Na naszych oczach pisała się dzisiaj historia futbolu. I wreszcie – została szczęśliwie napisana, ukończona, a gol Juana Maty, jakże hiszpański, był zwieńczeniem i najlepszą puentą, spektakularnie postawioną kropką. Barcelona nie została pierwszym klubem, który obronił Ligę Mistrzów, za to reprezentacja Hiszpanii jako pierwsza ustrzeliła hat-trick: mistrzostwo Europy, mistrzostwo świata, mistrzostwo Europy. Celowo wspominam o Barcelonie, bo nie da się reprezentacji Hiszpanii oddzielić od katalońskiego klubu. To ten sam organizm, oddychający i funkcjonujący w ten sam sposób. Działający na dokładnie tych samych zasadach.
Przez ostatnie dni objawiło się wiele osób, które deprecjonowały osiągnięcia i klasę Hiszpanii. Twierdzili, że to futbol nudny, że patrzeć się na to nie da, że Włosi są lepsi. To głupki. Jeśli sam się do nich zaliczasz, drogi czytelniku, to cóż – mam cię za głupka. Musisz z tym żyć. Trudno.
Piłka nożna przez całe dekady ewoluowała i ewoluowała, aż w końcu jej ostatnim stadium (jak dotąd) stała się FC Barcelona, a jej pochodną – reprezentacja Hiszpanii. Jasne, że to tylko podróbka, ponieważ dzisiaj futbol klubowy stoi na znacznie wyższym poziomie niż reprezentacyjny, ale w tej właśnie kategorii, w futbolu reprezentacyjnym, Hiszpanie osiągnęli absolut. Trzeba tej nacji oddać honor, bo przez ostatnie cztery lata zawładnęła futbolem w sposób niebywały. Hiszpanie zdobyli trzy mistrzowskie tytuły, a jeśli dodamy jeszcze rozgrywki klubowe, to okaże się, że musimy doliczyć dwa triumfy w Lidze Mistrzów i dwa w Lidze Europy. To łącznie siedem trofeów na jedenaście. Niemożliwa do powtórzenia średnia. 63 procent pucharów trafia dzisiaj do jednego tylko kraju. Hiszpania eksportuje pomarańcze, a importuje puchary i medale.
Oczywiście, że to nie był wielki turniej Hiszpanii, ale ten zespół nawet w takiej nieprzekonującej do końca dyspozycji jest nieosiągalny dla reszty świata. W Euro 2012 nikt kto wyszedł na boisko, by walczyć z drużyną del Bosque, nie zdołał jej zdominować. Nikt w fazie pucharowej nie strzelił jej gola. Czasami najlepiej, jeśli przemawiają liczby. Jeden mecz to może być przypadek, ale w ostatnich trzech turniejach w fazie pucharowej – a więc wtedy, gdy każdy błąd może skończyć się tragicznie – Hiszpanie strzelili 14 goli i nie stracili ani jednego. 14 do 0. Przy wyniku 14:0 nikt nie kłóci się z arbitrem i nie szuka usprawiedliwień w złej pogodzie. Przy 14:0 bije się przeciwnikowi brawo. Nawet najwięksi furiaci i skrajni wieśniacy przy 14:0 zamykają mordy i oddają hołd rywalowi. A gdy spojrzymy na Euro 2012 w całości to też szczęki muszą nam opaść nisko, bo La Roja kończy z dorobkiem: 12 goli zdobytych i 1 stracony. Nikt nigdy nie zagrał w finałach mistrzostw Europy równie skutecznie.
Przyglądajmy się tym piłkarzom, bo za trzydzieści lat będziemy o nich pytani. To żywe legendy. Dzisiaj wydają się tacy normalni, taki Busquets wygląda jak chłopak z bloku obok, jak gość, który podaje frytki w restauracji McDonalds’, ale w roku 2040 – jeśli dożyjemy – syn albo wnuk spyta: a co to był za piłkarz? Już teraz zastanówcie się nad odpowiedzią. Hiszpania ma w składzie zawodników, którzy mogą za moment być najbardziej utytułowanymi w dziejach futbolu, przynajmniej w tych czasach nowożytnych. Ten wspomniany Busquets – nie przeczę, że to jeden z moich ulubionych zawodników i że cenię go wyżej niż Xaviego, uważam, że porusza się z taką gracją, jakby nakładał łyżwy i kręcił potrójne rittbergery i salchowy – ma już i mistrzostwo świata, i mistrzostwo Europy, i dwa triumfy w Lidze Mistrzów, do tego trzy mistrzostwa Hiszpanii i masę pomniejszych zwycięstw. To wszystko – plus 45 meczów w kadrze (a będzie więcej, bo każdy trener zaczyna od niego skład) – osiągnął w wieku 23 lat, więc strach pomyśleć, jak wyglądać będzie jego półka za lat dziesięć. Wiadomo, Busquets nigdy nie będzie Messim, ale Messi nigdy nie będzie Hiszpanem, co w wyścigu na nagrody drużynowe mieć może olbrzymie znaczenie. Albo Iker Casillas… Każdy z nas wychowywał się na legendach, nieweryfikowalnych, musieliśmy sobie niektóre rzeczy zwyczajnie wyobrażać, mecze rozgrywaliśmy w głowie, obraz konkretnych parady tworzyliśmy na własne potrzeby. Wyobrażaliśmy więc sobie, jak bronił Lew Jaszyn, a za lat trzydzieści młodzi chłopcy słuchać będą o Casillasie. Tym Casillasie, który ma już dwa mistrzostwa Europy, mistrzostwo świata, pięć mistrzostw Hiszpanii i dwie wygrane Ligi Mistrzów. Chociaż to głupio zabrzmi, ci właśnie faceci – ci, którzy dzisiaj rozbili Włochów 4:0 – mogą nawet na statystyczny dorobek Diego Maradony popatrzeć z politowaniem.
Dzisiaj świat piłki nożnej jest bardzo prosty – doceń Hiszpanów albo giń. Byli tacy, którzy w papierowych rozważaniach, szacując klasę drużyn del Bosque i Prandellego, ogłaszali remis. To nie tylko brak kompetencji, to brak elementarnego szacunku dla pisanej na naszych oczach historii piłki nożnej. Jeśli ty, drogi czytelniku, zaliczałeś się do osób, które odmawiały Hiszpanom pierwszeństwa, przejrzyj na oczy. Lepiej wyjść z błędu po ciosie obuchem prosto w czerep (4:0!) niż tkwić w oczywistym błędzie.
Hiszpanio, dzięki za piłkę nożną. Gdyby nie wiedział, że futbol wymyślili Anglicy, to nigdy bym nie uwierzył.
KRZYSZTOF STANOWSKI