Brazylijczycy wracają z Londynu na tarczy. Srebro symbolem porażki

redakcja

Autor:redakcja

11 sierpnia 2012, 18:22 • 3 min czytania

To był ich mecz życia, ich dzień. Dzień, który zapamiętają na zawsze i w którym zapisali się na kartach historii. Reprezentacja Meksyku po raz pierwszy sięgnęła po olimpijskie złoto w piłce nożnej. Złoto, dodajmy, wywalczone z murowanym faworytem do zwycięstwa, z przyszłymi – jak przekonuje wielu – mistrzami świata. Gdyby zestawić wartość rynkową jednych i drugich, gdyby porównać obecną liczbę zer na kontach czy kwoty, za które zmieniają kluby… Nie, to dzisiaj nie miało najmniejszego znaczenia.
Brazylijczycy wracają na tarczy. Jeszcze przed wylotem do Londynu sprawa była jasna – bez złota lepiej się nie pokazujcie. Srebrne medale dla wielu byłyby marzeniem, ale dla was są powodem do wstydu. Wrzućcie je do szafy, wynieście na strych albo oddajcie bezdomnym. Srebro to wasz symbol porażki. Trener olimpijskiej kadry, Mano Menezes nie ma nawet po co rozpakowywać walizki. Nie po przegranej z Meksykanami, których jego piłkarze powinni zjeść na śniadanie. Nie po meczu finałowym, w którym siada się obok wartych łącznie co najmniej 100 milionów euro Pato, Lucasa Moury czy Hulka.

Brazylijczycy wracają z Londynu na tarczy. Srebro symbolem porażki
Reklama

No właśnie, Hulk. To on po pół godzinie zameldował się na boisku, kiedy Menezes zdał sobie sprawę, że zaczął mu się palić grunt pod nogami. To on ciągnął grę Brazylijczyków do przodu, to on stwarzał największe zagrożenie (tuż po wejściu kapitalny strzał z dystansu), to on zdobył jedynego gola i to on w ostatniej akcji meczu idealnie dograł na głowę Oscara. Około pięć metrów od bramki, wolna pozycja, odkryty bliski słupek i… pudło. Pudło, które odebrało Brazylii ostatnią nadzieję, postawiło krzyżyk na Menezesie i sprowadziło na ziemię wielkich gwiazdorów. Słabo wyglądał wspomniany Oscar, słabo Neymar, słabo Leandro Damiao. Rozczarował każdy z osobna.

Image and video hosting by TinyPic

Reklama

Czy Brazylijczycy zbyt wcześnie uwierzyli, że złoto jest już ich? A może zbyt wcześnie, bo podczas trwania igrzysk, podpisali lukratywne kontrakty z największymi klubami świata? Chociaż, w końcu głównie do tego ten turniej był im potrzebny…

Meksykanie – wbrew temu, co by mogło się wydawać i mimo braku lidera Giovaniego dos Santosa – wygrali zasłużenie. Indywidualnie – nie licząc strzelca dwóch goli, Oribe Peralty – byli gorsi, ale nie popełniali głupich błędów, nie tracili koncentracji. Grali mądrze taktycznie, wiedzieli, kiedy się cofnąć całym zespołem, a kiedy rzucić do ataku. Można by napisać, że dopisało też szczęście, bo takich prezentów, jak przy pierwszym golu (29. sekunda!), Rafael nie zwykł rozdawać, ale gdyby nie pressing i zawziętość Meksykanów, toby się nie pomylił. Zresztą, oni sytuacji podbramkowych stworzyli sobie naprawdę sporo. A defensywa Canarinhos (Rafael, Thiago Silva, Juan Jesus i Marcelo), warta gigantyczne pieniądze, prezentowała się beznadziejnie.

W Brazylii tymczasem trwa się dyskusja – kto powinien zastąpić Mano. Na cichego faworyta mediów wyrasta póki co Luiz Felipe Scolari.

PT

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama