Popov wyleczył Boenischa, pięciu desperatów na rynku

redakcja

Autor:redakcja

11 sierpnia 2012, 14:16 • 3 min czytania

Goran Popov przeszedł z Dynama Kijów do Stoke City. Informacja nieszczególnie istotna, ale symptomatyczna. Oto kolejny piłkarz, na którym w polskiej lidze się nie poznano (konkretnie w Odrze Wodzisław i przede wszystkim w Groclinie), a który najwyraźniej ma papiery na bardzo przyzwoite granie. Do Premier League byle kogo nie biorą, jeśli nie wierzycie, to zapytajcie Sebastiana Boenischa, który w kolejnym angielskim klubie próbuje zdać testy, ale nigdzie mu się jeszcze nie udało. Wcześniej nie zdecydował się go zatrudnić londyński West Ham United, tym razem z transferu właśnie do Stoke City wyleczył go Popov.
Macedończyk w 2005 zdążył oblać testy w Groclinie, później w Odrze Wodzisław spędził rundę, rozegrał 11 meczów, pięć razy zmieniono go przed końcem. I tyle go widziano, wyjechał do greckiego słabiaka. Późniejsza kariera Popova tylko pokazuje, że my w Polsce – i tu mowa o trenerach, działaczach, ale też kibicach i dziennikarzach – nie mamy zielonego pojęcia, jak rozpoznać zawodnika z potencjałem na duże granie. My się podniecamy jakimś śmiesznym Semirem Stiliciem, którego nikt w poważnym futbolu nie chce, natomiast zupełnie nie jesteśmy w stanie dostrzec klasy w takim Popovie czy też Paulinho, który w ŁKS-ie فódź kariery nie zrobił, a teraz jest po debiucie w reprezentacji Brazylii. Ilu zawodników z ekstraklasową przeszłością przez ostatnie dwadzieścia lat trafiło do Premier League, nie licząc bramkarzy? Grzegorz Rasiak i kto jeszcze? Rasiak i Popov właśnie. Ach, poprawka – jeszcze Olisadebe i Świerczewski.

Popov wyleczył Boenischa, pięciu desperatów na rynku
Reklama

Roczne wypożyczenie Popova do Stoke City pokazuje też, kim my graliśmy na Euro 2012. Sebastian Boenisch od kilku miesięcy próbuje gdziekolwiek podpisać kontrakt, ale niestety rzeczywistość jest brutalna – nikt go nie chce. Nikt, nawet za darmo, nie chce zawodnika, który rozegrał trzy mecze w czasie finałów mistrzostw Europy. Pewnie za moment Boenisch gdzieś się przyczepi, ale już nie na swoich warunkach, tylko na warunkach wyjątkowo podłych, ponieważ karty przetargowej nie ma żadnej, czas nagli. Normalnie jeśli obrońca w takim wieku, w dodatku lewy, a tu cały świat ma problem, z dobrym CV (Bundesliga, reprezentacje młodzieżowe Niemiec) z kartą na ręku nie jest w stanie znaleźć klubu, to znaczy, że prezentuje się katastrofalnie – czego niestety nie dostrzegał selekcjoner Franciszek Smuda.

Mamy już 11 sierpnia. Za chwilę startują ostatnie ligi europejskie, większość klubów ma już zamknięte kadry, zespoły są po obozach przygotowawczych i mają wykrystalizowane podstawowe jedenastki. O tej porze klubów nie mają tylko desperaci. Niestety, wśród tych desperatów jest aż pięciu poważnych zdawałoby się piłkarzy – trzech reprezentantów z Euro i dwóch cieszących się w naszym kraju wysokim prestiżem:

Reklama

– Sebastian Boenisch
– Dariusz Dudka
– Paweł Brożek
– Artur Boruc
– Ireneusz Jeleń

Pewnie w najlepszej sytuacji jest Brożek, bo skoro dopiero co rozwiązał kontrakt z Trabzonsporem za porozumieniem stron to można przypuszczać, że zrobił to, ponieważ ma propozycję z innego klubu. Cała piątka nie jest jednak specjalnie rozchwytywana (łagodnie rzecz ujmując). Boruc chyba się przeliczył co do swojej pozycji na rynku, o Dudce, który ma ponad 60 spotkań w reprezentacji, co powinno stanowić duży atut, słuch zaginął. Menedżerowie twierdzą, że z Dudką jest ten problem, że… zapadł się pod ziemię i nie odbiera telefonów. Nawet jeśli jest szansa go umieścić w jakimś klubie to wszystko rozbija się o podstawowy problem: z nim nie ma kontaktu.

Tak czy siak, rynek zweryfikował czołowych polskich piłkarzy bardzo negatywnie. Oni gdzieś w końcu przejdą, ale… raczej należy nazwać to tak: zostaną przygarnięci. Transferowej bitwy o nich nikt nie stoczył, nawet nie było drobnej bójki.

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama