Ich historie zaczynały się podobnie. Młodzi, zdolni, znacząco lepsi od swoich rówieśników. Dzięki kapitalnym występom w juniorskich kadrach Polski zwrócili na siebie uwagę dobrych zachodnich klubów. Wyjeżdżali z kraju z głowami pełnymi marzeń, celów i postanowień. Jechali w nieznane, za sobą zostawiając dzieciństwo i matczyną opiekę. Tragiczne boiska, zgrzybiałe szatnie i dziurawe dresy zamieniali na bazy klubowe najlepszych zespołów Europy. Granice Polski opuszczali z etykietą nadziei futbolu znad Wisły. Ł»ycie brutalnie zweryfikowało ich plany – większość nie zawojowawszy piłkarskiej Europy, wracała do kraju z podkulonym ogonem. Jak potoczyły się ich losy po powrocie do ojczyzny?
Dwa tygodnie temu gruchnęła w mediach wieść – Michałowie Janota i Miśkiewicz po latach gry za granicą wracają do kraju. Nie oni pierwsi i zapewne nie ostatni. Korona i Wisła sprowadzając piłkarzy ukształtowanych na zachodzie liczą na inną, lepszą jakość. Jednak jak pokazała nieomylna historia, nawet najwybitniejsze kuźnie futbolowych talentów mogą zrodzić zakalce.
W latach 2004 -2008 w Europie zapanowała trudna do wytłumaczenia moda na polskich juniorów. Mimo miernych wyników w rywalizacji międzynarodowej, piłkarze urodzeni nad Wisłą byli masowo sprowadzani przez zagraniczne kluby. Podobno wyjątkowo utalentowani, wyjeżdżali by dniem i nocą chłonąć zachodnią myśl szkoleniową. Zaledwie garstce z nich udało się mniej lub bardziej zaistnieć na piłkarskiej mapie Starego Kontynentu (Szczęsny, Krychowiak, Cywka czy Wojciechowski), natomiast cała rzesza wracała na tarczy, by na swoim podwórku udowodnić, że nie grali, bo tam stawiano na swoich. Niestety dla nich, okazało się, że rodzima piłka ligowa również przerasta ich często skromne umiejętności.
Tak jak niewielu odnalazło swoje miejsce na obcym terenie, tak nieliczni przebili się w ekstraklasowej młócce. Powrót wyszedł na dobre Tomaszowi Kupiszowi, Jarosławowi Fojutowi, Kamilowi Glikowi i najmłodszemu z tego grona Filipowi Modelskiemu. Ich historie wszyscy dobrze znamy. Na powyższej czwórce zamyka się jednak grupa piłkarzy, którzy po powrocie udowodnili, że angaż w zagranicznym klubie nie był efektem wzrokowych problemów skautów penetrujących polski rynek.
W tym samym czasie co Fojut do Boltonu trafił bramkarz Przemysław Kazimierczak, a rok po nich stoper Błażej Augustyn. Najszybciej za Polską zatęsknił ten ostatni – już po dwóch sezonach, w lecie 2007 roku podpisał kontrakt z warszawską Legią. Jego mariaż z Wojskowymi zupełnie się nie udał, a defensor do dzisiaj zastanawia się jak to jest, że jego umiejętności są wystarczające na włoską calcio, a nie predestynowały go do kopania w polskiej lidze. W każdym razie transfer 19 – letniego wówczas piłkarza okazał się niewypałem – udało mu zebrać zaledwie 4 występy w Ekstraklasie, po czym wyjechał na Półwysep Apeniński, gdzie radzi sobie dużo lepiej. W minionym sezonie rozegrał 26 spotkań w barwach Vicenzy (Serie B).
Dużo więcej czasu, bo aż siedem lat, spędził na Wyspach Kazimierczak. Patrząc na jego losy po powrocie do kraju, można wysnuć wniosek, że wyjazd bramkarza do Anglii był jakimś złośliwym chichotem losu. W zimie 2010 zwiedził cała masę klubów, zakotwiczając w końcu we Flocie Świnoujście, a w międzyczasie płacząc w mediach, jak to ciężko znaleźć zatrudnienie. W zespole z wyspy Uznam spędził półtora sezonu, dzielnie okupując pozycję…trzeciego bramkarza. W miarę regularnie grał w siódmoligowych rezerwach Floty, gdzie bronił (rzadko skutecznie) strzały snajperów Kasty Majowe czy Wichra Brojce. W końcu udało mu się zaliczyć sportowy awans, ponieważ trafił do trzecioligowego Orła Ząbkowice Śląskie, a następnie do dogorywającego KS – u Polkowice. Obecnie przebywa na testach w Zagłębiu Lubin, co może wskazywać na tęsknotę golkipera do ławki rezerwowych.
Wespół ze wspominanym na wstępie Krychowiakiem w Bordeaux przebywał jego rówieśnik Mateusz Rajfur. Rudowłosy stoper zapowiadał się równie dobrze, co obecny pomocnik Stade Reims. Dobrze się ustawiający, świetnie czytający grę oraz mimo średnich warunków fizycznych (182 cm), dzięki dobremu wyskokowi i kapitalnemu timingowi, wyśmienity w walce w powietrzu. Niestety dla niego, a być może dla całego polskiego futbolu, na drodze piłkarza rodem z Chojny stanęła banalna przeszkoda – kontuzje. Najpierw popchnęły działaczy francuskiego klubu do rezygnacji z usług Polaka, a następnie skutecznie uniemożliwiły mu rozwój. Po odejściu z Bordeaux przez trzy sezony występował w Młodej Wiśle, a gdy okazało się, że w Krakowie niespecjalnie liczą na jego pomoc w pierwszym zespole, postanowił poszukać szczęścia gdzie indziej. W lecie testowała go Pogoń i Arka, a w zimie Piast Gliwice, jednak w żadnej z wymienionych drużyn nie znalazł zatrudnienia i od roku odpoczywa od piłki.
