Kim jest Filip Kurto? Skąd wziął się w Rodzie Kerkrade? Jak to się stało, że od razu zadebiutował w Eredivisie i dlaczego w Wiśle zawsze był tylko tym trzecim, nawet gdy między słupkami stawali Pawełek, a czasem Juszczyk czy Cebanu?
Jest 13 września 2010 roku. W piątej kolejce Ekstraklasy Wisła gra w Białymstoku, ale przez większość meczu radzi sobie z Jagiellonią tak, jak jej dwaj pomocnicy z Grosickim w poniższym fragmencie…
Jednym słowem – kicha. Na dodatek w 74. minucie Mariusz Pawełek nokautuje „Grosika” daleko za polem karnym i już w tej samej chwili wie, co będzie dalej. Może oddać rękawice i zejść do szatni, bo sędzia w takich sytuacjach ma tylko jedno wyjście – pokazać czerwoną kartkę. Drugi bramkarz, Milan Jovanić, jest kontuzjowany, dlatego między słupkami musi stanąć debiutant – Filip Kurto. Wchodzi do bramki na piętnaście minut. Z dużym… Białym plastrem, przyklejonym do rozciętego czoła. Jak później tłumaczy, podczas rozgrzewki uderzył się w głowę.
Wisła gra w dziesiątkę, przegrywa 1:2, a Kurto broni w końcówce dwa strzały. – To był jeden taki moment, kiedy będąc w tym klubie naprawdę liczyłem, że dostanę szansę, że zagram w kolejnym meczu – mówi dzisiaj. Ale nie gra i co więcej, na kolejny występ musi czekać do przedostatniej kolejki w sezonie. Wisła wygrywa wówczas z Zagłębiem Lubin, przy pustych, zamkniętych dla kibiców, trybunach Dialog Areny. Łatwo, 3:0, nie mając żadnych problemów w defensywie. Na tym kończy się przygoda Kurty z Ekstraklasą.
W kolejnych miesiącach częściej zyskuje uznanie selekcjonerów reprezentacji młodzieżowych. – To był mądry chłopak, bardzo poukładany, na dodatek bardzo rozwinięty fizycznie, jak na swój wiek – wspomina Michał Globisz, który jako pierwszy powołał go do kadry U-18. – Miewał różne mecze, kilka baboli też zaliczył, ale w swoim roczniku wygrał rywalizację. Dlaczego nie przebił się w Wiśle? Wiadomo w jakim był wieku. Czasem przydaje się zwykły element ludzkiego szczęścia. Ktoś doznaje kontuzji, młody wchodzi do bramki i zostaje na dłużej. To w przypadku Filipa się nie przydarzyło.
Wiśle wypatrzyli go Ryszard Czerwiec i pracujący jeszcze wtedy w klubie Hiszpan Manuel Junco. Dostali cynk, że w trzeciej lidze, w Promieniu Opalenica, broni zdolny 16-latek. – Na początku grałem nawet na innej pozycji, ale któregoś dnia, gdy w drużynie zabrakło bramkarza, zadzwonił do mnie trener i powiedział, że chce, żebym stanął. Przez taki przypadek zostałem bramkarzem, a później wszystko potoczyło się już szybko. Z akademii Remes przeszedłem od razu do seniorów Promienia Opalenica – wspominał, kiedy starał się o kontrakt w Wiśle. Czerwiec pojechał obejrzeć go na żywo w meczu Pucharu Polski z Zagłębiem Lubin. „Miedziowi” przewieźli się po przeciwnikach, wygrywając 4:1, po czterech golach Micanskiego, ale to nie przeszkodziło Kurcie otrzymać propozycję testów, a później wylecieć z Wisłą na zgrupowanie do Hiszpanii.

Mini sesja foto do skarbu kibica „PS”. Jeszcze w Hiszpanii…
Wkrótce podpisał kontrakt, po czym… Przez trzy i pół roku nie doszedł do głosu. Przegrywał rywalizację – a to z Mariuszem Pawełkiem, a to z Sergeiem Pareiką. Rzadko łapał się nawet na ławkę, więc najczęściej bronił w Młodej Ekstraklasie. Kazimierski chwalił go przy każdej okazji, „piłował” na treningach swoimi typowymi ćwiczeniami: kop, chwyt, kop, chwyt… I tak w kółko, im mocniej, tym lepiej. Jednak ani on, ani Skorża nigdy na niego nie postawili. Właściwie to do dzisiaj nikt nie może być pewien, ile Kurto potrafi. W jego seniorskiej karierze nie istnieje jeszcze słowo „doświadczenie”, ani „rytm meczowy”.
W maju nie przedłużył wygasającej umowy, a niedługo po tym znalazł się w Holandii. Kontrakt w Rodzie Kerkrade, dwuletni z opcją przedłużenia o dwa kolejne, załatwił mu menedżer z Olsztyna – Marian Mierzejewski, ojciec Adriana. Dyrektor sportowy Holenderów, Gerard Wielaert, już w kwietniu zapowiedział, że zamierza ściągnąć kolejnego Polaka, a dziś wylicza jego atuty: – Ma wszelkie zadatki, by zostać bardzo dobrym bramkarzem. Ma technikę, odpowiednie warunki fizyczne, imponuje spokojem.
Jednak dopiero rzeczywistość zweryfikuje, czy Wielaert ma rację.
Roda od dawna w specyficzny sposób dba o obsadę swojej bramki. Po tym, jak udało jej się sprzedać z dużym zyskiem Przemysława Tytonia, działacze dali szansę Pawłowi Kieszkowi. Dziś sytuacja w bramce Rody wygląda wyjątkowo dziwacznie. Najstarszym golkiperem w klubie jest… 22-letni Mateusz Prus. Zaraz za nim o rok młodszy Kurto i będący numerem trzy 19-letni Holender Bryan Roox. Wszyscy trzej bez jakiegokolwiek doświadczenia. Nie tylko w Eredivisie, ale gdziekolwiek na tym poziomie.
– Dwa dni przez pierwszym meczem z Zwolle trener ogłosił, że to ja będę bronił – mówi dzisiaj Kurto. – Przyjechałem do Holandii z taką myślą, że pierwsze treningi będą kluczowe, bo nimi mogę sobie od razu wywalczyć miejsce w bramce. Czułem się mocny, złapałem pewność siebie, dobrze poczułem się w zespole i jak na razie mi się udaje. Nie czuję wielkiej tremy – przekonuje. Kerkrade to mała, spokojna miejscowość, dobra dla emerytów, dlatego sam zamieszkał nieopodal w Heerlen. – Rytm dnia wyznaczają treningi. Czasem jeden, czasem dwa. Obiad zawsze w klubie i do domu. Mateusz i Mikołaj (Prus i Lebedyński, dwaj inni Polacy w Rodzie – przyp. PM) bardzo mi pomogli. Dzięki nim miałem miękkie lądowanie – mówi.
W sobotę zadebiutował w Eredivisie meczem z Zwolle. Już w siódmej minucie uderzeniem głową pokonał go Joost Broerse. Ani obrońcy, ani sam Kurto nie przeszkodzili mu w oddaniu strzału, mimo że stał cztery metry przed linią bramkową. – Sytuacja była ciężka, kilku zawodników przede mną, trudno byłoby się przez nich przepchać. Uderzenia nawet nie widziałem, poczułem tylko, jak piłka śmignęła mi nad głową – tłumaczy dzisiaj Kurto, przekonując, że nikt w klubie nie miał do niego pretensji o tę sytuację. Później Zwolle jeszcze kilkakrotnie próbowało podwyższyć wynik, ale piłki najczęściej przelatywały nad poprzeczką albo obok słupka. Dopiero tuż przed przerwą Polak wykazał się obroną mocnego strzału z dystansu, a po zmianie stron długim i celnym wykopem zapoczątkował akcję, która dała wyrównanie.
Prezesi Rody mają nadzieję, że eksperymentując i stawiając na młodzież wychowają sobie w bramce kolejnego Tytonia. Na razie, dość niespodziewanie, o centymetr bliżej – choć wciąż kilometry od celu – jest nie Prus, a właśnie Kurto. Jednak prawdziwy chrzest dopiero przed nim. Sam zresztą podkreśla:
– W sobotę jedziemy do PSV. Tam, to będzie pewnie trochę roboty…
PAWEŁ MUZYKA
