Mamy dwie wiadomości. Jak to zwykle bywa – lepszą i gorszą. Lepsza – gdyby nowy sezon Serie A rozpoczynał się jutro, Kamil Glik, razem z Angelo Ogbonną, najprawdopodobniej tworzyliby podstawową parę stoperów Torino. I druga, trochę przygnębiająca. Liga włoska startuje dopiero za ponad miesiąc. W Turynie nie do końca Polakowi ufają i niewykluczone, że do tego czasu przybędzie mu deklasujący go konkurent.
Ogbonna to jedyny środkowy obrońca, który może być stuprocentowo pewny miejsca w wyjściowej jedenastce. Oprócz niego w klubie są jeszcze Glik, Valerio Di Cesare oraz Damiano Ferronetti. Namacalnym doświadczeniem w pierwszej lidze może pochwalić się wyłącznie ten ostatni, ale jego wadą są częste kontuzje. Polak, chociaż niezwykle lubiany, podobnie jak Di Cesare, uważany jest przez miejscowych dziennikarzy za piłkarza jednak na poziomie drugoligowym. Fizycznie, owszem, imponuje, ale w Turynie na jego miejscu woleliby oglądać kogoś bardziej ogranego na wysokim poziomie.
Sprowadzenie kolejnego środkowego obrońcy nie leży w priorytetach tego raczej wstrzemięźliwego transferowo klubu. Po cichu cały czas trwają jednak dyskretne poszukiwania. W mediach ostatnio przewijało się nazwisko Cesare Bovo, lecz jego pensja okazała się raczej nie do udźwignięcia.
Ci, którzy cieszyli się, że schedę regularnie grającego Polaka w Serie A, po Arturze Borucu przejmie Kamil Glik, niech jeszcze wstrzymają się z toastami. Być może, jeśli trener Giampiero Ventura, który mocno wierzy w jego umiejętności, zastosuje rotację… Gorzej, gdyby stracił pracę. Wówczas położenie Kamila po raz kolejny, jak za czasów jego gry w Palermo, zrobiłoby się bardzo niewygodne.
PB