Niemal równie twarde lądowania zaliczyli jego koledzy z kadry Michała Globisza – Bartłomiej Pacuszka i Robert Trznadel. Tego pierwszego, grającego na pozycji bocznego obrońcy, przez cztery lata szkolono w Holandii (Twente Enschede i Heracles Almelo), jednak bez żenady można stwierdzić, że nauka poszła w las. Pacuszka obecnie kopie w trzecioligowym Starcie Otwock, gdzie dzielnie sekundują mu wychowankowie MKS – u Ciechanów czy Czarnych Czarne.
Trznadel po trzech rundach na Półwyspie Apenińskim wrócił do zabrzańskiego Górnika, gdzie jednak nie wykazywał symptomów włoskiej szkoły futbolu. Po dwóch sezonach szybkonogi napastnik trafił Okocimskiego Brzesko, z którym właśnie awansował do pierwszej ligi. Teoretycznie miał spory wkład w ten sukces, ponieważ rozegrał 27 spotkań. Jednak z drugiej strony jak na zawodnika formacji ataku nie specjalnie grzeszył skutecznością – w lidze udało mu się zaledwie dwa razy pokonać bramkarzy rywali. Zdaje się, że trenując w AC Parma 22 – letni piłkarz marzył o nieco innej karierze.
Arkadiusz Ryś, Marcin Siedlarz, Kamil Oziemczuk czy Szymon Matuszek mają w swoim piłkarskim CV znane europejskie zespoły, który przystają do ich umiejętności niczym Arjen Robben do rzutów karnych. Ryś i Oziemczuk pobierali naukę w tej samej stajni co Philippe Mexes czy Djibril Cisse, czyli AJ Auxerre. Ten pierwszy najwyraźniej był opornym uczniem, bo po zakończeniu mezaliansu z francuskim zespołem, bynajmniej nie dzielił i nie rządził na pierwszoligowym froncie, gdzie trafił po powrocie z ojczyzny Platiniego. W dwa i pół roku zaliczył zaledwie 19 występów, by ostatnią rundę spędzić w rezerwach katowickiego GKS – u. O ile Ryś wyjeżdżał jako zawodnik całkowicie anonimy, o tyle Oziemczuka można było kojarzyć z występów w pierwszej lidze (według dawnej nomenklatury). Już jako 17 – latek szalał w barwach Górnika Łęczna, z którego wyciągnęli go czujni Francuzi. Po dwóch latach bez występu w pierwszym zespole wrócił do Polski do Motoru Lublin. Obecnie biega w swoim macierzystym klubie, który zdążył się przetransformować z Górnika w Bogdankę. Niby wielkiego wstydu to nie przynosi, wielu pewnie chętnie by się z nim zamieniło, jednak po chłopaku, który już jako nastolatek grał jak równy z równym z najlepszymi piłkarzami polskiej ligi (cokolwiek by to nie oznaczało) wypadałoby oczekiwać więcej.
Podobny zarzut można wysunąć w stosunku do Siedlarza. Ten pomocnik także już przed pełnoletnością występował na pierwszoligowych murawach. Jako dwudziestolatek wyjechał do AC Siena, aby podnosić swoje, wydawało się niemałe, umiejętności. Można pokusić się o tezę, że coś po drodze poszło nie tak, ponieważ obecnie, z 24 wiosnami na karku, Siedlarz hasa na drugoligowym poligonie (według nowego nazewnictwa, czyli de facto trzecioligowym) w barwach Garbarni Kraków, a Ekstraklasę może co najwyżej pooglądać z boku.
Nieco inaczej jest z Szymonem Matuszkiem. Ten rosły defensywny pomocnik w bardzo młodym wieku wyjechał do Hiszpanii i dopiero po powrocie z Półwyspu Iberyjskiego zaprezentował się polskiej publiczności. Jak wiadomo, szału swoją grą nie wywołał, a obecnie tuła się od wypożyczenia do wypożyczenia, kopiąc w barwach Chojniczanki Chojnice czy Wisły Płock.
Na koniec warto wspomnieć o Macieju Wiluszu oraz Mateuszu Szczepaniaku. Ten pierwszy po poważnej kontuzji, która przekreśliła jego holenderską przygodę, powoli dochodzi do siebie i w barwach Bełchatowa udowadnia, że jeszcze nie powiedział ostatniego słowa (wywiad z nim TUTAJ). Natomiast Szczepaniak, kolejny z Polaków szlifowanych w Auxerre, permanentnie lawiruje między pierwszym zespołem Zagłębia a Młodą Ekstraklasą. Gwoli prawdy powinno się choć słówko poświęcić Krzysztofowi Królowi, jednak na jego temat chyba już wszystko wiadomo, o co skutecznie zadbał sam zawodnik. Wiadomo, że wszyscy i wszędzie go chcieli, ale on razem z żoną doszedł do wniosku, iż w Polsce ma największe możliwości rozwoju.
MATEUSZ JANIAK